XDefiant nie może pochwalić się najlepszym żywotem. Pomimo olbrzymiego zainteresowania w momencie swojej premiery (to produkcja, która najszybciej w historii Ubisoftu dobiła do miliona graczy), gra francuzów obecnie krwawi graczami. Z początku 300 tysięcy aktywnych użytkowników pozostało zaledwie 20 tysięcy, a w sieci natrafić można było niedawno na pogłoski o tym, że wydawca rozważa zamknięcie serwerów. Osobiście uważam, że byłaby to niepowetowana strata, bo, pomimo pewnych problemów, XDefiant to tytuł naprawdę przyjemny.
COD-killer?
Oczywiście między bajki włożyć można zamordowanie tą grą Call of Duty. Należąca do Activision kura o złotych jajach jest, uważam, zbyt potężna, by jej pozycji zagrozić mogła produkcja free-to-play. Jeżeli jednak po Modern Warfare III czujecie już znudzenie materiału i nie wiecie, czym zapełnić lukę przed premierą Black Ops 6, to XDefiant sprawdzi się w tej roli całkiem nieźle. W końcu również w tym przypadku mamy do czynienia z „militarną” strzelanką w formule 6 na 6 graczy (lub 4 na 4 w rozgrywce rankingowej), choć w wydaniu zdecydowanie lżejszym (stąd cudzysłów), bo zamiast wojska możemy wcielić się w 6 (na ten moment, bo każdy sezon podnosi tę liczbę) frakcji, znanych graczom z innych dzieł Ubisoftu.
Multiwersum Ubisoftu
XDefiant ma pewne znamiona hero shootera, bo każda grupa dysponuje dwiema charakterystycznymi dla niej umiejętnościami do wyboru. Tak też Trzeci Eszelon ze Splinter Cell potrafi włączyć optyczny kamuflaż lub detektor innych graczy, Libertad z Far Cry 6 może leczyć na dwa różne sposoby, a Zjawy z Ghost Recon: Phantoms (ktoś jeszcze pamięta tę grę?) rzucić osłonę lub wyjąć tarczę. Każda z nich jest na swój sposób przydatna, choć balans niekiedy bywa zachwiany, więc o ile paraliżujący przeciwników robot-pająk „łoczdogsowego” DeadSecu jest tak skuteczny, że wręcz nienawidzony, tak już zabawki GS-Kommando z Rainbow Six: Siege czy wybuchający dron Czyścicieli z The Division okazują się delikatnie mniej przydatne (aczkolwiek nie oznacza to, że są bezużyteczne). Wybór frakcji definiuje też, jakim ultem (chociażby miotacz ognia) i zdolnością pasywną (ot, automatyczne leczenie sojuszników) będziemy dysponować.
Każda z frakcji ponadto sprawdza się lepiej lub gorzej w zależności od trybu rozgrywki, który wybierzemy. W momencie premiery XDefiant gra oferowała ich pięć – Eskortę, Dominację, Okupację (czyli coś w stylu Dominacji z przepychaniem linii frontu po zdobytym celu), Kontrolę strefy (znów wariacja Dominacji ze zmieniającym się położeniem miejsca do przejęcia) i Cyngla (czyli klasyczny TDM ze zbieraniem medali z zabitych przeciwników). Od tego czasu twórcy dorzucili ponadto klasyczne Przejęcie flagi oraz Drużynowy Deathmatch. Nie jest to zatrważająca liczba, ale zapewnia wystarczającą różnorodność, by nie znudzić się rozgrywką po kilku meczach.
Wycieczka po seriach
Zwłaszcza że w zależności od trybu grać będziemy na innych mapach. Tych mamy tu 17, wliczając w to malutkie, nastawione na szybką rozwałkę Arenę czy świeżutkie jeszcze Rockefeller, długie i liniowe rynny pokroju chociażby Midway, Zoo oraz fatalnych Daytony czy Times Square, a także bardziej uniwersalne i najliczniejsze mapy większych rozmiarów. To właśnie od nich zależy, w jakie tryby będziemy mogli na nich pograć, bo eskortowanie ładunku na klaustrofobicznym Rockefellerze nie miałoby najmniejszego sensu. Warto przy tym dodać, że każda z lokacji nawiązuje do innych gier Ubisoftu – wspomniany Times Square to The Division, Daytona to The Crew, a Pueblito to Far Cry. Zaprojektowano je przy tym naprawdę nieźle, dbając o to, by miejsc dla camperów było jak najmniej i pozwalając sobie na odrobinę wertykalności, aczkolwiek maksymalnie jednopiętrowej.
Wybrakowany arsenał
Pewnym rozczarowaniem dla wielu może okazać się natomiast liczba broni. Tych łącznie mamy 27 (wliczając w to broń boczną), co osobiście uważam za wystarczające, zwłaszcza że nowe pukawki (zresztą tak samo jak tryby, frakcje i mapy) dodawane mają być z każdym kolejnym sezonem. Niemniej trudno nie zauważyć, że pewne kategorie potraktowano po macoszemu. Zatem o ile fani karabinów maszynowych będą mogli wybrać spośród sześciu giwer, o tyle snajperzy ograniczeni są do zaledwie trzech, a strzelcy wyborowi mogą jedynie zapłakać i sięgnąć po jeden z dwóch karabinów wyborowych. Do tego doliczyć trzeba kilka elementów wyposażenia, jak miny czy granaty, ale to już trudno uznać za broń, przynajmniej w grze.
Najważniejsze jest jednak to, że każdą z tych broni strzela się odczuwalnie inaczej, a ich statystyki można dodatkowo modyfikować licznymi dodatkami. Nic zatem nie stoi na przeszkodzie, by poświęcić mobilność na rzecz siły ognia, by jeszcze bardziej zminimalizować już i tak sensownie niski TTK (czyli czas potrzebny do zabicia przeciwnika), choć warto mieć na uwadze, że nasza postać faktycznie okaże się wtedy mniej zwinna. Warto w tym miejscu odnotować, że jak dodatki do broni odblokowujemy, wbijając kolejne poziomy poszczególnych pukawek, tak już nowe giwery wymagają zaliczenia konkretnego wyzwania, co jest niekoniecznie intuicyjne, aczkolwiek trzeba powiedzieć, że motywuje to do sprawdzania różnych frakcji i typów uzbrojenia.
Bez pracy nie ma kołaczy
Żal jedynie, że samych wyzwań jest stosunkowo niewiele, a po zaliczeniu ich wszystkich pozostają nam jedynie niezbyt różnorodne misje codzienne. Jest to o tyle problematyczne, że bez dodatkowych punktów doświadczenia z zadań poziomy przepustki sezonowej wbija się dramatycznie wręcz wolno i to nawet pomimo tego, że Ubisoft ponoć skrócił czas potrzebny do wbicia kolejnego poziomu (przyznam, że niezbyt to odczułem). Należy tutaj dodać, że zdobywane w jej ramach nagrody to czysta, acz diabelnie nierówna kosmetyka – skórki do broni, ubranka dla postaci, emotki, takie tam. Najbardziej bajerancką kosmetykę zarezerwowano natomiast dla mikropłatności. Co ciekawe, poprzez przepustkę sezonową odblokowujemy też wprowadzone w sezonie bronie, a przecież można byłoby dodać jakieś nowe wyzwanie.
Poprawione technikalia
Sprawy techniczne na chwilę obecną mają się zdecydowanie lepiej, niż było to na początku. Poprawiono przede wszystkim kod sieciowy, więc zdecydowanie rzadziej zdarza się teraz, że giniemy w momencie wyskoczenia przeciwnika zza rogu, choć nadal schowanie się za osłonę niekoniecznie uratuje nas przed zgonem nawet pomimo niskiego pingu. XDefiant na PlayStation 5 działa bez zająknięcia w 60 FPS, co po premierze pierwszego sezonu nie było wcale oczywiste, bo z jakiegoś powodu gra zaczynała klatkować. Wizualnie i dźwiękowo również jest naprawdę nieźle, choć też nie jest to nic, o czym warto układać pieśni.
W przededniu śmierci
XDefiant, powiem szczerze, prawdopodobnie nie zerwie Wam czapek z głów, ale jest to produkcja, którą zdecydowanie warto sprawdzić. Tytuł urzeka przede wszystkim ciekawym pomysłem na siebie i bardzo przyjemnym gunplayem. Oczywiście przydałoby się jeszcze nieco szlifów, chętnie zobaczyłbym więcej broni i wyzwań, a nie obraziłbym się też na szybszą progresję przepustki sezonowej. Ubisoft ma w swoich rękach naprawdę dobrą grę, która potrzebuje pomocy, by wyjść na prostą. Muszą działać szybko, bo już teraz tryby rankingowe zioną pustkami, a mecze publiczne ratowane są głównie przez rozgrywkę międzyplatformową. Szkoda byłoby, gdyby XDefiant za kilka miesięcy stał się zaledwie kolejnym nagrobkiem na cmentarzu gier o niespełnionym potencjale…
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!