Ostatnią metroidvanią, w którą grałem, było bardzo przyjemne Blast Brigade vs. the Evil Legion of Dr. Cread. Od ukończenia tej produkcji minęło już sporo czasu, więc na pytanie „Kto ma ochotę sprawdzić RIN: The Last Child?” od razu odpowiedziałem, że ja. Czy była to dobra decyzja? Czy zmarnowałem ponad dziesięć godzin swojego życia, których nigdy nie odzyskam? Jedyne co mogę na wstępie napisać, to tak.
Ostatni potomek
RIN: The Last Child opowiada historię najmłodszej potomkini Ojca, który powołał ją do życia, aby powstrzymała swoich doprowadzonych do szaleństwa poprzedników. Każde ze starszych dzieci potężnej istoty spowodowało nieszczęście i tylko tytułowa bohaterka może spróbować temu zaradzić.
Jestem pewien, że w fabule można odnaleźć wiele przesłanek, ale te do mnie za bardzo nie dotarły. Powody są dwa. Przede wszystkim ciężko mi było śledzić bieg wydarzeń, ponieważ większość trzeba odkryć samemu podczas interakcji z czerwonymi kryształami rozsianymi po całym świecie. W związku z tym miałem wrażenie, że nie jestem w stanie poznać całej opowieści. Sprawiło to, że po jakimś czasie przestałem na nią zwracać uwagę. Po drugie, spotkałem się z kilkoma cutscenkami, które zwyczajnie mi się popsuły w taki czy inny sposób, przez co umknęły mi rozmowy z rodzeństwem Rin.
Nie zmienia to faktu, że jeżeli gracz ma ochotę poznać całą historię świata oraz jego opiekunów spokojnie może to zrobić. Ja po prostu nie do końca miałem na to ochotę, gdyż widziałem podobne scenariusze mnóstwo razy i wolałem skupić się na innych aspektach produkcji.
Jedyne co w kwestii fabularnej wyjątkowo przypadło mi do gustu, to wybory, których genezy nie zdradzę. Zaznaczę tylko, że w zależności od podjętych decyzji przygoda ma różne zakończenia.
Nie samą legendą RIN: The Last Child żyje
Tytuł stworzony przez polskie studio Space Fox Games to klasyczna metroidvania. Eksplorując rozległy świat, zdobywamy nowe umiejętności i czary, które otwierają przejścia do wcześniej niedostępnych obszarów. Zwiedzając baśniową krainę, walczymy z potworami, rozwiązujemy bardzo proste zagadki oraz pokonujemy stawiane na drodze przeszkody. Miałem co prawda nadzieję, że poziom trudności będzie wyższy, chociaż z drugiej strony mogłoby to doprowadzić do szybkiego znużenia z kilku powodów, o których wspomnę za chwilę. Sama rozgrywka jest intuicyjna i łatwa do opanowania, a sterowanie główną postacią nie sprawia problemów.
Zdolności wspomagające dokładne badanie każdego zakamarka nie wyróżniają się niczym szczególnym. Drużyna z Warszawy oddała w nasze ręce kilka dobrze znanych miłośnikom gatunku opcji. Możliwość niszczenia uszkodzonych podłóg oraz ścian, przesuwanie ciężkich głazów czy przenikanie przez kolczaste krzaki to tylko kilka z nich. Taki dobór mocy pozwolił mi poczuć się jak w domu, ale z drugiej strony nie dostarczył żadnej innowacji.
Zdecydowany plus RIN: The Last Child to rozbudowany system zaklęć. Do każdego podstawowego czaru możemy dodać runy, dzięki czemu pozbywania się zastępów przeciwników staje się znacznie przyjemniejsze. Ulepszenia zmieniające podstawowy efekt czarodziejskich formuł także przypadły mi do gustu. Dzięki nim magiczny pocisk pozwala na przykład bohaterce wystrzelić trzy kule jednocześnie. Szkoda tylko, że po znalezieniu zaklęcia musimy również posiadać materiały na jego stworzenie. Według mnie jest to niepotrzebna bariera, która nie pozwala od razu przetestować nowego skilla.
Wszelkiego rodzaju usprawnienia wymagają odpowiedniej waluty. Na szczęście jest ona łatwo dostępna, ponieważ wypada z każdego pokonanego wroga. Biorąc pod uwagę, że mamy ich pod dostatkiem, ani razu nie miałem problemu z brakiem zasobów.
Piękno z lat 2000
Pierwsze skojarzeni przychodzące mi do głowy po odpaleniu RIN, to śliczne flashowe gry przeglądarkowe z lat dwutysięcznych. Oprawa wizualna zachwyca na każdym kroku. Ręcznie rysowane tła są pełne detali, a każdy dostępny biom różni się od pozostałych nie tylko motywem przewodnim, ale również szczegółami. Kolorystyka jest stonowana i przyjemna dla oka, a baśniowy klimat potęguje dobrze dobrana muzyka. Podczas wędrówki odwiedzamy bujne lasy, mroczne jaskinie, starożytne ruiny oraz pełne niebezpiecznych chmur niebiosa. Każdy poziom zaskakuje nowymi elementami, które niestety czasami skutecznie potrafią wprowadzić w błąd.
Najlepszym tego przykładem jest kanał powietrzny, który zlał się z tłem tak bardzo, że aby dowiedzieć się gdzie muszę iść i pchnąć historię do przodu, musiałem sprawdzić YouTuba. Nie ukrywał, że doprowadziło to do sporej frustracji z mojej strony. Na wszelki wypadek podzieliłem się swoimi spostrzeżeniami z synami, którzy zdecydowanie potwierdzili moje zdanie.
Gdzie ja jestem?
Oliwy do ognia dolała nie do końca współpracująca mapa. Szkoda, bo uważam, że jest to jeden z najważniejszych elementów składowych każdej metroidvanii. Po pierwsze znacznik postaci często lądował w jakichś dziwnych miejscach, przez co nie do końca wiedziałem, gdzie jestem. Po drugie, część ważnych punktów takich jak teleporty czy wrota szybkiej podróży zwyczajnie nie pokazywały się na planie. Poza tym niektóre tereny były zasłonięte przez mgłę, co znacznie utrudniało dalszą rozgrywkę. Brakowało mi także jakiegoś systemu zaznaczania ważnych lokacji doskonale zaimplementowanego, chociażby w Prince of Persia: The Lost Crown.
Zaklęciem i czarem
Pamiętacie, jak wspomniałem o poziomie trudności i znużeniu. RIN: The Last Child ukończyłem na Normalu i według mnie była to dobra decyzja. Po obejrzeniu napisów końcowych odniosłem wrażenie, że wybranie opcji Hard doprowadziłoby do frustracji związanej z prostotą systemu walki.
Pomimo sporych możliwości dostosowania narzędzi zniszczenia przeciwnicy rzadko kiedy wymagają zastosowania większości z nich. Winę ponosi małe zróżnicowanie. Niby każdy biom zapełniony jest potworami, tylko co z tego, jeżeli w większości przypadków różnica kończy się na skórce. Nawet walki z bossami nie stanowią zbyt dużego wyzwania i nie wymagają strategicznego podejścia, choć jest w nich kilka ciekawych mechanik.
Kolejnym smutnym faktem jest niezdolność oponentów do zeskakiwania z krawędzi, co pozwala w bardzo prosty kończyć ich żywot bez zbytniego zaangażowania i strachu o punkty życia.
Cyfrowe robactwo
Podczas kilkunastogodzinnej przygody napotkałem kilka wad technicznych. Dźwięki ataków w starciach z minibossami czasami przestawały działać. W czasie jednego z takich spotkań zablokowałem się na elemencie otoczenia kilka razy z rzędu i bałem się, że całość będę musiał zaczynać od nowa. Na szczęście obszedłem ten niewygodny bug. Podpowiedzi do niektórych akcji pokazywały literę z klawiatury zamiast przycisków kontrolera pomimo tego, że grałem na padzie od Xboxa. Momentami wpadałem w platformy, co kończyło się niechybną śmiercią. Jednak wyskakujące tu i ówdzie problemy nie odebrały mi radość z grania, ponieważ bajkowa kraina jest pełna punktów zapisu.
Komu mogę polecić RIN: The Last Child?
Projekt polskiego studia to urocza produkcja, która zachwyca zarówno oprawą wizualną, jak i klimatycznym światem, więc rad jestem, że udało mi się ją ukończyć. Nie jest to ani gra zła, ani w żaden sposób wybitna, dlatego według mnie ginie w gąszczu dużo lepszych metroidvanii. Jeżeli jesteście weteranami gatunku i lubicie wyzwania, to spokojnie możecie te tytuł pominąć, chyba że cierpicie na chwilowy głód. Osoby chcące zanurzyć stopę w morzu takich produkcji znajdą tutaj bardzo łatwe i przyjemnie wprowadzenie do ich swata niestety niepozbawione wad. Jeżeli tym drugim uda się złapać RIN: The Last Child na promocji to za niewielką kwotę dostaną około 14 godzin przyjemnej zabawy, która przygotuje ich do podjęcia kolejnego korku w krainie Pustych Rycerzy i Książąt Persji.
Gameplay
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.