Walka z Backlogiem: Watch Dogs: Legion – Bloodline (XSX). Powrót króla hakerów

Gra dostępna na:
PC
PS4
PS5
XSX
Bloodline - grafika główna

No widzisz, Panie Ubisoft? Jak Pan chcesz, to potrafisz. Po zawodzie, jakim okazało się dla mnie Watch Dogs: Legion, sięgałem po dodatek Bloodline ze sporą niepewnością, by nie powiedzieć z niechęcią. Łatwo było z tego zrobić bezsensowny zapychacz, żerujący na nostalgii fanów. W końcu rozszerzenie miało dać graczom możliwość ponownego wcielenia się w Aidena Pearce’a, bohatera oryginału, oraz po raz pierwszy wskoczenia w buty Wrencha, najbardziej charakterystycznego pomagiera protagonisty „dwójki”. Okazało się natomiast, że drastyczne ograniczenie liczby bohaterów i napisanie całej historii oraz rozgrywki pod ich charaktery i umiejętności sprawiło, że Watch Dogs: Legion – Bloodline jest zaskakująco dobrą pozycją.

Dwóch ponad wszystkich

Wprawdzie pojawienie się Aidena Pearce’a w Londynie jest wytłumaczone dość siermiężnie i naciąga nieco definicję sensowności, ale nadal po przygodach z oryginału przyjmuję je z pocałowaniem ręki. Ot, dostaje on zlecenie od swojego fixera, by wykraść jednej londyńskiej korporacji tajemniczy kawałek technologii. Dlaczego ktoś ze Stanów podejmuje się roboty w Londynie i dlaczego zamiast wykorzystać do tego człowieka stamtąd, odzywa się do Pearce’a? Proszę nie zadawać pytań. Jeśli zaakceptujecie ten stan rzeczy, to czeka Was kilka godzin naprawdę przyjemnej zabawy, w której trakcie drogi Aidena i Wrencha przypadkowo się zejdą, by pomimo drastycznych różnic charakteru uporać się z pewnym nieetycznym biznesmenem-wynalazcą, a przy okazji zagłębić się ociupinkę w ich życie prywatne oraz skrywane traumy.

Bloodline - Aiden
Miło jest po raz kolejny móc wskoczyć w skórę Aidena.

Scenariusz nie tylko wypada zaskakująco dobrze, co rusz bawiąc przekomarzankami zgryźliwego Pearce’a i odklejonego od rzeczywistości Wrencha, ale jest też wspierany przez szereg świetnie zaprojektowanych misji. Twórcy wyciągnęli lekcję z boleśnie nudnej pod tym względem podstawki i w Bloodline zaserwowali zdecydowanie bardziej zróżnicowane danie. Powróciły pościgi (sporadyczne, ale jednak), odszukiwanie celu przy pomocy sygnału, sianie rozpierduchy bojowymi dronami, a wszystko to wymieszane z klasyczną infiltracją, strzelaninami i kilkoma innymi pomysłami, które pozwolę Wam odkryć samym. Czuć też, że zadania wykorzystują zdolności bojowe i hakerskie obu bohaterów, dzięki czemu wyzwanie cały czas pozostaje odpowiednio zbalansowane.

Poprawki w formule

Poprawiono również drzewko rozwoju, pozbywając się konieczności szukania po mieście leżących to tu, to tam, punktów technologii. W Bloodline nowe umiejętności i pukawki otrzymujemy za wykonywanie zadań pobocznych. Jest ich nieco mniej niż w podstawce, ale – znów – są zdecydowanie lepiej przemyślane i sensownie rozszerzają historię o dodatkowe wątki związane z działalnością londyńskiego Ruchu Oporu i kontaktami Jordiego Chana. Żal jedynie, że poza nimi w Londynie nie ma już kompletnie nic do roboty. Pozbyto się nawet zadań-zapychaczy z oryginału jak chociażby misje kurierskie. Niby nie jest to wielka strata, ale wciąż byłoby to coś, czym zająć można by się było, gdybyśmy po ukończeniu misji fabularnych wciąż czuli niedosyt.

Bloodline - dron

Powrót króla hakerów

Jedynym mankamentem rozszerzenia, który w zasadzie podciągnąć można by pod narzekactwo, jest to, że jego historia nie większego wpływu na to, co znamy podstawki. To w zasadzie wyłącznie wymówka po to, by ściągnąć Aidena i Wrencha do Londynu i pozwolić graczom szaleć nimi w trakcie oryginalnej kampanii. Szkoda, bo jako prequel Watch Dogs: Legion – Bloodline miało szansę, by retroaktywnie rozszerzyć sylwetki znanych nam z niego bohaterów. Ci niekiedy wprawdzie się tu pojawiają, ale w żaden sposób nie zmienia to ich odbioru. Nie zmienia to jednak na szczęście faktu, że przy Bloodline bawiłem się wręcz wyśmienicie i ponownie ujrzałem potencjał, który od dziesięciu lat drzemie w tej marce.


Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!


Avatar photo
Moim ulubionym kolorem jest zielony, ale akceptuję też niebieski i czerwony. Choć preferuję siedzenie na kanapie, nie wzgardzę nawet taboretem. Staram się bowiem nie ograniczać i grać we wszystko, na wszystkim. Pasję do grania z radością łączę ze swoją drugą miłością – pisaniem.
Scroll to top