Remnant From the Ashes – recenzja (PS4). Półtora roku później

Remnant Form The Ashes Banner

Zastanawialiście się kiedyś, co by powstało z połączenia „Demon’s Souls”, „Diablo” oraz „Gears of War”? Myślę, że studio odpowiedzialne za stworzenie „Remnant: From the Ashes” zadało sobie to samo pytanie, ponieważ gra ta czerpie garściami z powyższych tytułów. Wydaje mi się, że deweloperzy przeanalizowali każdą z mechanik kilkakrotnie, gdyż zostały one zaimplementowane w bardzo przyzwoity sposób.

Wiem, że Remnant ma już swoje na karku, bo został wydany ponad półtora roku temu. Oglądając i czytając ówczesne recenzje, zauważyłem, że produkcja drużyny z „Gunfire Games” nie została wypuszczona bez mniej lub bardziej problematycznych bugów. Jednak od tamtego czasu większość z nich została załatana. Fani doczekali się również dwóch rozszerzeń. Ostatnio tytuł pojawił się w ofercie PlayStation Plus. Niewiele myśląc, postanowiłem skorzystać z okazji i sprawdzić, czy jest wart polecenia.

W recenzji starałem się unikać jakichkolwiek spoilerów. Zawsze staram się unikać zdradzania zbyt wielu szczegółów nawet przy tytułach, które mają już kilka lat.

To się źle skończy!

Zacznijmy jednak od fabuły. Po stworzeniu wirtualnego awatara dostajemy krótki wstęp wprowadzający nas w zarys historii. Znajdujemy się w postapokaliptycznym świecie, który został zaatakowany przez potwory, które swoim wyglądem przypominają małe drzewce. Rasa ta nazywana Root od dziesiątków lat nęka Ziemię i poluje na jej populację. Większość ludzi zginęła z jej ręki. Wiele poległo z braku pożywienia i innych potrzebnych środków do życia. Przeżyli tylko nieliczni, którzy stworzyli małe grupy ukrywające się w bunkrach. Nasza postać trafia właśnie do jednego z nich i oczywiście od razu zostaje zaprzęgnięta do ratowania sytuacji, w której znaleźli się jego mieszkańcy. Tak właśnie zaczyna się nasza przygoda. Powiem szczerze, że nie zachęcił mnie ten początek. Nie licząc fajnego projektu początkowych przeciwników, tytuł nie zachwycił mnie ani pod względem graficznym, ani fabularnym. Na szczęście postanowiłem się nie poddawać i zobaczyć czy gra ma coś więcej do zaoferowanie.

Posapokaliptyczny Świat

Nie licząc początkowego filmiku oraz jednego na zakończenie „cut-scenek” nie ma tu praktycznie wcale. Cała fabuła prowadzona jest dialogami przeprowadzanymi ze spotkanymi NPC-ami. Każda postać, oprócz głównej linii dialogowej posiada też kilka pobocznych, które pozwolą poznać lepiej ją oraz sytuacje, w której się znajdujemy. Obraz świata budują znalezione tu i ówdzie pamiętniki, listy czy notatki. Z początku nie przywiązywałem do tego uwagi, ale już po kilku godzinach czytałem i słuchałem każdego skrawka informacji. Świat wykreowany przez „Gunfire Games” jest naprawdę wyjątkowy pomimo tego, że u jego podstaw leży standardowy postapokaliptyczny motyw, który widzieliśmy już zbyt wiele razy. Nie chcę tu zdradzać zbyt wielu szczegółów graczom, którzy nie mieli żadnej styczności z tytułem. Powiem tylko, że jest tu kilka sytuacji, które potrafią nieźle zaskoczyć.

Którędy do Mordoru?

Jeden z wielu

Naszą przygodę w uniwersum Remnant zaczynamy, wybierając klasę. Żadna z trzech dostępnych nie ma ograniczeń co do umiejętności bądź rodzaju używanego ekwipunku. Dlatego znaczenie naszego wyboru jest znikome. Ja swój bazowałem na wyglądzie zbroi oraz na broni białej przydzielonej do mojego bohatera. Kto, by nie chciał walczyć z wrogami ludzkości wielkim młotem zrobionym z silnika motoru? A więc, jakie to narzędzia twórcy dali nam do dyspozycji? Po pierwsze mamy tu dostępna broń palną. Zaczynając od standardowych pistoletów, przez karabiny i snajperki, na kuszach i laserach kończąc. Część naszego oręża można znaleźć poukrywane w wielu dostępnych lokacjach. Część tworzymy z przedmiotów, które dostajemy po wykonaniu zadania, bądź po pokonaniu „bossa”.

Całość uzupełniają modyfikacje, które najczęściej dają dodatkowy rodzaj ataku. Nie każda spluwa jednak może zostać zmodyfikowana. Bardzo podoba mi się, że pukawki są różnorodne i żadne dwie sztuki nie zachowują się tak samo. Design też nie pozostawia wiele do życzenia. Podobnie ma się sprawa z zestawami pancerza składającymi się z hełmu, korpusu i butów. Jest jednak pomiędzy nimi kilka różnic. Modyfikacje nie są tu możliwe, ale oczywiście dostajemy coś w zamian. Za zebranie wszystkich trzech części nasze statystki dostaną porządny zastrzyk mocy. Nie spodziewajcie się natomiast, że ekwipunek będzie się tu lał strumieniami. To nie jest gra pokroju Destiny, gdzie z przeciwników wypadają engramy. Każdy element naszego sprzętu został dokładnie przygotowany przez twórców i każdy z nich pomoże nam w innej sytuacji.

Drzewce w Remnant: From the Ashes

Mam tę moc!

Na deser dostajemy jeszcze dodatkowe cechy naszej postaci, ale te już nie robią nic oprócz podnoszenia naszych podstawowych statystyk. Podoba mi się natomiast sposób, w jaki można je odblokować. Część z nich dostaniemy za przechodzenie poszczególnych planszy bądź pokonywanie przeciwników. Jest natomiast wiele poukrywanych zdolności i aby je zdobyć, trzeba będzie się nieźle napocić. Po nabyciu cechy możemy podnieść jej poziom, wydając punkty doświadczenia. Te zdobywamy, wykonując zadanie, no i oczywiście likwidując potwory.

No właśnie — potwory. Tych jest zatrzęsienie. I nie mówię tu o liczebności, bo ta nie jest jakaś niesamowita. Nie jest to gra pokroju „Killing Floor”, gdzie hordy „niemilców” wylewają się z każdego zakamarka. Chodzi mi przede wszystkim o różnorodność. W grze nabiłem ponad 50 godzin, a nadal spotykam przeciwników, których wcześniej nie widziałem. Jest to naprawdę niesamowite i zasługuje na ogromną pochwałę. Oprócz podstawowego „mięsa armatniego” na każdym kroku możemy spotkać twardszego stwora.

Mówili, że w tym lesie straszy...

O ile zwykle poczwary nie posiadają żadnych specjalnych mechanik, tak już ci silniejsi wymagają odpowiedniego podejścia. Czasem trzeba strzelić im w słaby punkt. Z kolei innych trzeba unikać i czekać aż wykonają swój atak, bo tylko wtedy można zadawać im jakiekolwiek obrażenia. Wisienką na torcie są oczywiście spotkania z „bossami”. Tych jest naprawdę sporo i każdy jest unikalny. Czasem przyjdzie nam walczyć 1 na 1 na arenie pełnej pułapek. Innym razem zetrzemy się w boju z potworem wielkości trzypiętrowego budynku. Bardzo podoba mi się skalowanie poziomu trudności. Nigdy nie miałem wrażenia, że zginąłem, bo przeciwnik jest za silny. Zawsze była to wina moja bądź nieprzyzwyczajenia do sterowania.

Avatar photo
Gram w gry odkąd pamiętam. Jako mały brzdąc właziłem na stołek, żeby pograć na automatach w salonie dziadka. Teraz rozsiadam się wygodnie w zaciszu własnego domu i z padem w rękach oddaję się swojemu ulubionemu hobby. Zawsze chciałem dzielić się swoimi wrażeniami ze wspaniałego świata wirtualnej rozrywki. Pamiętajcie, że czas spędzony na czytaniu nigdy nie jest czasem zmarnowanym.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to top