Niezmiennie fascynują mnie dodatkowe tryby rozgrywki w grach, które stały się na tyle popularne, by zamienić się w pełnoprawne, niezależne produkcje. Najlepszym przykładem jest tu bez dwóch zdań Fortnite, który obecnie kojarzony jest przede wszystkim z formułą Battle Royale, a przecież była ona początkowo zaledwie dodatkiem do gry o budowaniu i bronieniu bazy. Dziś jednak tę pierwszą zna każdy, o tej drugiej nie pamięta prawie nikt. Ghost of Tsushima: Legends od Sucker Punch Productions wprawdzie nie może poszczycić się podobnym sukcesem, ale wciąż ten kooperacyjny tryb stał się na tyle popularny, by przerodzić się w osobną produkcję.
Mylne pierwsze wrażenie
Przyznam, że początkowo nie byłem do Ghost of Tsushima: Legends nazbyt pozytywnie nastawiony. Oryginał ujął mnie przede wszystkim spójnością narracji, świata przedstawionego i mechanik, które razem tworzyły zachwycające wręcz doświadczenie. Tymczasem kooperacyjna odsłona serii wywraca wszystko to do góry nogami, stawiając przede wszystkim na rozgrywkę, a jakąkolwiek narrację i sposób kreacji świata odsuwa na dalszy plan. Możecie zatem zapomnieć o zwiedzaniu olbrzymiego świata, bieganiu za prowadzącymi do skarbów lisami, czy nawet o emocjonującej przygodzie pełnej zapadających w pamięć bohaterów.
Yokai w mongołów zaklęte
W Ghost of Tsushima: Legends liczy się przede wszystkim wspólna zabawa, szlifowanie swoich samurajskich zdolności i zbieranie fantów na przestrzeni kilku trybów i kilkunastu różnorodnych map. Wszystko skąpane w mistycznych klimatach, zanurzających się po szyję w japońskiej mitologii. Składający się z dziewięciu luźno powiązanych ze sobą misji tryb opowieści mimo wszystko usiłuje opowiedzieć jakąś historię, choć zdecydowanie nie należy ona do najbardziej angażujących. Ot, demony Yokai pod przywództwem planującej podbój świata śmiertelników Iyo przypuszczają atak na Cuszimę, wykorzystując w tym celu opętanych Mongołów.
Misje nie należą do nazbyt wymagających, w czym mocno pomagają hojnie rozlokowane punkty kontrolne. Oznacza to zatem, że do owego trybu można bez problemu podejść jak do singlowej kampanii. Należy jednak pamiętać, że Ghost of Tsushima: Legends zostało skrojone z myślą o kooperacji i to właśnie wraz z towarzyszami bawić będziecie się najlepiej. Zwłaszcza jeżeli zależy Wam na poznaniu pełnej historii, bo ta urywa się nagle i bez jakiejkolwiek klamry. Jakiś czas po premierze dodano jednak finał, który przybrał formę specjalnych wyzwań dla maksymalnie czterech graczy.
Przed wyruszeniem w drogę..
Teoretycznie można uruchomić je w pojedynkę, ale ich ukończenie bez pełnego składu jest absolutnie niemożliwe. Wyższy poziom trudności to jedno, w końcu wyzwania projektowano z myślą o doświadczonych graczach, ale ich konstrukcja wymaga pełnej czwórki do rozwiązania niektórych zagadek i przekazywania sobie konkretnych informacji. Nie zrozumcie mnie źle, wypada to naprawdę świetnie i gwarantuje mnóstwo satysfakcji, ale wyłącznie pod warunkiem, że gramy ze zgraną ekipą znajomych. Próba grania z losowymi graczami w przypadku Ghost of Tsushima: Legends to czysta loteria. Nie mówię nawet o poziomie umiejętności przybyszów z Internetu, ale o fakcie, że ci zdawali się czerpać perwersyjną radość z uprzykrzania życia innym poprzez wychodzenie z meczu na krótko przed końcem misji. Gdyby każde z wyzwań nie zajmowało prawie godziny, może nie bolałoby to równie mocno.
Od poddania się powstrzymywała mnie już tylko wewnętrzna ambicja i fakt, że aby w ogóle odblokować finał historii, musiałem spędzić długie godziny na odpowiednim dopakowaniu swojego bohatera wyposażeniem o odpowiednio wysokim poziomie. Na szczęście wszystkie cztery dostępne klasy (samuraj, ronin, łuczniczka i skrytobójca – każda o właściwych dla nich umiejętnościach specjalnych) dzielą ze sobą przedmioty, więc nie trzeba skazywać się wyłącznie na jedną z nich lub spędzać jeszcze większych ilości czasu na grindowaniu doświadczenia (aczkolwiek warto, bo już pasywne zdolności i poziomy postaci wbija się osobno dla każdej).
Antrakt
By to jednak zrobić, nie trzeba wcale w kółko powtarzać już ukończonych misji kampanii. Lepiej sprawdzić pozostałe dwa tryby – przetrwanie i rywale. Ten pierwszy to niewiele więcej niż klasyczna horda z trzema punktami do obrony. Drugi jest już zdecydowanie ciekawszy, bo czwórka graczy zostaje podzielona na dwa zespoły, których zadaniem jest jak najefektywniejsze zabijanie przeciwników, by uzbierać wymaganą do wygranej magatam, służących przy okazji jako waluta, dzięki której naślemy na przeciwników dodatkowych przeciwników. Wypada to wszystko całkiem nieźle, ale dość szybko zaczyna robić się schematyczne. Skłamałbym zatem, mówiąc, że wcale nie odliczałem czasu do odblokowania finałowych trzech misji.
Walka ze słabościami
Zwłaszcza że twórcy wprowadzili w Ghost of Tsushima: Legends kilka zmian w systemie walki, w efekcie mocno zubożając go względem oryginału. U podstaw wciąż wygląda to bardzo podobnie. Do zarzynania przeciwników nadal używamy katany, przełączając się między dostępnymi postawami, przy okazji wspierając się łukiem i kilkoma rodzajami gadżetów, jak chociażby nożami do rzucania czy bombami dymnymi. Psikus polega na tym, że system ekwipunku sprawia, że każda z odblokowanych broni posiada swoje statystyki i cechy charakterystyczne, wliczając w to postawy.
Oznacza to mniej więcej tyle, że nasz bohater jest teraz skuteczny wyłącznie przeciwko jednemu lub dwóm typom przeciwników, a wobec pozostałych pozostaje raczej mało skuteczny. Dziury w ofensywie w zamyśle powinni łatać nasi kompani, wyposażeni w uzbrojenie o właściwościach innych, niż nasze. W kontekście kooperacji jest to jak najbardziej zrozumiałe i trudno mówić o tym rozwiązaniu, jako o minusie, ale należy pamiętać, że jeżeli zamierzacie grać w pojedynkę lub z internetowymi randomami, to z pewnością dostarczy Wam to trochę frustracji. W ogólnym rozrachunku jest to zatem pierdoła, która nie wpływa znacząco na doświadczenia płynące z rozgrywki.
Udana socjalizacja
Ghost of Tsushima: Legends to zaskakująco dobra pozycja, która – mam wrażenie – przeszła odrobinę bez echa. Wprawdzie wolałbym, by gra była nieco bardziej przyjazna singlowemu odbiorcy, chociażby w kontekście trzech finałowych misji, ale są to już moje osobiste preferencje i byłbym niepoważny, mając to za złe grze, która jasno informuje, że została zaprojektowana z myślą o kooperacji. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że jeżeli posiadacie już Ghost of Tsushima, to dostęp do trybu Legends otrzymujecie bez dodatkowych opłat (nie licząc abonamentu PlayStation Plus), więc grzech byłby go nie sprawdzić.