Początkowo miało to być połączenie Resident Evil i Devil May Cry. Na całe szczęście, tak się finalnie nie stało. Nie, żebym miał cokolwiek przeciw którejkolwiek z tych serii, wręcz przeciwnie, ale gdyby Surreal Software podążyło według pierwotnego planu, najprawdopodobniej nie otrzymalibyśmy The Suffering w formie, którą pokochało tak wielu graczy. Strata byłaby to niepowetowana, bo tytuł ten stanowi jeden z najciekawszych horrorów szóstej generacji konsol, który może i nie jest ani ociupinkę straszny, ale nadrabia to niesamowitym klimatem i świetną historią.
Niby Kubrick, a Nolan
Główną, wymienianą przez twórców, inspiracją dla The Suffering było „Lśnienie” Kubricka. Faktycznie, jeżeli bardzo mocno się przyjrzeć, można dojrzeć pewne podobieństwa w momentami dość nieoczywistym sposobie narracji, ale w ogólnym rozrachunku The Suffering znajduje się od „Lśnienia” tak daleko, jak to tylko możliwe. Osobiście widzę tu więcej podobieństw do „Wyspy Tajemnic” Scorsese, na której wprawdzie twórcy z oczywistych powodów nie mogli się wzorować. Obie te produkcje łączy bowiem bardzo podobna struktura narracji, a i sama historia Torque’a i Teddy’ego Danielsa w wielu momentach okazuje się dość podobna.
Torque, główny bohater gry, to morderca, którego poznajemy w momencie, gdy trafia do celi śmierci za zamordowanie swojej żony i dwójki synów. Nie mija jednak zbyt dużo czasu, nim sprawy zaczynają obierać bardzo zły kurs. Dochodzi do trzęsienia ziemi, w wyniku którego znajdujące się na odosobnionej wyspie więzienie zaczyna roić się od obrzydliwych, humanoidalnych maszkar. Podział na więźniów i strażników zanika, a jedynym celem każdego ocalałego staje się przetrwanie, niezależnie od kosztów.
Moralność Pana Torque’a
No, dobra, może nie do końca, bo opowieść nieustannie wspierana jest przez prościutki, ale nieźle się przy tym spisujący system moralności. Podczas przemierzania korytarzy więzienia co rusz napotykać będziemy innych nieszczęśników, których los bardzo często zależy od nas. Jako że Torque dość wyraźnie ma niezbyt równo pod sufitem, głosy w jego głowie – jeden należący do zmarłej żony, drugi do wewnętrznego demona – bezustannie próbują przeciągnąć go na swoją stronę, zachęcając kolejno do miłosierdzia lub bezmyślnego morderstwa. Finalna decyzja jest nasza, ale od balansu złych i dobrych uczynków zależeć będzie zakończenie, które otrzymamy.
Motyw ten świetnie wpasowuje się w ogólną historię, bo choć wszystko to, co dzieje się w więzieniu to raczej prostolinijna opowieść o ucieczce z nawiedzonego „domu”, tak bezustannie czuć, że jest w tym wszystkim coś więcej. Twórcy wykonali kawał kapitalnej roboty przy projektowaniu świata gry, dzięki czemu pełen jest on ciekawych wątków i pozostawionych bez odpowiedzi pytań, do których odpowiedzi poszukuje się z niemałym zainteresowaniem. Mroczna historia więzienia Abbot, niejasna przeszłość Torque’a, czy w końcu kwestia pochodzenia dziwacznych przeciwników sprawiają, że trudno jest się od The Suffering oderwać.
Przetrwaj, ale tylko trochę
Oczywiście, duża w tym również zasługa samej rozgrywki, która pomimo sędziwego (jak na gry) wieku, nie tylko nie przeszkadza w odbiorze, ale potrafi też zwyczajnie bawić. Jeżeli ktoś spróbuje Wam sprzedać ten tytuł jako survival horror, odwróćcie się na pięcie i odejdźcie. Bezczelnie kłamie. The Suffering to horror akcji, w którym cały survival sprowadza się do tego, by nie zginąć. Amunicji do każdego typu broni jest sporo, leczących opioidów także, więc ani przez moment nie będziecie tu czuli, że ledwo wiążecie koniec z końcem.
Cyrk koszmarów
Liczy się przede wszystkim walka z koszmarnymi przeciwnikami. O ile model strzelania wypada co najwyżej przeciętnie, tak już projekty samych potworów to popis geniuszu. Nie tylko wyglądają wręcz przepięknie obrzydliwie, ale dodatkowo mocno osadzono ich w świecie The Suffering. Każda z napotkanych maszkar odwołuje się do tragicznych wydarzeń z przeszłości więzienia, w tym wszelakiego rodzaju sposobów egzekucji skazańców czy moralnie skrzywionych eksperymentów medycznych. Ofiary ścięcia powracają jako poruszające się na ostrzach kadłuby, pochowani pod ziemią żywcem zaczynają bez końca drążyć podziemne tunele, a nafaszerowani chemią nieszczęśnicy przypominają bardziej naszpikowane igłami zwierzęta, niż ludzi.
Sprawia to, że każdego nowego przeciwnika wita się z olbrzymią ekscytacją. Walka z każdym wymaga nieco innego podejścia, biorącego pod uwagę ich zdolności i właściwości, ale mimo wszystko po pewnym czasie i tak robi się dość wtórnie. Typów przeciwników nie ma zbyt wielu, a raczej prosty model strzelania sprowadza się w zasadzie do biegania w kółko i prucia ołowiem. Pewien powiew świeżości wprowadzają możliwość chwilowego przemienia się w mocarnego potwora po zapełnieniu paska adrenaliny, a także sporadyczne i nieskomplikowane zagadki środowiskowe. Nie spodziewajcie się tu też żadnego wyzwania. The Suffering, wliczając w to całkiem przyjemne walki z bossami, to gra wybitnie wręcz łatwa.
Obędzie się bez cierpienia
Śmiem natomiast twierdzić, że to właśnie ta mechaniczna prostota sprawiła, że tytuł ten zestarzał się z niesamowitą gracją. W zasadzie nie ma tu niczego, co mogłoby zostać jakkolwiek naznaczone zębem czasu, więc i po latach gra się w to całkiem przyjemnie. Oprawa graficzna pozostaje czytelna i fanom charakterystycznej dla tamtej generacji z pewnością przypadnie do gustu, aczkolwiek nawet w 2004 roku The Suffering nie należało do czołówki najpiękniejszy produkcji i było deklasowane przez takie hity jak Half-Life 2, Metal Gear Solid 3: Snake Eater, czy Doom 3. Gra broni się natomiast świetną, mroczną stylistyką, a także dobrym i klimatycznym udźwiękowieniem.
Należy jednak nadmienić, że odpalenie jej na komputerach z Windowsem 10 może stanowić pewne wyzwanie nawet w wersji oferowanej przez GOG-a. W moim przypadku objawiało się to notorycznymi wyjściami do pulpitu, które często nie pozwalały mi nawet na odpalenie nowej gry. Nie pomagało nawet zainstalowanie fanowskiego patcha, który w teorii miał eliminować wszystkie (lub większość) trapiących grę problemów. Rozwiązanie okazało się jednak dużo prostsze, niż myślałem, więc na wszelki wypadek pozwolę sobie Wam doradzić, że jeżeli The Suffering bezustannie się wyłącza, to po prostu usuńcie z głównego folderu gry wszystkie pliki o nazwie „dsound”. Operacja prosta do przeprowadzenia, a przy tym niezwykle skuteczna, bo pozwalająca cieszyć się grą bez jakichkolwiek problemów. No, nie licząc sporadycznych zawieszeń się bohatera na geometrii poziomów.
Przyjemnie jest cierpieć
Przykre jest zatem to, że seria The Suffering została do pewnego stopnia zapomniana. Jedynie od czasu do czasu ktoś przypomni sobie, że faktycznie grał w coś takiego, dzięki dołączonej do CD-Action płytce i w sumie była to bardzo fajna gra. Powód tego stanu rzeczy jest prosty – pieniądze, bo cóżby innego? Kontynuacja, Ties That Bind, mimo wysokich ocen nie sprzedała się zbyt dobrze, więc Midway, wydawca, ukręciło serii kark. Szkoda, bo chętnie zobaczyłbym nową odsłonę tej makabrycznej marki we współczesnym wydaniu. Liche na to szanse, więc jedyne, co nam pozostaje, to cieszyć się z tego, co mamy i wrócić od czasu do czasu do The Suffering. Wbrew tytułowi, czeka Was jedynie przyjemność.