W tym tygodniu zadebiutował nowy serial osadzony w uniwersum Star Wars zatytułowany Acolyte. Czy tym razem udało się myszce Miki zaskarbić serce fanów i osiągnąć sukces podobny do Mandaloriana? Na to pytanie postaram się odpowiedzieć w tej bez spoilerowej recenzji.
Fabuła Star Wars: Acolyte
Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce — zawsze chciałem to napisać — dochodzi do morderstwa jednej z Jedi przez tajemniczą postać (Amandla Stendberg). Wówczas podejrzenie zabójstwa pada na Oshe ex-Jedi, która obecnie zajmuje się naprawą statków kosmicznych. Do jej aresztowania zostaje wysłany jej były mistrz Sol (Jung-Jae Lee), który od samego początku uważa, że jego uczennica jest niewinna. Jak się okazuje, historia ma głębsze dno i nic co wydaje się być proste na pierwszy rzut oka, takie nie jest. Innymi słowy, mamy tutaj do czynienia ze swego rodzaju serialem kryminalnym z motywem zemsty.
Czym Star Wars: Acolyte różni się od pozostałych produkcji?
Przede wszystkim jest to serial osadzony w zupełnie innych ramach czasowych, niż jakakolwiek dotychczasowe dzieło, które w mniejszym bądź większym stopniu powiązane było z rodem Skywalkerów. Fabuła Acolyte dzieje się 100 lat (okres Wysokiej Republiki) przed wydarzeniami znanymi z epizodu 1: Mrocznego Widma i jest to moim zdaniem najlepsza decyzja, jaką scenarzyści podjęli, rozpoczynając prace nad serialem. Potencjalnie dało to znacznie większe możliwości, niż gdyby wszystko toczyło się znowu wokół Anakina/ Luke’a Skywalkera. Jest to po prostu powiew świeżości, w którym to otrzymujemy nową historię, która nie służy jedynie do tego, by bombardować nas easter egg’ami i wszelkiego rodzaju cameo.
Kolejnym elementem, który wyróżnia się na tle pozostałych produkcji i na który zwróciłem uwagę już podczas trailera, jest motyw sztuk walki. Szczerze mówiąc, wówczas miałem w głowie jedno wielkie „What the fuck?!”. Następnie sprawdziłem materiały źródłowe dotyczące okresu Wysokiej republiki i tak, zarówno Jedi jak i Sithowie szkolili się również w walce wręcz, jak chociażby technika Tae-Jitsu czy Broken Gate. Czy ostatecznie pomysł ten się sprawdził? Moim zdaniem nie wypadło to źle — jak mogłoby się wydawać po trailerze, przynajmniej w dwóch pierwszych odcinkach, które miałem okazje obejrzeć. Choć dalej mam gdzieś z tyłu głowy, że dla części fanów może to średnio pasować. Z drugiej strony, mieliśmy już w Rogue One niewidomego mnicha — Chirrut Îmwe, który władał bardziej sztukami walki, niż panował nad mocą, powtarzając jednocześnie mantrę: „Moc jest we mnie silna, ja jestem silny mocą”. Może jest tutaj jakieś powiązanie, którego na pierwszy rzut oka nie dostrzegam.
Ostatnim elementem, o którym chciałbym w tym miejscu napisać, jest fakt, że Acolyte zrywa z bajkowym klimatem, a zmierza ku mrokowi. Innymi słowy, poznajemy brudny i brutalny świat, jak również odejście od dotychczasowego podziału dobra i zła, gdzie Jedi to ci dobrzy, a Sith źli. Co już na starcie daje pewne światełko w tunelu, że z każdym kolejnym odcinkiem tudzież sezonem świat nabierze jeszcze więcej głębi.
Co dalej?
Szczerze mówiąc, jest to pierwszy serial po Mandalorianie, który sprawił, że czekam na dalszy rozwój fabuły. Bo o ile Andor ostatecznie mi się spodobał, tak pamiętam, że pierwsze odcinki mnie totalnie odrzuciły. Na Obi Wana wydawałoby się, że należy spuścić zasłonę milczenia, z powodu niewykorzystanego potencjału, a Ahsoka po prostu była. Tutaj przez zmianę podejścia przedstawienia świata i okres Wysokiej republiki, mam wrażenie, że w końcu czuje powiew świeżości, którego dawno nie czułem. Mam nadzieję, żepotencjał nie zostanie zmarnowany i serial okaże się być czymś, co wytyczy nowy kierunek dla uniwersum.
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!