Wanted: Dead – recenzja (PS5). Krwawa i bolesna podróż do dawnych czasów

Wanted: Dead - grafika główna / okładka

Studio Soleil ma na swoim koncie kilka ciekawych produkcji. Naruto to Boruto: Shinobi Striker, Samurai Jack: Battle Through Time czy Valkyrie Elysium. Dziś jednak mam dla Was kilka słów o ich najnowszej grze, Wanted: Dead, która jest skierowana do dość wąskiego grona odbiorców. To bardzo nierówna, momentami archaiczna i, niestety, trochę zabugowana mieszanka slashera i strzelanki. Momentami miałem ochotę obrzucić ją wszystkim, co najgorsze, a czasami sprawiała mi trochę frajdy. Nie byłem gotów na taką przygodę, oj nie byłem.

Hongkong zaprasza

Gra opowiada o losach grupy Zombie Squad, elitarnej jednostki policji do zadań specjalnych. Wysyłają ich tam, gdzie inni nie są w stanie sobie poradzić. W składzie mamy główną bohaterkę — Porucznik Stone — a także Herzoga, Doca oraz posługującego się jedynie językiem migowym, Corteza. Ich przygody zaczynają się niewinnie. Zneutralizować złodziei, którzy znajdują się w budynku Dauer Synthetics i nie dać się zabić. Mimo braku pozwolenia na działanie zespół wchodzi do środka i zaczyna działać. Krwawo, brutalnie i bez zbędnych pytań.

Wanted: Dead - tutaj trup ściele się gęsto

Szybko okazuje się, że to nie przeciętni rabusie, tylko dobrze wyszkolony skład uzbrojony po zęby w najnowsze cuda technologiczne. Na kilometr czuć, że coś tu nie gra i zamieszane jest w to samo Dauer Synthetics. Korporacja jednocześnie obwinia naszych bohaterów za wyrządzone szkody. Nie muszę mówić, że wielki robot wewnątrz ich budynku to nie była nasza sprawka, prawda? Fabuła mimo dalszego rozwoju nie daje uczucia spełnienia. Pewne rzeczy zostają słabo rozwinięte, inne trochę niedopowiedziane. Sam finał natomiast nie domyka ważnych wątków. Według mnie, lekko niewykorzystany potencjał.

Budżetowe Wanted: Dead

Nie da się ukryć, że tytuł ten dosłownie w każdym aspekcie wydaje się z innej epoki. Liczbaanimacji, tak ogólnie, jest bardzo mała. Chodzi o postacie, ich zachowanie, bronie, przedmioty, ataki bohaterki, a także i same cutsceneki. Wizualnie jest strasznie nierówno, jedne miejsca prezentują się przyzwoicie. Inne natomiast jakby żywcem wyjęte z realiów Dreamcasta, PS2 lub z ery PS3/X360. Wiem, że dla niektórych to nie będzie wielki problem, ale tutaj na każdym kroku mamy układankę elementów, gdzie każdy wydaje się z własnej bajki.

Jest dobrze? Jest tanio!

Lokacji nie ma zbyt wiele, ale te przynajmniej mocno różnią się od siebie. Czuć, że ktoś miał na to wszystko jakiś pomysł, tylko chyba zabrakło ludzi, funduszy i czasu. Nawet jeżeli zamysłem twórców było uderzenie w nostalgię i magię gier sprzed dwóch dekad, to i tak nie do końca to wyszło. Ciężko mi bronić jeden z najgorszych voice-actingów, jaki kiedykolwiek słyszałem, źle rozstawione checkpointy, wyrzucenie gry do menu konsoli i mocno nierówny poziom trudności. Do tego słaba detekcja kolizji, dziwne hitboxy, ciągły brak amunicji i rozwój postaci, który nie jest zbyt satysfakcjonujący.

Syndrom sztokholmski

Po pierwszych dwóch godzinach zabawy sam już nie wiedziałem, czy iść dalej, czy odpuścić. Drażniło mnie praktycznie wszystko. To ten typ gry, gdzie błąd jest bolesny, a w razie powtórki musimy nadrobić spory kawałek poziomu. Trzeba liczyć się z każdym nabojem, unikać, blokować i kontrować dosłownie wszystko, inaczej czeka nas śmierć. Balans w sumie nie istnieje, bo postacie bez broni palnej są kuloodporne i tylko nasz miecz może ich sprawnie unicestwić, ale w tym samym czasie pięciu innych zbirów ładuje w bohaterkę tonę ołowiu. Sojusznicy, chociaż obecni i widać, że trafiają wrogów, to zadają malutkie obrażenia, więc jesteśmy zdani na siebie.

Nie taki był plan!

Wraz z postępami możemy odblokowywać bonusy, umiejętności i tym podobne, ale sama rozgrywka znacząco się nie zmienia. Możemy również pobawić się ustawieniami broni i tutaj nieco bardziej czuć efekty naszych starań. Nawet mając całe drzewko odblokowane, a pukawkę ustawioną na najwyższe obrażenia, to i tak trzeba pilnować się równie mocno, co na początku. Nasza postać może strzelać, siekać orężem, spowalniać czas i w “widowiskowy” sposób wykańczać wrogów. Mimo wszystko, choć to nie ma za bardzo prawa się udać, czasami się udaje. Bywały momenty, kiedy grało mi się po prostu dobrze, ale wtedy następowały wszystkie te rzeczy, które irytują.

Jedną zupkę poproszę!

W produkcji, której blisko do dzieł Grasshopper Manufacture nie mogło zabraknąć minigierek. Mamy więc rytmiczne jedzenie zupy na czas, karaoke, retro tytuł 2D oraz strzelnicę. Tepotrafią być tak wymagające, że mało komu udaje się je ukończyć z dobrym wynikiem lub takim zasługującym na trofeum. Jeden procent to trochę mało i sprawdzając PSNPROFILES, nadal widzę, że nie udało się nikomu uzyskać platynowego pucharka. Podobno jedno wyzwanie “Severance Pays” jest całkowicie zepsute i nie można go zdobyć.

Same minigierki ogólnie nie są złe, tylko w pewnym momencie ktoś w nich tak mocno “podkręca śrubę”, że lepiej odłożyć pada i poczekać, aż przeminą. Na szczęście, nie trzeba ich zaliczyć, aby można było pchać fabułę do przodu, bo pewnie w życiu bym nie dał rady. Ludzie z Soleil nie mieli litości i możliwe, że docenią to tylko prawdziwi wymiatacze, tacy, o których nawet górale już nie mówią.

Wanted: Dead – dla kogo?

Wanted: Dead to archaiczna wycieczka pełna nostalgii sprzed dwóch dekad. Słabo zbalansowana, całkowicie odbiegająca od wszystkiego, co mamy obecnie na rynku. Trudne jak diabli nawet na Normalnym poziomie trudności — niższego nie ma. Ma jednak zadatki na to, aby spodobać się graczom, którzy szukają czegoś innego. Myślałem, że ja będę tym kimś i czasami nawet to czułem, ale tylko czasami. Szorstka i brutalna przygoda w Hongkongu, którą zapamiętam na długo, ale nie za to, za co bym chciał. Grajcie na własne ryzyko. Kto wie, może to Wy będziecie w gronie wybranych. Mnie nie było to pisane.

Gameplay

YouTube player

Za udostępnienie gry do recenzji dziękujemy 110 Industries.
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.

Gdzie kupić?


Artur Janczak
Cześć! Mam na imię Artur i uwielbiam gry wideo niezależnie od platformy. Mimo 30 lat na karku cały czas sprawiają mi radość i liczę, że to się nie zmieni.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Scroll to top