Parę lat temu uznałem, że chcę zagrać w jakiegoś FPSa, ale nie w Battlefielda czy Call of Duty, albowiem klimaty militarne niezbyt mnie interesują. Chciałem coś opartego na narracji i fabule. Na oku miałem Wolfenstein: the New Order oraz Metro Redux (czyli pakiet obydwu części). Wybrałem to pierwsze i był to wybór genialny. Później w okolicach premiery Metro Exodus kupiłem poprzednie odsłony. Jedynka mnie wymęczyła, ale dobrnąłem do końca, licząc że Metro Last Light Redux dostarczy mi lepszych wrażeń. Myliłem się. Przez lata była to jedyna, gra jaką kupiłem w pudełku, a której nie ukończyłem. Właśnie się to zmieniło. I nadal jej nie lubię.
Rok 2033
Stolica Rosji w wyniku bombardowania stała się niezdatna do życia. Ostali się jedynie ci, którzy mieli szansę schronić się w metrze, które to stało się ostatnim miejscem cywilizacji. Wyjście na powierzchnię grozi śmiercią od napromieniowania oraz łap mutantów. W takim świecie żyje nasz bohater Artem, który zdążył już zaistnieć jako członek Spartanów poprzez zlikwidowanie nieznanego wcześniej zagrożenia w postaci cieniów. Dowiedziawszy się, że jeden z nich przeżył, wyrusza na górę by dokończyć robotę, ale ta wyprawa wpędza go w zupełnie inny wir wydarzeń.
Zanim przejdę do tego, co w tej serii nie działa, to chciałbym najpierw powiedzieć o tym, co w niej bardzo działa. Ukraińcy i Rosjanie bardzo dobrze rozumieją postapo. 4A Games co prawda stworzyło świat na podstawie twórczości Dmitrija Głuchowskiego, ale doskonale wiedzieli, że to nie jest akcja, zabawa i szalone przygody jak w Mad Maxie i tym podobnych z zachodu. Nie jest to tworzenie się nowych cywilizacji na zgliszczach starych jak w serii Horizon. Nie jest to nawet zwycięstwo natury nad ludzkością, jak w ukochanym przeze mnie The Last Of Us.
Świat Metro to jest nędza i zniszczenie
Sama treść gry mówi jasno, że może i jest tam jakaś nadzieja na nowe życie, ale dla ludzi nie ma żadnej, bo choćby nie wiadomo co, nigdy nie zmienią swojej niszczycielskiej natury. Marcin Strzyżewski oraz Jordan Dębowski zrobili kiedyś materiał na Tvgry o tym, dlaczego ludzie z krajów wschodniej europy robią gry w tym gatunku niż ci z Ameryki.
Mówiąc skrótowo, oni to przeżyli i de facto dalej przeżywają. Wojny Światowe, Związek Radziecki, głód w Ukrainie. Dzisiaj w 2022 roku obywatele Ukrainy muszą walczyć o swoją ojczyznę lub z niej uciekać. Czuć to w ich twórczości, w tym w omawianej grze, której nie obce takie tematy jak faszyzm czy komunizm. Dlatego, choć mi się nie podoba, to bardzo szanuję ją i twórców.
Dlaczego w takim razie nie jestem jej fanem?
Jednym z powodów jest na pewno kiepska rozgrywka, ale nad tym nie chcę się rozwodzić, ponieważ gra ma już swoje lata, a twórcy nie mieli środków na miarę gier AAA. Tym bardziej że siłą serii miała być narracja i właśnie ta – wbrew wszystkiemu, co wcześniej powiedziałem – jest absolutnie fatalna. Główną przyczyną tego stanu jest główny bohater, a właściwie jego brak. 4A Games korzysta z zabiegu, którego nie znoszę, czyli protagonista służący za awatar gracza.
Niby ma jakąś historię i pochodzenie, ale wygląd i charakter jest nieokreślony, a do tego niemy, aby gracz mógł poczuć, że to on jest protagonistą. Tylko że mnie takie coś nie interesuje i tylko niszczy mi wiarygodność historii, bo postać, którą gram nie jest postacią, a gra próbuje udawać, że jest inaczej. Z tego samego powodu nigdy nie udało mi się ostatecznie przekonać do Dishonored ani też nie ukończyłem Pyre od Supergiant Games.
Coś nie działa
Historia może mieć fantastyczną intrygę i przesłanie, ale nie będę w stanie się w nią zaangażować, jeśli nie będzie miała bohaterów. W Metro natomiast nie dość, że sam Artem nie spełnia tej funkcji, to też postacie poboczne sprowadzają się do podstawowych funkcji. Chan mógłby być ciekawy ze swoimi mistycznymi motywami, ale ostatecznie jest człowiekiem ekspozycją wyjaśniającą dziwne zjawiska i mówiącą co powinniśmy zrobić. Anna natomiast to archetyp twardej kobiety, która ostatecznie kocha się z protagonistą, ale fatalnie napisany, bo Artem jej nie zna i nie poznaje w trakcie podróży, a i tak kończy się sceną z ocenzurowanej wersji Przedwiośnia Stefana Żeromskiego. Jedynie kto się naprawdę wybija to postać cienia, jak i jego wątek, ale tu bym już musiał wchodzić na pole spojlerów.
Podsumowanie
Odpowiadając na pytanie, czy polecam serię, odpowiadam: nie. Kupcie Wolfensteina, to super gra ze świetną narracją i fajnymi, chociaż mocno przerysowanymi bohaterami. Czy żałuję nadrobienia Metro? Też nie. Po pierwsze: mogę z dumą powiedzieć, że przeszedłem wszystkie gry na półce. Głupie, ale co tam. Po drugie: to wciąż ciekawa gra, która w jakimś stopniu ze mną zostanie, a ja jednak doceniam takie produkcje.