Zastanawialiście się kiedyś, co by powstało z połączenia „Demon’s Souls”, „Diablo” oraz „Gears of War”? Myślę, że studio odpowiedzialne za stworzenie „Remnant: From the Ashes” zadało sobie to samo pytanie, ponieważ gra ta czerpie garściami z powyższych tytułów. Wydaje mi się, że deweloperzy przeanalizowali każdą z mechanik kilkakrotnie, gdyż zostały one zaimplementowane w bardzo przyzwoity sposób.
Wiem, że Remnant ma już swoje na karku, bo został wydany ponad półtora roku temu. Oglądając i czytając ówczesne recenzje, zauważyłem, że produkcja drużyny z „Gunfire Games” nie została wypuszczona bez mniej lub bardziej problematycznych bugów. Jednak od tamtego czasu większość z nich została załatana. Fani doczekali się również dwóch rozszerzeń. Ostatnio tytuł pojawił się w ofercie PlayStation Plus. Niewiele myśląc, postanowiłem skorzystać z okazji i sprawdzić, czy jest wart polecenia.
W recenzji starałem się unikać jakichkolwiek spoilerów. Zawsze staram się unikać zdradzania zbyt wielu szczegółów nawet przy tytułach, które mają już kilka lat.
Zacznijmy jednak od fabuły. Po stworzeniu wirtualnego awatara dostajemy krótki wstęp wprowadzający nas w zarys historii. Znajdujemy się w postapokaliptycznym świecie, który został zaatakowany przez potwory, które swoim wyglądem przypominają małe drzewce. Rasa ta nazywana Root od dziesiątków lat nęka Ziemię i poluje na jej populację. Większość ludzi zginęła z jej ręki. Wiele poległo z braku pożywienia i innych potrzebnych środków do życia. Przeżyli tylko nieliczni, którzy stworzyli małe grupy ukrywające się w bunkrach. Nasza postać trafia właśnie do jednego z nich i oczywiście od razu zostaje zaprzęgnięta do ratowania sytuacji, w której znaleźli się jego mieszkańcy. Tak właśnie zaczyna się nasza przygoda. Powiem szczerze, że nie zachęcił mnie ten początek. Nie licząc fajnego projektu początkowych przeciwników, tytuł nie zachwycił mnie ani pod względem graficznym, ani fabularnym. Na szczęście postanowiłem się nie poddawać i zobaczyć czy gra ma coś więcej do zaoferowanie.
Posapokaliptyczny Świat
Nie licząc początkowego filmiku oraz jednego na zakończenie „cut-scenek” nie ma tu praktycznie wcale. Cała fabuła prowadzona jest dialogami przeprowadzanymi ze spotkanymi NPC-ami. Każda postać, oprócz głównej linii dialogowej posiada też kilka pobocznych, które pozwolą poznać lepiej ją oraz sytuacje, w której się znajdujemy. Obraz świata budują znalezione tu i ówdzie pamiętniki, listy czy notatki. Z początku nie przywiązywałem do tego uwagi, ale już po kilku godzinach czytałem i słuchałem każdego skrawka informacji. Świat wykreowany przez „Gunfire Games” jest naprawdę wyjątkowy pomimo tego, że u jego podstaw leży standardowy postapokaliptyczny motyw, który widzieliśmy już zbyt wiele razy. Nie chcę tu zdradzać zbyt wielu szczegółów graczom, którzy nie mieli żadnej styczności z tytułem. Powiem tylko, że jest tu kilka sytuacji, które potrafią nieźle zaskoczyć.
Jeden z wielu
Naszą przygodę w uniwersum Remnant zaczynamy, wybierając klasę. Żadna z trzech dostępnych nie ma ograniczeń co do umiejętności bądź rodzaju używanego ekwipunku. Dlatego znaczenie naszego wyboru jest znikome. Ja swój bazowałem na wyglądzie zbroi oraz na broni białej przydzielonej do mojego bohatera. Kto, by nie chciał walczyć z wrogami ludzkości wielkim młotem zrobionym z silnika motoru? A więc, jakie to narzędzia twórcy dali nam do dyspozycji? Po pierwsze mamy tu dostępna broń palną. Zaczynając od standardowych pistoletów, przez karabiny i snajperki, na kuszach i laserach kończąc. Część naszego oręża można znaleźć poukrywane w wielu dostępnych lokacjach. Część tworzymy z przedmiotów, które dostajemy po wykonaniu zadania, bądź po pokonaniu „bossa”.
Całość uzupełniają modyfikacje, które najczęściej dają dodatkowy rodzaj ataku. Nie każda spluwa jednak może zostać zmodyfikowana. Bardzo podoba mi się, że pukawki są różnorodne i żadne dwie sztuki nie zachowują się tak samo. Design też nie pozostawia wiele do życzenia. Podobnie ma się sprawa z zestawami pancerza składającymi się z hełmu, korpusu i butów. Jest jednak pomiędzy nimi kilka różnic. Modyfikacje nie są tu możliwe, ale oczywiście dostajemy coś w zamian. Za zebranie wszystkich trzech części nasze statystki dostaną porządny zastrzyk mocy. Nie spodziewajcie się natomiast, że ekwipunek będzie się tu lał strumieniami. To nie jest gra pokroju Destiny, gdzie z przeciwników wypadają engramy. Każdy element naszego sprzętu został dokładnie przygotowany przez twórców i każdy z nich pomoże nam w innej sytuacji.
Mam tę moc!
Na deser dostajemy jeszcze dodatkowe cechy naszej postaci, ale te już nie robią nic oprócz podnoszenia naszych podstawowych statystyk. Podoba mi się natomiast sposób, w jaki można je odblokować. Część z nich dostaniemy za przechodzenie poszczególnych planszy bądź pokonywanie przeciwników. Jest natomiast wiele poukrywanych zdolności i aby je zdobyć, trzeba będzie się nieźle napocić. Po nabyciu cechy możemy podnieść jej poziom, wydając punkty doświadczenia. Te zdobywamy, wykonując zadanie, no i oczywiście likwidując potwory.
No właśnie — potwory. Tych jest zatrzęsienie. I nie mówię tu o liczebności, bo ta nie jest jakaś niesamowita. Nie jest to gra pokroju „Killing Floor”, gdzie hordy „niemilców” wylewają się z każdego zakamarka. Chodzi mi przede wszystkim o różnorodność. W grze nabiłem ponad 50 godzin, a nadal spotykam przeciwników, których wcześniej nie widziałem. Jest to naprawdę niesamowite i zasługuje na ogromną pochwałę. Oprócz podstawowego „mięsa armatniego” na każdym kroku możemy spotkać twardszego stwora.
O ile zwykle poczwary nie posiadają żadnych specjalnych mechanik, tak już ci silniejsi wymagają odpowiedniego podejścia. Czasem trzeba strzelić im w słaby punkt. Z kolei innych trzeba unikać i czekać aż wykonają swój atak, bo tylko wtedy można zadawać im jakiekolwiek obrażenia. Wisienką na torcie są oczywiście spotkania z „bossami”. Tych jest naprawdę sporo i każdy jest unikalny. Czasem przyjdzie nam walczyć 1 na 1 na arenie pełnej pułapek. Innym razem zetrzemy się w boju z potworem wielkości trzypiętrowego budynku. Bardzo podoba mi się skalowanie poziomu trudności. Nigdy nie miałem wrażenia, że zginąłem, bo przeciwnik jest za silny. Zawsze była to wina moja bądź nieprzyzwyczajenia do sterowania.
Strzelaj, strzelaj i bij!
Już wyjaśniam, o co chodzi z tym sterowaniem. W 99% gier gdzie mamy do czynienia z bronią palna można oddać strzał, naciskając prawy spust bez potrzeby celowania spustem lewym. Tutaj natomiast jeżeli nie włączymy celowania, to nasz bohater zacznie wyprowadzać uderzenie bronią białą. Na początku przełączenie mojej pamięci mięśniowej na takie sterowanie było mordęgą. Umierałem praktycznie podczas każdej większej potyczki. Na szczęście można się do tego przyzwyczaić. Postać porusza się ślamazarnie, ale ma to sens, ponieważ przeciwnicy też do najszybszych nie należą.
Słyszałem dużo narzekań, że rozgrywka jest za wolna. Moim zdaniem przy szybszym tempie rozgrywki gra straciłaby to coś, co sprawia, że miałem ochotę na „jeszcze jeden poziom”. W każdym momencie mamy możliwość zrobienia uniku, który przez ułamek sekundy powoduje, że jesteśmy nieśmiertelni. Jeżeli potwory zapędza nas w kozi róg, możemy zmusić naszą postać do biegu. Zarówno uniki, jak i bieg zmniejszają nasze zapasy wytrzymałości, więc trzeba dobrze wyczuć, kiedy je zastosować. Nie ma jednak strachu. Pasek odnawia się, jeżeli przez chwilę poruszamy się normalnie. Mechanika ta jest bardzo dobrze zaimplementowana i nigdy nie czułem, że tej wytrzymałości brakuje.
Remnant of the Ashes pojawi się na konsoli Nintendo Switch!
Stay awhile and listen
Wypadałoby teraz napisać, co takiego „Remnant” zapożyczył z Diablo. Po pierwsze, po przejściu głównej kampanii można ją zresetować i zacząć od początku. Oczywiście nasza postać nie traci zdobytych przedmiotów ani umiejętności. Po drugie — świat jest generowany losowo. Nie dość, że każdy poziom jest inaczej zbudowany to jeszcze mamy bardzo duże prawdopodobieństwo, że wylosują się nam inne wydarzenia poboczne. Bardzo podobało mi się, kiedy przechodząc grę po raz drugi, odkrywałem coraz to nowe lochy i lokacje. Różnice nie są diametralne, ale jest ich na tyle dużo, że warto zrobić sobie co najmniej jeden restart. Oprócz tego mamy też możliwość włączenia Trybu Przygody pozwalający na szybkie przejście pojedynczego bioma. Bardzo przyjemne udogodnienie, jeżeli chcemy skupić się na znalezieniu konkretnego przedmiotu bądź miejsca.
Nie tak pięknie, ale…
Pora na aspekty wizualno-muzyczne. Jeżeli chodzi o ścieżkę dźwiękową, to jest tu kilka naprawdę fajnych nut. Szczególnie przy potyczkach gdzie muzyka ze spokojnych rytmów zamienia się w orkiestrowe arcydzieło. Na największą jednak pochwałę zasługuje tu użycie dźwięku jako mechaniki. Spieszę z wyjaśnieniem. Każdy przeciwnik wydaje charakterystyczny odgłos. Dzięki temu zawsze wiemy, z czym mamy do czynienia, nawet jeżeli jeszcze nie jesteśmy tego w stanie zobaczyć. Gdy zauważa nas silniejsza poczwara, również usłyszymy specjalny odgłos. Wtedy od razu wiadomo, że należy mieć się na baczności. Każdy z „bossów” też ma odpowiednio udźwiękowione ataki.
Były momenty gdzie na ekranie działo się tyle, że tylko dzięki słuchowi byłem w stanie wyjść z opresji. Jak wspomniałem, graficznie gra mnie nie porwała. Stan taki miałem do momentu opuszczenie bunkra. Po wyjściu na powierzchnię oczom mym ukazał się naprawdę ładny krajobraz zrujnowanego miasta. Pomimo tego, że wszystko było w odcieniach brązu i czerwieni naprawdę cieszyło oko. Nie jest to „Battlefield” czy „Cyberpunk”, ale gra ma swoją własną estetykę, która potrafi zachwycić. Szczególnie w późniejszych poziomach. Nie chce się tu za bardzo no ten temat rozpisywać, żeby niczego nie zdradzić. Jedną z rzeczy, które bardzo mnie rozbawiły, jest mimika twarzy postaci.
Ewidentnie widać, że twórcy mieli z tym problem. Pewnie dlatego większość przeciwników, z którymi walczymy, ma w jakiś sposób zasłoniętą twarz, bądź miejsce, gdzie takowa najprawdopodobniej powinna się znajdować. Podczas czasu spędzonego z tytułem nie natknąłem się na żadne większe problemy techniczne. Może z raz czy dwa przeciwnik poleciał w kosmos, czy przez chwile moja postać blokowała się na jakimś małym kamyczku. Nie było to na szczęście nic, co wymagałoby restartu gry. Słabe jest niestety to, że tytuł nadal działa w 30 klatkach na konsolach nowej generacji. Jeżeli szukacie 60 fpsów, to swoje zakupy róbcie na PC.
Co-op dla każdego!
Większość gry przeszedłem samemu, ale udało mi się spędzić trochę czasu z innymi graczami. Solo tytuł jest dość trudny nawet na normalnym poziomie, ale dzięki temu każdy ukończony poziom czy pokonany boss daje ogromną satysfakcję. W grupie jest dużo prościej no i mam wrażenie, że traci się trochę z lekko „horrorowego” klimatu niektórych lokacji. Niby gra ma skalować życie przeciwników w zależności od ilości osób, ale osobiście nie zauważyłem dużej różnicy. Nie zmienia to faktu, że rozgrywka ze znajomymi zawsze dodaje ten element współpracy, który przez wielu jest ceniony.
We wstępie wspomniałem, że gra doczekała się dwóch płatnych rozszerzeń. Pierwszy — „Swamp of Corsus” — wprowadza do gry tryb przetrwania oraz kilka dodatkowych zdarzeń w jednym z głównych biomów. Zdarzenia te są niestety dostępne tylko w opcji przygody i nie można ich odwiedzić podczas głównej kampanii. Tryb przetrwania polega na pokonywaniu krótkich odcinków z poszczególnych biomów. Po z góry określonym czasie przeciwnikom podwyższa się poziom. My natomiast dostajemy kolejne numerki za pokonywanie „niemilców”.
Nic nadzwyczajnego, ale kilka razy zagrałem i bawiłem się naprawdę dobrze. Drugie rozszerzenie, czyli „Subject 2923” dodaje całe dwa nowe poziomy i rozwija historię z „podstawki”. Powiem szczerze, ze z tym mam akurat mieszane uczucia. Po ukończenie kampanii miałem pewien niedosyt fabularny, który właśnie ten dodatek zaspokoił, ponieważ dopiero tu mamy tak zwany „true ending”. Nie wiem, czy takie było założenie twórców, czy pomysł powstał już po skończeniu prac nad grą. O ile pierwsze DLC można spokojnie pominąć, tak drugie polecam zakupić.
Podsumowanie
Powiem krótko. Mógłbym jeszcze wiele o tej grze napisać. Powinienem wspomnieć o walucie, za którą ulepszamy swój ekwipunek. Pominąłem też różnego rodzaju efekty, którymi poszczególne stwory potrafią nas naszpikować. Nie poruszyłem tematu przedmiotów podnoszących nasze statystyki na pewien czas. Zrobiłem to, ponieważ chciałbym, abyście sami mogli odkrywać ten wspaniały świat. Specjalnie nie opisywałem tu spotkań z „bossami” czy też wyglądu poszczególnych biomów. Jeżeli o mnie chodzi połączenie strzelania rodem z GoW, przeciwników ala „Demon’s Souls” oraz”diablowego” generowania poziomów sprawdza się znakomicie i każdy powinien spróbować tej mieszanki choć raz. Mam nadzieję, że zakochacie się w tym tytule i spędzicie w nim tyle godzin co ja.
Gra dostępna jest na platformach Sonyoraz Microsoftu. Można ją również zakupić na Epic Storze oraz Steamie.
Aktualizacja (8 Maj 2021):
13 maja na Playstation 5 oraz XSX Remnant dostanie łatkę, która pozwoli grać w trybie 4K/30 klatek lub 1080p/60 fps. XSS pozwoli nam odpalić tytuł tylko w tej drugiej opcji.
Tego samego dnia gra ma pojawić się w Game Passie w wersji na PC. Wersja ta zawierać będzie możliwość cross-play z wydaniem konsolowym. Niestety będzie to możliwe tylko na platformach Microsoftu.