Rewia stylu, mody i seksapilu, a przy okazji niesamowicie zabójcze pojedynki! Nie będę kłamać — The King of Fighters nie jest zdecydowanie serią bijatyk mojego pierwszego wyboru. Horyzonty trzeba jednak poszerzać, dlatego możliwość zagrania kilku starć przyjąłem z odpowiednim zaciekawieniem. To w końcu obecnie najbardziej żywe dziedzictwo SNK, niegdyś tytana gier i automatów.
Najtrudniej wybrać wojownika
Choć The King of Fighters XIV nosi na GOG.com podtytuł GALAXY EDITION, trudno znaleźć w niej coś zupełnie nie z tej galaktyki. Skąd to wiem? Widzicie, przypadki chodzą po ludziach. Kilka lat temu kupowałem na PlayStation 4 zupełnie inną grę – Sebastien Loeb Rally Evo (2017). Żart polega na tym, że aby dostać tytuł w promocyjnej cenie, musiałem dołożyć do koszyka kolejną grę. Z braku laku padło właśnie na The King of Fighters XIV – tu, chociaż nazwę kojarzyłem.
Muszę jednak uczciwie przyznać, że tytuł imponuje w swojej zawartości. Czternasta odsłona turnieju to aż 50 unikalnych zawodników, a do tego 8 postaci, które zakupicie przez dwa pakiety DLC. Taki wybór zdecydowanie przytłacza, ale i zachęca do poszukiwań. Preferowany format walk w The King of Fighters XIV to 3vs3. To niewątpliwie przyspiesza proces, w którym znajdujemy najlepsze zestawienie bohaterów.
Odnoszę jednak wrażenie, że dość niezła znajomość uniwersum Tekken szkodziła mi w zabawie z The King of Fighters XIV. Zbyt wielu postaciom byłem w stanie przypisać podobieństwa. Taki Robert Garcia — pomimo bycia oryginałem z Art of Fighting (1992) – jego ultra-szybkie kopniaki kojarzyły mi się z ruchami Lee Chaolana, a Zarina swoim brazylijskim sznytem łatwo przywodzi na myśl Christie Monteiro oraz Eddy’ego Gordo.
Imponująca fizyka…
Gdy tylko wybierzecie jedną z damskich postaci, spotka Was niemałe zaskoczenie. Kontynuując tradycję gier SNK i kultury przełomu wieków, tytuł chwali się fizyką piersi. Wspominam o tym, ponieważ to przykuło uwagę dziewczyny, nawet bardziej niż moją. Tylko dlatego sprawdzała kolejne postacie, żeby zadecydować o królowych stylu i dekoltu — Angel oraz Luong. Roster jest niewątpliwie charakterystyczny i zdecydowanie jest na co popatrzeć, również wśród muskularnych i wykwintnych panów w koszulach i marynarkach.
The King of Fighters XIV to jednak przede wszystkim bijatyka. Niezależnie od wyboru trybu — wciąga! Szczególnie siadło mi Time Attack, w którym bez ekranów ładowania pokonujemy ciąg 10 przeciwników na jednej arenie. Arcade to klasyczne 3vs3 – warto poczytać o kombinacjach drużyn, łatwo odblokować przerywniki filmowe przed walkami. Co ważne — w przypadku pojedynków drużynowych, postacie nie odzyskują pełni zdrowia w następnej rundzie — wyrównanie szans, to mi się podoba. Choć dziś prezentuje się nieco taniej niż nowoczesne odsłony Street Fighter, Mortal Kombat czy Tekken, ciągle zachowuje zaskakująco wiele uroku. Na początku spodobała mi się obecność samouczka. Z podpowiedziami głównego bossa, krok po kroku jesteśmy w stanie opanować podstawowe ciosy, obronę uniki, a także ataki specjalne wyprowadzane z użyciem naładowanego paska za zadane obrażenia.
Ba, zrobiłem się nawet na tyle pewny siebie, że spróbowałem gry na wyższym poziomie trudności. Niestety, nawet w pierwszym pojedynku trybu automatowego zostałem zweryfikowany. Trzy postacie nie wytrzymały gradobicia ciosów, przez co pokornie powróciłem do trzeciego z pięciu stopni zaawansowania gry. Zdecydowanie jednak podobało mi się tempo walk oraz łatwość aktywacji ataków specjalnych, nawet gdy wciskamy przyciski kontrolera na pół-ślepo. Japońskie udźwiękowienie dodaje pojedynkom charakteru, a płynność animacji oraz efekty świetlne sprawiały, że zdecydowanie chciałem jeszcze raz spróbować zrobić ten krytyczny cios.
The King of Fighters XIV – uroczy relikt dawnych czasów
Na koniec tylko dwie małe przestrogi. Po pierwsze, są jakieś problemy z przesyłaniem dźwięku poprzez kabel HDMI. Chcąc uruchomić na większym ekranie, może się okazać, iż trzeba będzie pokombinować — sam na rozwiązanie wyjątkowo nie wpadłem. Po drugie — używając kontrolera Dual Sense, warto wyposażyć się w program DS4 Windows. Pady od PlayStation nie są wykrywane, za to te z konsoli Xbox jak najbardziej. Powyższy program właśnie służy do oszukiwania systemu za pomocą fałszywego sterownika.
Czy za podstawowe 214,99 złotych warto kupić The King of Fighters XIV GALAXY EDITION? Raczej nie, zwłaszcza że w lutym wyszła nowa odsłona z rzymską piętnastką na okładce. Na promocji jednak może to być zdecydowanie jeden z lepszych zakupów, chociażby ze względu na maksymalny roster 58 postaci oraz ogromny potencjał do nauki kombinacji — samodzielnie lub z przyjaciółmi lubiącymi świeże mordobicia.
Trzeba jednak też pamiętać, że to japońska produkcja z krwi i kości. Kusicielski design kobiecych postaci może odrzucać, choć to wieloletnia tradycja SNK — a to niewątpliwie trudno porzucić, gdy lokalna publika odbiera te gry lepiej niż zachód. Mając w przyszłości szansę zagrać, nie zastanawiajcie się. Tempo oraz radość z ataków są tak świetne, że trudno obok marki The King of Fighters przejść obojętnie, nawet gdy rzadko już grywacie w bijatyki — tak jak to jest w moim przypadku.