Coraz większa popularność gatunku soulslike sprawia, że ostatnimi czasy mamy natłok tego typu produkcji. Ta wymagająca rozgrywka już dawno przeszła do mainstreamu. Ma to swoje zalety jak i wady. Wiele gier czerpie inspiracje z tego gatunku, nie do końca wiedząc, czemu jest on taki wciągający. Będący przedmiotem dzisiejszej recenzji Remnant: From The Ashes to właśnie taki twór.
Ze zgliszczy powstałeś
Na początku zaznaczę, że Remnant: From The Ashes podobał mi się. Nie jest to może produkcja wybitna, ot przyzwoity średniak z kilkoma ciekawymi pomysłami na urozmaicenie rozgrywki. Z czym dokładnie mamy tutaj do czynienia? Teoretycznie to strzelanka z perspektywy trzeciej osoby, wzbogacona o system rozwoju postaci i przeciwników wyjętych z serii Dark Souls.
To dość unikalne połączenie, a sam postapokaliptyczny i zniszczony świat zachwyca swoim pomysłem. Fabuła jest prosta jak budowa cepa. Ziemię opanował żywy organizm nazwany The Root, a naszym zadaniem jest go powstrzymać. Nasz okręt rozbija się, a my trafiamy do Krypty 13. Od tej chwili będzie to nasza baza wypadowa.
Produkcja przez większość czasu jest liniowa, zdarza się jednak kilka odnóg. Trafimy tam na lepszy ekwipunek czy też opcjonalnych bossów. Do tego część lokacji jest generowana proceduralnie, co zachęca do eksploracji i zwiedzania świata. Jak przystało na grę, która chce być jak Dark Souls, mamy tutaj ogniska w formie czerwonych kamieni, przy których odradzamy się po ewentualnej porażce.
Chcę być jak Dark Souls
Zdaje sobie sprawę, że pisząc te słowa, mogę narazić się wielu osobom. Z mojej perspektywy wydaje mi się, że gra dużo lepiej sprawdza się jako strzelanka co-op niż soulslike. Wszystko przez sam zamysł produkcji. Wiele razy powtarzałem, Dark Souls to pamięciówki.
Produkcja przez swoją budowę opiera swoją trudność na rzuceniu na nas całej masy przeciwników, a po ewentualnym zgonie przeciwnicy są inaczej ułożeni. Przez to nie raz można odczuwać frustrację, bo giniemy nie ze swojej winy. Nawiązując do tvgry – „Oj trudne się wylosowało”.
Walki z bossami są tutaj idealnym przykładem. Zazwyczaj walczymy nie tylko z samym „szefem”, ale również towarzyszy nam masa pomniejszych przeciwników. Co dodatkowo utrudnia całość starcia, a finałowy przeciwnik już odrobinę przesadza z ilością amunicji, jaką trzeba w niego władować.
Dorzućmy do tego konieczność dbania o amunicję, oraz jak to w strzelance celowanie do przeciwników i rodzi nam się obraz nieco chaotyczny. Gry, która chce złapać zbyt wiele srok za ogon.
Tym bardziej że mechanika odradzania nie ma realnego wpływu na rozgrywkę. Po zgonie nie tracimy przedmiotów czy doświadczenia, a wszystko jest w imię immersji. Ot, aby nie dawać graczowi sztucznego ekranu wczytywania gry. Dodam od siebie, że większość lokacji możemy zwyczajnie przebiec. Nie przejmując się wrogami i zmierzając tylko do kolejnej mapy, gdzie czeka na nas kamień.
Przyznam, że najlepiej w Remnant: From The Ashes bawiłem się w co-opie i uważam, że jest to domyślny tryb zabawy tutaj, szczególnie że poziom trudności tak wtedy nie irytuje. Połowę produkcji przeszedłem grając z losowymi ludźmi i bawiłem się wtedy świetnie. Wspólne zabijanie hord przeciwników daje masę satysfakcji.
Czerwony kamień na końcu mapy
To nie jest tak, że gra mi się nie podobała, bo widzę tutaj spory potencjał. Klasy postaci, które dostajemy do wyboru, są dobrze zbalansowane i każdy znajdzie tutaj swój styl rozgrywki. Chociaż wydaje mi się, że gra zdecydowanie faworyzuje tzw. „snajperów”. Ja skupiłem się na postaci do walki na średnim dystansie i bardzo dobrze mi się tak grało, szczególnie że samo uczucie strzelania jest wykonane świetnie.
Przedmiotów wspomagających jest tutaj cała masa, a i dodatkowe perki do broni i postaci są przydatne. Przypadł mi do gustu rozwój postaci. W ramach postępu w fabule odblokowujemy kolejne statystyki, które pomagają nam w walce i muszę przyznać, że wzrost naszej skuteczności jest bardzo widoczny.
Postapo, o jakie nic nie robiłem
Sam świat jest cudownie zniszczony, kupiła mnie ta wizja krainy opanowanej przez The Root i chciałbym wiedzieć więcej. Przeciwnicy są różnorodni, a designu bossów nie powstydziłaby się seria Dark Souls.
Grafika jak na możliwości Nintendo Switch też jest całkiem udana i nie bije po oczach niską rozdzielczością i rozmytymi teksturami. Nie ma co porównywać oprawy do mocniejszych konsol, ale jest to solidny port. Chociaż kilka razy zdarzyło się grze chrupnąć, a czasy ładowania to prawdziwa katorga.
To edycja kompletna, czyli ze wszystkimi wydanymi DLC, szkoda, że pozbawiona polskiej lokalizacji, ale to jest coś, czego tytuł nigdy nie otrzymał. Trzeba mieć to jednak na uwadze.
Muzyka daje radę, a w szczególności motyw główny. Nieco tutaj melancholii, ale również tajemniczości czy też niepokoju. Aranżacje zachwycają podczas walk z bossami. Wręcz czujemy wagę starcia, jakie gra przed nami stawia.
Podsumowanie
Z początku Remnant był dla mnie produkcją zwyczajnie złą i przyznaje się, że gdyby nie recenzja, to pominąłbym ten tytuł i wyrzucił go z mojej konsoli po kilku godzinach. Z czasem zacząłem się do tej całej zabawy przekonywać i zauważać jej zalety, ale i wady. Czy komuś mogę ten tytuł polecić?
Osobom, które uwielbiają wspólne strzelanie ze znajomymi, wtedy produkcja błyszczy i pokazuje swój pełny potencjał, bo soulslike jest to dość średni. To chyba najbardziej boli, bo zmarnowaną szansę. Twórcy zdecydowali się na rozwiązania, które nie do końca pasują i przypomina mi przypadek znany z Dark Souls II, które albo się kocha, albo nienawidzi.
Tak samo jest z Remnant: From The Ashes. Chociaż muszę przyznać, że po ukończeniu tytułu nabrałem jeszcze ochoty, aby pobiegać i pokonać kilku opcjonalnych przeciwników. Więc w ogólnym rozrachunku, jest to solidna produkcja i liczę, że sequel naprawi część błędów swojego poprzednika.
Gameplay
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.