Tomb Raider: Unfinished Business Remastered – recenzja (PS5). Horror, nie epilog

Gra dostępna na:
PC
PS4
PS5
XONE
XSX
SWITCH
Unfinished Business - grafika główna

Spora część młodszych graczy – w tym ja – może nie być świadoma, że pierwszy Tomb Raider (oraz jego dwie kontynuacje) posiadały dodatki. Nic w tym w sumie dziwnego, bo z powodów licencyjnych większość późniejszych reedycji ich nie zawierała. W końcu jednak dzięki pracy Aspyr rozszerzenia ponownie trafiły do obiegu i nareszcie bezproblemowo zapoznać może się z nimi nowe pokolenie graczy. Czy warto? Cóż, po kontakcie z pierwszym z nich – Tomb Raider: Unfinished Business – jestem dość sceptycznie nastawiony, choć na uwadze należy mieć to, że jest to ponoć najsłabszy z zawartych w kolekcji dodatków.

Niedokończone sprawy

Tytuł rozszerzenia nie jest wyłącznie fajnie brzmiącym hasłem. Unfinished Business faktycznie służy bowiem jako swego rodzaju epilog „jedynki”. No, przynajmniej jego pierwsza połowa, rozpoczynająca się dokładnie w momencie zakończenia oryginału, a precyzyjniej między ucieczką Lary z Atlantydy a kończącym historię przerywnikiem filmowym. Druga część rozszerzenia to osobna opowieść, osadzona kilka tygodni później, kiedy to brytyjska archeolożka powraca do Egiptu w poszukiwaniu świątyni Bastet. Fabuły jest tu nomen omen tyle, co kot napłakał, ba, w zasadzie nie ma jej wcale i wszystkiego trzeba domyślić się z kontekstu.

Unfinished Business - centaur
Walki w dodatku jest zdecydowanie więcej niż w oryginale.

Trudne sprawy

Trudno zatem Unfinished Business rozpatrywać jako fabularną kontynuację. Teoretycznie nią jest, ale w praktyce mowa tu zaledwie o pakiecie nowych poziomów. Co ciekawe, Aspyr w odświeżonej wersji dodatku odwrócił ich kolejność. Pierwotnie trafialiśmy najpierw do Egiptu, a potem do Atlantydy, co z fabularnego punktu widzenia miało niewiele sensu. Psikus polega na tym, że obecnie Unfinished Business wita graczy potężnym plaskaczem w twarz, wrzucając ich praktycznie bez broni prosto w ciasne, pełne pułapek i potworów korytarze Atlantydy, by potem przenieść ich w zdecydowanie łatwiejsze zakamarki Egiptu.

Początek jest zatem wybitnie frustrującym przeżyciem, skutecznie zniechęcającym do dalszego grania. Zwłaszcza że brak fabularnej otoczki pozbawia gracza motywacji do zaciśnięcia zębów i parcia do przodu. Strzelanie nigdy nie było najmocniejszą stroną Tomb Raidera, a postawienie w poziomach z Atlantydy na ten właśnie aspekt (w jednym momencie gra rzuca na nas ośmiu najmocniejszych przeciwników na raz) jest strzałem w stopę. Szkoda, bo lokacje same w sobie wypadają naprawdę świetnie. W szczególności Egipt, który nareszcie pozwala na oddech świeżego powietrza, zarówno obniżając poziom trudności, jak i kierując akcję na powierzchnię, poza klaustrofobiczne komnaty piramid.

Unfinished Business - Egipt

Horror, nie epilog

To jednak trochę za mało, by móc z czystym sercem polecić sięgnięcie po Tomb Raider: Unfinished Business. Dodatek ten kierowany był do największych fanów oryginału i po latach, kiedy jego mechanika zestarzała się miejscami wręcz okrutnie, jest to prawdziwsze, niż kiedykolwiek wcześniej. O ile debiut Lary Croft wciąż ujmuje swoim klimatem i przyjemnym balansem między eksploracją, rozwiązywaniem zagadek i walką, o tyle Unfinished Business to dziś frustrujące doświadczenie i w zasadzie niewiele więcej.


Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!


Za dostarczenie gry do recenzji dziękujemy firmie Aspyr.
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.

Avatar photo
Moim ulubionym kolorem jest zielony, ale akceptuję też niebieski i czerwony. Choć preferuję siedzenie na kanapie, nie wzgardzę nawet taboretem. Staram się bowiem nie ograniczać i grać we wszystko, na wszystkim. Pasję do grania z radością łączę ze swoją drugą miłością – pisaniem.
Scroll to top