Jeszcze nie spotkałem się z równie bezsensownym remasterem, co The Last of Us: Part II Remastered. Nie chodzi mi tu nawet o sam fakt odświeżania starszych produkcji, na który w internecie pełno jest narzekań. Absolutnie mi to nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie, całkiem mi się podoba, bo pozwala świetnym tytułom na dotarcie do nowych odbiorców. Żeby zrobić dobry remaster trzeba jednak wiedzieć kiedy jego wydanie ma choćby najmniejszy sens (piszę to oczywiście z punktu widzenia konsumenta, bo wiadomo, że dla wydawcy i producenta będzie to opłacalne). Prawda jest taka, że The Last of Us: Part II nie potrzebowało odświeżenia. Wersję z PlayStation 4 można bezproblemowo odpalić na PlayStation 5, ba, dostała ona przecież darmową aktualizację, która podbija rozdzielczość i liczbę klatek do sześćdziesięciu. Co więc odświeżono?
Wygląda tak samo, działa tak samo
Praktycznie nic. Nie żartuję, po odpaleniu gry nie byłem w stanie zauważyć najmniejszych nawet zmian. Dopiero po dłuższym poszperaniu w sieci okazało się, że faktycznie zasięg rysowania roślinności jest nieco dłuższy, w kilku miejscach poprawiono cienie, a parę scen ma delikatnie zmienione kadry. Gdybym o tym nie przeczytał, to grając, najpewniej nigdy bym się o tym nie dowiedział. Na całe szczęście nie są to jedyne „atrakcje” w nowym wydaniu gry. Poza tymi lichymi poprawkami w pakiecie zawarto również całą masę dodatkowych trybów i bajerów niedostępnych w oryginale. To właśnie one są tym, co czyni The Last of Us: Part II Remastered atrakcyjną pozycją. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że posiadacze wersji na PS4 mogą zaktualizować swoją wersję do „odświeżonej” za jakieś 40-50 złotych. W tej cenie wydanie to prezentuje się jak najbardziej smakowicie.
Bez Powrotu warte powrotu
Najgłośniejszym dodatkiem bez dwóch zdań jest roguelike’owy tryb Bez Powrotu, w którym jako jedna z kilku dostępnych postaci (m.in. Ellie, Abby i Joel) staniemy przed zadaniem zaliczenia sześciu poziomów i ubicia bossa, nie ginąc przy tym ani razu. Wypada to całkiem nieźle, choć osobiście nie jestem wielkim amatorem tego typu rozgrywki. Niemniej, jeśli uważacie się za miłośników rogali, powinniście bawić się naprawdę nieźle. Tryb charakteryzuje się wysoką regrywalnością. Nowych bohaterów – każdy o charakterystycznym dla siebie stylu rozgrywki i unikalnym drzewku umiejętności – należy uprzednio odblokować, zaliczając wyzwania, a losowość stawianych przed nami zadań i pojawiający się po ukończeniu każdej sesji nowi bossowie powinny zapewnić zabawie świeżość na dłuższy czas.
Wgląd za kulisy
Ja swoją uwagę skupiłem jednak na tym, co działo się za kulisami produkcji. Naughty Dog uchyliło bowiem nieco rąbka tajemnicy, przede wszystkim dorzucając do gry trzy wycięte poziomy, które okraszono komentarzem deweloperskim, wyjaśniającym ich zamysł oraz powody ich wycięcia. Wypada to świetnie i wielka szkoda, że jest ich tak mało. Komentarz włączyć można również w trakcie trybu fabularnego, choć ten okazał się pewnym zawodem. Wciąż masa tu ciekawostek, ale o narrację twórców wzbogacono wyłącznie przerywniki filmowe. Podczas samej rozgrywki niestety jej brakuje. Wielka szkoda, bo z chęcią poprzechadzałbym się ulicami porośniętego bujną roślinnością Seattle, słuchając o powstawaniu każdego z poziomów. Wgląd w ten aspekt dają wprawdzie liczne grafiki koncepcyjne (te wraz z wszelakiego rodzaju filtrami, modyfikatorami rozgrywki i skórkami dla postaci odblokować należy przy pomocy zdobywanych w trakcie gry punktów), ale mimo wszystko to nie to samo.
Przecież już była aktualizacja
Jest tu wprawdzie nieco zapychaczy pokroju możliwości kompletnie bezsensownego i niewygodnego grania na gitarze bez celu czy bajerów dla wąskiego grona odbiorców, jak choćby wzbogający rozgrywkę o licznik czasu tryb dla speedrunnerów, ale nie zmienia to faktu, że The Last of Us: Part II Remastered warto sprawdzić nawet tylko dla wyciętych scen i kilku rundek w Bez Powrotu. Traktowałbym je jednak nie jako remaster, a raczej coś w stylu edycji kompletnej. Jeżeli zatem jesteście ciekawi, co działo się za kulisami i wciąż mało Wam jest strzelania do grzybów-zombie, sprawdźcie. Zresztą nie znać tak wybitnej produkcji, jak The Last of Us: Part II, to olbrzymia strata, którą jak najszybciej należy nadrobić. Z jednym tylko zastrzeżeniem, nie za pełną cenę. Edycja ta nie jest warta ponad dwustu złotych, ale już te 40-50, które twórcy wołają za aktualizację, jak najbardziej.
Jeżeli nadal nie jesteście przekonani, to koniecznie zapoznajcie się z recenzją The Last of Us: Part II Remastered autorstwa Artura lub tą w TrójKast #059 – Przejściolada ft. Pan Dibbler.
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.
Kup The Last of Us Part II Remastered (PS5)