The Beast Inside – recenzja (XSX). Potwór kryje się w każdym z nas

The Beast Inside - Xbox Series X

Niedawna premiera gry The Beast Inside na konsolach była jedną z tych, na które długo czekałem. Sukces na Kickstarterze, premiera gry na komputerach osobistych w październiku 2019 roku oraz pozytywne recenzje sprawiały, że byłem tym tytułem ogromnie zaciekawiony. Więc kiedy Illusion Ray zapowiedziało, że gra pojawi się także na konsolach, przyjąłem tę wiadomość z ogromnym optymizmem. Tylko czy warto było czekać? Na to odpowiedź musicie znaleźć w poniższej recenzji.

Historia The Beast Inside

„(…) brzemię życia musi przytłaczać ludzkie barki, kiedy zaś człowiek próbuje je zrzucić, brzemię powraca w innej, obcej formie i powoduje udrękę nie do zniesienia.” – R. L. Stevenson – Doktor Jekyll i pan Hyde

Skąd ten cytat na początek? Albowiem fabuła The Beast Inside bardzo mocno inspiruje się wątkami z, kultowej już, gotyckiej noweli, bądź też sugestywnie do niej nawiązuje. Oto wcielamy się w rolę Adama, agenta CIA i kryptoanalityka, który wraz z żoną udaje się do oddalonego od miejskiego zgiełku domu, by tam poświęcić się swojej pracy. Adama od samego początku dręczą wątpliwości i doskonale zdaje sobie też sprawę z odpowiedzialności, jaka na nim ciąży: musi złamać rosyjski odpowiednik enigmy i sprawić, by szale zimnej wojny przechyliły się na korzyść rządu Stanów Zjednoczonych. Bohater od początku ma jednak wrażenie, że jest stale obserwowany przez służby specjalne, a jego niepokój pogłębi się, gdy w posiadłości odkryje notatki pozostawione przez poprzedniego właściciela domu, Nicolasa Hyde’a.

„Przekleństwo ludzkości polega na tym, że dwie sprzeczne natury są ze sobą na wieki związane, a w otchłani dręczącego sumienia muszą toczyć tragiczne, nie kończące się boje” – R. L. Stevenson – Doktor Jekyll i pan Hyde

Od momentu rozwiązania pierwszej zagadki gra zaczyna prowadzić swoją fabułę na dwóch frontach: za dnia będziemy grać Adamem, a do naszych zadań należeć będzie eksplorowanie okolicy oraz rozwiązywanie zagadek logicznych i środowiskowych. W nocy zaś przyjdzie nam wcielić się w Nicolasa Hyde’a, który odpowiada tutaj za ten bardziej horrorowy aspekt rozgrywki. Granie oboma bohaterami jest niesamowicie przyjemne. Wątki kryptoanalityka stanowią doskonałą odskocznię od przesiąkniętych obłędem i strachem przeżyć poprzedniego właściciela domu. Jak można się oczywiście domyślić, im bliżej finału, tym bardziej oba wątki zaczną się zazębiać. Historia opowiedziana w grze intryguje, choć skłamałbym, gdybym powiedział, że już niemal od samego początku nie wiedziałem, dokąd zmierza i jak zakończy się ta opowieść. Mimo to, fabuła stanowi najsilniejszy punkt The Beast Inside. Polubiłem też dość subtelne odniesienia do twórczości Lovecrafta czy Poego.

W grze nie brakuje główkowania

Drugim bardzo mocnym elementem gry są zagadki i dobrze wyważone tempo akcji. Łamigłówki nie powinny sprawić większego problemu osobom zaznajomionym z Escape Roomami, lecz gdybyśmy na którejś z takich zagadek się zablokowali, po pewnym czasie bohater sam udzieli pewnej podpowiedzi, co powinniśmy zrobić. Do zebrania mamy też szereg dokumentów oraz znajdziek poszerzających naszą wiedzę o wydarzeniach z przeszłości. Wspomniałem też o tempie akcji, głównie dlatego, że twórcy bardzo sprawnie żonglują elementami rozgrywki tak, byśmy nie czuli nudy.

Również kiedy gramy Nicolasem raz przyjdzie nam uciekać przez las broniąc się przed wrogami rewolwerem, by innym razem szukać wyjścia z opuszczonej kopalni. Niedługi czas rozgrywki (grę ukończyłem w około 7 godzin) zdecydowanie sprzyja takim zabiegom i jedynym zastrzeżeniem jakie mam do całości gry jest to, że w finalnych poziomach twórcy nie starali się odpowiednio połączyć ze sobą wprowadzanych wcześniej mechanik. Przykładowo: wspomnianym rewolwerem postrzelamy sobie tylko raz i już więcej do tego elementu rozgrywki nie wrócimy. A szkoda, bo podświadomie oczekiwałem, że ostatnie poziomy sprawdzą czego nauczyłem się przez całą historię.

„Jego wylewność mogła wydawać się cokolwiek teatralna, lecz zasadzała się na uczuciach bynajmniej nie udawanych” R. L. Stevenson – Doktor Jekyll i pan Hyde

Na tle tego wszystkiego przyzwoicie wypada również ścieżka dźwiękowa oraz kreacje bohaterów. Voice acting brzmi dość przekonująco, w szczególności pochwalić należy aktora wcielającego się w rolę Adama, który wykonał tu kawał dobrej roboty. Da się wierzyć w każde wypowiedziane przez niego słowo, a takie emocje jak radość, frustracja, niedowierzanie czy strach bohatera zostały tu odegrane niezwykle wiarygodnie.

Dźwięki tła, takie jak skrzypienie drzwi, wrzaski, krzyki, szepty… wszystko to również wyreżyserowano bardzo profesjonalnie. Gra zdecydowanie potrafi przerazić samą warstwą audio, co w takim tytule wypada zaliczyć jak najbardziej na plus. Muzyka, choć nie jest niczym wybitnym (żaden z utworów nie zapadł mi specjalnie w pamięć), i tak nadaje całej prezentacji dodatkowego atutu. Nie narzuca się, a kiedy trzeba doskonale podbudowuje klimat tajemnicy lub podkręca emocje w scenach walki czy pościgu.

Technicznie trochę brakuje

„Ale nawet w najgorszej męce przyzwyczajenie daje nie ulgę wprawdzie, lecz chociaż paraliż duszy czy jakieś drętwe znieczulenie na boleść” – R. L. Stevenson – Doktor Jekyll i pan Hyde

Przejdźmy teraz do tych mniej przychylnych rzeczy, czyli technikaliów. Oczywiście ciężko jest oczekiwać, że gra, która początkowo wyszła w 2019 roku będzie wyglądała dużo lepiej na konsolach nowej generacji. Jednak jak na tak „stary” tytuł, zaskoczyło mnie to, że bywały momenty, gdy na XSX gra zauważalnie gubiła klatki, szczególnie w scenach, w których pojawiały się płomienie. Czasem zdarzało się również, że podczas grania kompletnie wariowało oświetlenie, a lokacje takie jak kopalnia były bardzo jaskrawo rozświetlone. Na coś takiego pomagało szybkie wczytanie punktu kontrolnego. Przyczepić mógłbym się też do odrobinę sztywnych animacji i modeli niektórych postaci (Emma), które przywodzą na myśl te rodem z dwóch generacji wstecz (X360 czy PS3).

Niespodzianka!

Aczkolwiek jest to coś, co nie przeszkadzało mi zbytnio w samej rozgrywce i potrafiłem przymknąć na to oko ,mając świadomość z jak małym studiem mamy tu do czynienia oraz faktem, że wiele ze wspomnianych przeze mnie rzeczy można naprawić jednym patchem. Mimo to, jest pewien błąd w grze, który wymaga natychmiastowej poprawy i niemal skutecznie pozbawił mnie możliwości dalszej zabawy. Podczas jednej z zagadek gra kompletnie odcinała sterowanie, przez co nie mogłem dokonać niezbędnych interakcji z otoczeniem. Próbowałem wszystkiego: ponownego ładowania punktu kontrolnego, resetowania rozdziału, reinstalacji gry i kasowania zapisu, po to tylko, by znów zatrzymać się w tym samym punkcie.

Pomogło dopiero… podpięcie myszki do konsoli co samo z siebie uruchomiło wskaźnik, dzięki któremu mogłem oddziaływać na poszczególne elementy zagadki. Rozwiązanie tak abstrakcyjne niczym rodem z gier Hideo Kojimy, jednak tutaj raczej zupełnie niezamierzone. Nie jestem też fanem decyzji o jednym slocie na zapis gry, przez co gdy ukończyłem tytuł, ten… automatycznie skasował cały poczyniony przeze mnie progres. Także jeśli chcecie zobaczyć inne zakończenia historii jakie oferuje wam The Beast Inside, jesteście zmuszeni przejść grę ponownie od zera, bez możliwości wybrania konkretnego rozdziału. Albo obejrzeć je na YouTube. Trochę szkoda.

Podsumowanie

„Dobrze, żeśmy zawarli znajomość. Swoją drogą, przyda się panu również mój adres.” – R. L. Stevenson – Doktor Jekyll i pan Hyde

Mimo wypisanych przeze mnie mankamentów, The Beast Inside to wciąż dobra gra i zdecydowanie udany debiut studia Illusion Ray. Jeśli lubujecie się w horrorach, graliście w takie tytuły jak Amnesia i niestraszne wam parę archaicznych rozwiązań, uważam, że powinniście dać się porwać historii jaką próbuje opowiedzieć wam Adam wespół z Nicolasem. Czeka na was szereg bardzo sprytnie przemyślanych zagadek, dużo mrocznych korytarzy i sporo jump scare’ów. Nie pożałujecie. Ja zdecydowanie ostrzę sobie zęby na zapowiedziany już sequel, którego akcja rozgrywać się będzie w XIX wiecznym Londynie. Czyżby Kuba Rozpruwacz? Wchodzę w to!

Za dostarczenie gry dziękujemy firmie Illusion Ray.
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.

Wielbiciel szeroko pojętej popkultury, szczególnie zakochany w fantastyce i horrorze. Od wielu lat ogromny fan uniwersum Aliena, podręczników RPG i ich komputerowych adaptacji. Zimy spędza w Kaer Morhen, a latem debatuje ze sztuczną inteligencją nad sensem życia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Scroll to top