Witamy w tartaku, proszę uważać na drewno
Na osobną sekcję zostawiłem warstwę techniczną – wszakże już na wstępie pisałem, że Creation Engine 2 pochodzi z “trudnego środowiska”. Oznacza to, że animacje postaci są ograniczone do bólu, a mimika twarzy postaci z daleka odstrasza sztucznością. YouTube pełen jest filmików przedstawiających z motywem “Starfield NPC stare”, czyli prezentujące częściej upiorne niż zabawne spojrzenie, jakim NPC-e potrafią nas uraczyć. Zapewne gdyby nie nowe produkcje, które przyzwyczaiły nas intensywnego wykorzystywania coraz bardziej zaawansowanych technologii mo-cap – nie kłułoby to tak w oczy. W przypadku Starfield byłem zdziwiony, że w ogóle wykorzystano jakikolwiek mo-cap – bo w grze tego po prostu nie widać.
Gdyby była to produkcja mniejszego studia, niepoparta ogromnym budżetem – mógłbym to przeboleć. Mówimy jednak o kategorii AAA, studiu z wieloletnim doświadczeniem (choć może to właśnie jest źródło problemu?). Na dodatek mowa jest o grze, w której nie uświadczymy żadnego przerywnika – czy to prerenderowanego, czy odgrywanego na silniku gry – jesteśmy więc skazani na historię i akcje odgrywane przy użyciu drewnianych kukiełek. Wyjątkiem od wszędobylskiej sztywności jest 1 scena, w której nagle nasz towarzysz wykonuje ruchy absolutnie niepasujące do “codziennego” repertuaru i ten kontrast jest wręcz komiczny. Podczas rozmów niestety nie jest lepiej – nadal mamy tu gadające głowy, więc konwersacje wyglądają przeraźliwie sztywno na tle takiego, chociażby Cyberpunka.
Problemy techniczne
Kwestia techniczna niestety sięga głębiej, bo już przed premierą Bethesda dolała zawodowym haterom oliwy do ognia. Gra na takim Xbox Series X działa zaledwie w 30 FPS-ach – to słyszał chyba każdy z nas odmieniane na milion sposobów. Niestety, gra ma problemy z utrzymaniem nawet tej wartości i to często w miejscach, w których się tego nie spodziewamy. Muszę przyznać, że pierwszy raz spotkałem się z napisami końcowymi niepotrafiącymi utrzymać stałego klatkażu! To oczywiście przykład ekstremalny, ale fakt ten zaskoczył mnie bardziej niż niejeden plot-twist w Starfield.
Gra na XSX ma też problemy z funkcją quick resume – po wybudzeniu po prostu się dławi przez kilka(naście) sekund, a dodatkowo po raz pierwszy spotkałem się z sytuacją, w której gra informowała mnie o różnicach pomiędzy zapisem gry w konsoli, a tym w chmurze. Ewidentnie Starfield wysyca zasoby XSX do granic możliwości, co niekoniecznie wynika z wodotrysków, które widzimy na ekranie. Muszę natomiast powiedzieć, że pod względem błędów/glitch-y, jak na standardy Bethesdy, jest bardzo dobrze – przez ponad 120h trafiłem tylko na 3 wyrzucenia do pulpitu i 2 stopklatki, na które pomógł restart aplikacji. Błędów w samej rozgrywce było niewiele i o dziwo ich większość miała miejsce już w ostatnich godzinach rozgrywki. Nic co blokowałoby ukończenie jakiegoś ważnego zadania, chociaż raz zdarzyło się, że ciało, z którego powinienem zebrać klucz do sejfu, po prostu się nie pojawiło, ostatecznie pozbawiając mnie możliwości “zapoznania się” z cudzą własnością.
Panie oszczędź, daj TL;DR!
Rozpisałem się na potęgę i uwierzcie, że mógłbym spokojnie napisać i drugie tyle – nie dlatego, że tytuł jest tak fatalny, tylko dlatego, że powoduje u mnie tak mieszane uczucia. Nie jestem osobą, która poświęca swój czas na gry, z których nie czerpię przyjemności, jakkolwiek jej źródła mogą być dla innych nie do końca zrozumiałe.
Starfield to klasyczna gra Bethesdy, co zaznaczyłem już na wstępie. To proste stwierdzenie niesie ze sobą wieloletni bagaż oczekiwań, pozytywnych i negatywnych, i po dziś dzień polaryzuje społeczność graczy. Jeżeli szukasz prostej porady – brać, czy odpuścić – myślę, że najłatwiej będzie mi to rozstrzygnąć 3 opcjami:
- Jeżeli jesteś fanem gier Bethesdy, świadomym ich wad – bierz śmiało.
- Jeżeli nie jesteś fanem gier Bethesdy, a typowe ich mankamenty doprowadzają cię do szału – trzymaj się z daleka.
- Jeżeli nie wiesz, czy jesteś fanem Bethesdy, czy nie – poczekaj na patche, może na pierwszy dodatek.
Nie bez znaczenia jest w tym wszystkim fakt, że gra dostępna jest dla posiadaczy Game Pass – co znacznie ułatwia podjęcie decyzji. Skoro nie musimy dodatkowo płacić za samą grę, a czujemy choćby cień szansy na zainteresowanie się Starfield – skorzystajmy z tej okazji. Ja sam nie żałuję zakupu (mimo posiadania GP), nie żałuję tych 120h i na pewno chętnie zapoznam się z najbliższym dodatkiem fabularnym. Chętnie też zobaczę, jak gra się zmieni na przestrzeni najbliższych miesięcy, bo w dzisiejszych czasach wiemy, że patche potrafią naprawić prawie wszystko. Starfield nie jest grą złą – ma świetne elementy, które po zebraniu w całość dają na chwilę obecną (i oczywiście w moim odczuciu!) średni wynik. To po prostu jest gra Bethesdy.
Co dalej?
Ostatecznie nie ma drugiej takiej gry jak Starfield na konsole Microsoftu. Elite Dangerous oferuje nieporównywalnie lepsze doświadczenia podróżowania w kosmosie, walki czy handlu – ale straciło wsparcie na konsolach i nie pobiegamy już po powierzchni planety. No Man’s Sky oferuje nieporównywalnie lepsze doświadczenia przemieszczania się w obrębie planet – ale do terminu Nasa-punk w żaden sposób nie pasuje. Starfield miał więc czyste i dobrze oświetlone lądowisko, ale nawigator pomylił cale z centymetrami i statek zatrzymał się dziobem w krzakach. Na szczęście lokalny inżynier już stwierdził, że to się wyklepie. Mamy więc czas, by wyruszyć w nieznane!
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!