Terminator: Zero — recenzja anime. Restart systemu

Kadr z anime Terminator: Zero

Nie jestem wielkim fanem serii. Pierwsze trzy filmy oglądałem dawno temu. Doceniam odmienność filmu „Terminator: Ocalenie” od reszty mimo jego wielu wad. Staram się ignorować późniejsze kontynuacje, a obecnie zagrywam się w „Terminator: Resistance”. Tym samym chcę powiedzieć, że nie czuję nostalgii do „Terminatora”. Podoba mi się natomiast bazowy zamysł na serię. W przyszłości z perspektywy lat 80. człowiek opracuje rozbudowaną sztuczną inteligencję, która po latach działania w jego służbie uzna ludzkość za element zbędny. Jest to schemat powielany w ogromnej ilości dzieł popkultury, a dzięki nieustannemu rozwojowi SI jest to wciąż chwytliwy temat ze względu na pozornie nieograniczony potencjał tej technologii.

Akcja serialu „Terminator: Zero” zaczyna się pod koniec lat 90., co było ryzykownym krokiem ze strony twórców, bo tym samym muszą wyjaśnić, jak rozwinęła się technologia od czasów Terminatora 2 i logicznie ukazać drogę do postapokaliptycznych realiów, które widzieliśmy w retrospekcjach i „Ocaleniu”. Z drugiej strony scenarzyści mieli też ułatwione zadanie w porównaniu do Camerona i jego cieszących się wątpliwą renomą kontynuacji („Genisys”, „Mroczne Przeznaczenie”), bo osadzili akcję w Japonii, w łatwy sposób pozwalając na odcięcie się od rodziny Connorów i nieustannie powracającej maszyny-kulturysty (choć twórcy widocznie nie mogli się powstrzymać w samej końcówce od pewnych sugestii). Od czasu do czasu widz przenosi się do „przyszłości”, głównie w celu wprowadzenia nowych postaci do fabuły i nakreślenia najważniejszych celów oraz motywacji. Tak poznajemy pochodzącą z ruchu oporu Eiko, która kierowana świeżo zdobytymi danymi przemieszcza się do roku 1997, w którym poszukuje Malcolma Lee – naukowca dręczonego snami o ataku nuklearnym i szukającego sposobu na zapobiegnięciu tragedii. Skupiony na swoim celu nie poświęca dość uwagi trójce swoich dzieci, pozostawiając je pod opieką bojaźliwej Misaki. Wkrótce cała piątka znajduje się na celowniku przybyłego z przyszłości morderczego Terminatora.

Z zewnątrz wygląda normalnie, ale wnętrze jest znacznie bardziej skomplikowane

Wszystkie przedstawione postaci mają wyrazisty charakter, w tym troje dzieci Malcolma. Kenta jest najbardziej uzdolniony z elektroniką, chcąc zaimponować ojcu. Hiro jest naiwny i niewinny. Reika jest pełna żalu i bezwzględnie skupiona na obranym celu. To głównie z ich perspektywy poznajemy kolejne szczegóły fabuły i razem z nimi na bieżąco dostosowujemy się do kolejnych zwrotów akcji. Osobiście nie jestem największym fanem dziecięcych charakterów w dramatycznych historiach. W większości obejrzanych przeze mnie filmów scenarzyści historii osadzonych w uprzednio zbudowanych uniwersach szybko czynili je przesadnie pojętnymi i decyzyjnymi w stosunku do dorosłych (patrzę na Ciebie, Leio z serialu o Obi-Wanie).

To powiedziawszy, nie mam problemu z Kentą, którego zdolności są wyraźnie przedstawiane już na samym początku, ale z Reiko, która z rozżalonej i stęsknionej córki szybko staje się opanowaną liderką. Poza tym charakteryzacja wszystkich pozostaje spójna od początku do końca historii, widzimy jakie wydarzenia je ukształtowały i my jako widzowie posiadamy cały kontekst potrzebny do ich zrozumienia. Bez tego kontekstu widz nie byłby w stanie zaangażować się w przeróżne dywagacje natury filozoficznej, jakich jest tu pełno, a których już dawno spodziewałem się po serii, gdzie człowiek stworzył maszynę “pragnącą” jego śmierci. Wiele pytań pozostaje otwartych bądź otrzymuje niejasne odpowiedzi, więc nikomu nie mogę zagwarantować, że te rozważania kogokolwiek usatysfakcjonują.

Kadr z anime Terminator: Zero

Choć zalążek fabuły, jaki przedstawiłem na początku poprzedniego akapitu, brzmi jak zestawienie „the best off” tego, z czym kojarzymy markę „Terminator”, to w serialu historia w efektywny sposób wciąga nas w pozornie prosty konflikt dobrego człowieka i wrogiej maszyny oraz stopniowo odkrywa przed widzem kolejne karty. Mamy do czynienia z logicznie poprowadzonym wątkiemi rozbudowanymi postaciami opartymi na prostych i zrozumiałych podstawach, które widzimy w pierwszych dwóch odcinkach. Zachowania poszczególnych bohaterów są adekwatne do sytuacji i ich stanu emocjonalnego. Muszę jednak przyznać, że te początkowe odcinki są bardzo zwodnicze – właśnie dlatego, że szkielet fabularny wydaje się w tamtych chwilach tak nieskomplikowany. Można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z remiksem „Terminatora 2”, tylko w japońskich klimatach. Dlatego zdaję sobie sprawę, że część widzów może się prędko zniechęcić, zwłaszcza że fani serii mogą być już zmęczeni powtarzalnością jej formuły. Choć myślę, że rozumiem chęć wprowadzenia widza w znane klimaty mimo nowych szat (w podobny sposób „Przebudzenie Mocy” przekonywało do siebie fanów starych „Gwiezdnych Wojen), daje to mylne wrażenie, że widz ma do czynienia ze znanym schematem, a tak naprawdę seria „Zero” nadaje kontekstu dla chęci stworzenia doskonałej sztucznej inteligencji, rozprawia o ludzkiej naturze i zasadniczości kontroli oraz oporu. Żeby nie było jednak zbyt nudno bądź pretensjonalnie, dyskusje są mieszane z dramatami osobistymi i zakrawającymi o horror, konfliktami z maszyną.

Zdolność ekspresji odróżnia człowieka od maszyny

Wracając jeszcze do postaci, muszę zwrócić uwagę na fakt, że choć scenariusz został napisany przez pochodzącego ze Stanów Zjednoczonych Mattsona Tomlina, to serial jest przede wszystkim japońską produkcją w reżyserii Masashiego Kudo, więc widz nieprzyzwyczajony do produkcji z tego kraju musi być gotowy na podyktowane różnicami kulturowymi inne schematy pisania charakterów i interakcji między nimi. Postaci mają bardzo ekspresywną mimikę i mowę ciała, mają w zwyczaju dramatycznie przerywać zdania w połowie i nie przechodzić do sedna sprawy. Nie jest to aż tak częste jak w np. „Bleach” (za którego reżyserię również odpowiadał Kudo), ale zwraca uwagę ze względu na ścigających się z czasem bohaterów. W przeciwieństwie jednak do wspomnianego „Bleach”, projekty postaci są znacznie bardziej realistyczne, pozbawione komicznie przesadzonych ekspresji, co pozwala na łatwiejsze przyswojenie tego gatunku kinematografii po przejściu od produkcji kręconych „na żywo”.

Kadr z anime Terminator: Zero

I tu zatrzymam się na warstwie audiowizualnej „Terminator: Zero”. Animacja jest wykonana bardzo kompetentnie. Nie zauważyłem zbyt wiele powtarzalnych ujęć, a ludzie i tła są mocno szczegółowe. Niestety podobnie jak wiele innych anime, „Terminator Zero” cierpi na wyraźny kontrast między animacją rysowaną a komputerową. CGI nie jest brzydkie — powiedziałbym nawet, że samo w sobie wygląda bardzo dobrze. Tak terminatorzy jak i pojazdy są pełne detali i dają wrażenie obcowania z czymś mechanicznym, jednak sposób, w jaki są oświetlone i kolorowane, wybija się na tle towarzyszących im ludzi. Najbardziej razi to w oczy gdy widzimy komputerowo animowane tłumy bądź nawet postać Malcolma przy bardziej kreatywnych ruchach kamery. Być może to tylko mój problem i nie każdemu rzuci się to w oczy (zwłaszcza nieprzyzwyczajonym do produkcji rysunkowych), ale ilekroć mam tu do czynienia z CGI widzę, że nie mam do czynienia ze stuprocentowo spójną artystycznie produkcją jak od studia Ufotable, ale z porządną rzemieślniczą robotą od Production I.G. O muzyce nie mam wiele do powiedzenia. Jest ona dość subtelna i przede wszystkim podkreśla klimat scen. Wykonuje swoje zadanie zwłaszcza w ujęciach z Terminatorem, a główny motyw – choć powtarzalny – przypomina nam o czekającym ludzkość nieszczęściu i utrzymuje w widzu niepokój. Zdecydowano się odpuścić też typowe czołówki i tyłówki, przyczyniając się do melancholijnego i ponurego nastroju. Byłoby to wadą, gdyby nie wspomniane wcześniej dyskusje i przeżywane przez postaci dylematy, które wprowadzają trochę nadziei i niewinności do wielu scen.

Terminator: Zero – podsumowanie

Wadą za to na pewno jest aspekt podróży w czasie… przez większość seansu miałem wrażenie, że twórcy poradzili sobie z tym tematem naprawdę dobrze, ale końcówka niepotrzebnie wykorzystała nieliniowość czasu do nakreślenia specyficznych relacji. Również w kwestii podróży w czasie zostało przytoczone pojęcie „paradoksu” w jednym z odcinków, ale ma pokrycie wyłącznie w dywagacjach filozoficznych. Jak wspomniałem wcześniej, nie przepadam za sposobem, w jaki została napisana postać Reiko, której zachowanie jest chaotyczne i najmniej zrozumiałe z całej obsady. Dopiszę też do tej niechlubnej listy cały ostatni odcinek, który ustala nowe status quo, po raz kolejny stawiając pod znakiem zapytania sens istnienia niektórych filmów w serii.

Kadr z anime Terminator: Zero

I taki jest „Terminator: Zero”. Pozornie prosta produkcja, która jednak ma ambicje nadać nowego wymiaru znanemu nam od 40 lat konfliktowi i odpuszcza większość typowych dla serii nawiązań oraz schematów kina akcji. To przede wszystkim opowieść o ludziach zmagających się z beznadziejnością ich losu i naturą „robota”. Jest to zdecydowanie powiew świeżości dla serii, pomimo myląco prostego początku i specyficznych dla japońskiej animacji rozwiązań. Trudno jednak powiedzieć jak wiele osób doceni ten powiew, biorąc pod uwagę niejasne odpowiedzi i przepisanie linii czasowej serii po raz kolejny. Podtytuł każe myśleć, że mamy do czynienia ze wstępem do całej historii, mimo iż tak naprawdę jest to, powiedzmy, środkowy rozdział przepisujący jej wstęp. Widziałem gdzieś opinię, że jest to najlepsza rzecz, jaka spotkała markę od „Teminatora 2”. Nie jest to wysoka poprzeczka do przeskoczenia, mając na uwadze jakość wszystkich późniejszych filmów, ale bez względu na to czy jesteście fanami serii bądź nie, w „Terminator: Zero” jest dostatecznie dużo treści i potencjału, by powstało z tego coś jeszcze ciekawszego.

PS. Słówko na temat tłumaczenia. Już od dawna Netflix jest krytykowany za niską jakość tłumaczeń w napisach do anime, niestety i w tym wypadku trudno je pochwalić. Lokalizacja jest sztywna i wydaje się bardzo dosłowna. A jeśli liczyliście na dubbing czy chociaż nawet lektora, to muszę was srogo zawieść. To z pewnością nie była tania w produkcji seria, tym bardziej dziwi mnie takie nijakie podejście polskiego oddziału firmy do przeniesienia „Zero” na nasz rynek.

Wpis gościnny przygotowany przez Pana Pawonashi. Zachęcamy do odwiedzenia go na X.COM (dawny Twitter) oraz zajrzene na jego kanał YouTube.


Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!


Scroll to top