Armored Core VI: Fires of Rubicon – recenzja (XSX). Kości zostały rzucone

Gra dostępna na:
PC
PS4
PS5
XONE
XSX
Armored Core VI: Fires of Rubicon Mech bojowy

Pozwólcie, że od razu was poinformuję: nie znałem serii Armored Core. Pierwszy raz usłyszałem o niej przy okazji zapowiedzi najnowszej odsłony, Armored Core VI: Fires of Rubicon i takoż jest to pierwsza gra, z którą mam styczność z tej kolekcji. Natomiast studio za grę odpowiedzialne, FromSoftware, jest mi dość dobrze znane. Mimo wszystko więc wydawało mi się, że wiem, czego spodziewać się po tej grze. Okazało się jednak, że nie, to nie jest soulsborne w mechach. To coś o wiele więcej. Rzecz jasna, mechy kocham i uwielbiam w każdej odsłonie, czy mówimy o Titanfall, Front Mission, czy takim Phantom Brigade, natomiast na liście powodów, dla których pokochałem Armored Core VI, zajmuje to dość dalekie miejsce. Nie jest to gra idealna, nie jest to tytuł dla każdego. Wygląda mi jednak na to, że twórcy doskonale wiedzieli, jaką produkcję zamierzali stworzyć i wyszło im to bezbłędnie.

Mniej niż człowiek, więcej, niż maszyna

Historia opowiedziana w grze umieszcza nas w roli pilota mecha – w świecie gry nazywanymi właśnie Armored Core’ami – będącego najemnikiem. Świat gry jednak jest dość szary, ponury i niezbyt przyjazny, gdyż życie człowieka takiego jak my ma niewielką wartość. Nikt nie zwraca się do nas po imieniu, jesteśmy znani jako C4-621, bądź pieszczotliwie 621. Dla pracodawców z kolei znani jesteśmy zaledwie pod pseudonimem. Nikogo nie obchodzi, kim jesteśmy. Ważne jest tylko to, jak dobrze potrafimy walczyć. To właśnie w ten sposób zdobywamy tutaj pieniądze, a także strzępy czegoś, co można by nazwać szacunkiem.

Armored Core VI, Armored Core stojący obok ogromnej chmury po wybuchu, z której emitowana jest niebieska energia
Nie ważne kim jesteś, ważne, że dobrze niszczysz

Trafiamy na planetę Rubicon-3, gdzie liczne korporacje walczą o Koral, czyli tajemniczą substancję mogącą służyć za wysokiej jakości paliwo. Jest ona tak wartościowa, że nikt nawet nie waha się, wydając majątki i ryzykując ludzkie życia, byleby tylko zdobyć jej jak najwięcej. To tworzy w zasadzie podstawę historii Armored Core VI. Wraz z postępami odkrywamy jej coraz więcej i muszę przyznać, że to niespodziewanie mocna strona gry. Wprawdzie chwilę zajmuje, zanim się ona rozkręca na tyle, by zdawać się czymś więcej niż “idź tam i popsuj to”. Jak już jednak ruszyła, to zaangażowałem się w nią na tyle mocno, że była równie ważnym bodźcem do parcia naprzód, co samo wyzwanie i gameplay.

Armored Core VI oferuje gameplay, z którym ciężko się równać

Przecież wiemy, że większość gier mimo wszystko właśnie gameplayem stoi i nie inaczej jest w tym przypadku. W końcu to gra o ogromnych mechach, które strzelają do jeszcze większych mechów! Ekipie FromSoftware udało się przygotować rozgrywkę w taki sposób, że jest szalenie satysfakcjonująca. Tutaj nasze działania zdają się mieć znaczenie na polu bitwy. Aby odnieść sukces, trzeba brać pod uwagę całkiem sporo czynników. Do dyspozycji z czasem otrzymujemy naprawdę imponującą liczbę oręża wszelkiego rodzaju, które rażą zarówno pociskami, jak i plazmą, laserem czy rakietami. Każdy rodzaj broni ma swoje mocne i słabe strony, właściwy sobie zasięg i zastosowanie.
Armored Core używający dopalacza
O ile przeciwko produkowanym masowo mechom, czołgom czy śmigłowcom dowolny oręż sprawi się niemal równie dobrze, tak w starciach z innymi Armored Core’ami i bossami trzeba będzie zadbać o odpowiedni zestaw uzbrojenia. Niektórzy mogą być zbyt szybcy na powolne granaty i rakiety. Jeszcze inni są chronieni tarczą, która blokuje większość konwencjonalnych ataków. Czasami klasycznie trzeba będzie odnaleźć czuły punkt i skupiać się właśnie na nim. Niezależnie jednak od starcia, zawsze stanowią one wyzwanie. Choć po kilku patchach wybrani bossowie są odczuwalnie łatwiejsi do pokonania, wcale nie znaczy to, że teraz gra jest łatwa. Wciąż trzeba będzie maksymalnego skupienia, odpowiedniego ekwipunku i odrobiny szczęścia.

Zapierający dech w piersiach bossowie

Jeżeli zaś idzie o samych bossów to chylę czoła przed projektantami gry. Praktycznie każdy z nich jest unikalny, ma swoje własne, charakterystyczne mechaniki i zapada w pamięć. Zresztą, skala bossów czasami wprawiała mnie w osłupienie. Potrzeba naprawdę czegoś ogromnego, aby kilkupiętrowy armored core wydawał się malutki. Mało który boss nie przyprawi nas o kompleksy. Z drugiej strony ich designy są tak wspaniałe, że naprawdę ciężko znaleźć walkę, która nie wygląda fenomenalnie. Na szczególną wzmiankę zasługuje tu według mnie IA-02 Ice Worm, którego misja jest tak nieprzyzwoicie rewelacyjna, że po jej ukończeniu jeszcze długo nie mogłem się otrząsnąć z wrażenia.

No więc jak to jest w tej grze, trudno?

Armored Core przeciwnika, wyposażony w liczną broń i ustawiony na czterech nogach
Jak walka z czymś takim miałaby być łatwa?

W tym temacie wypadałoby nieco wyjaśnić, jak wygląda w tej grze sytuacja z poziomem trudności. W końcu to gra studia osławionego tym, że tworzy gry wymagające i trudne. Moim zdaniem nie jest tak źle, jak mogłoby się wydawać po renomie studia. Walki z większością przeciwników nie stanowią dużego problemu tak długo, jak nie będziemy popełniać głupich błędów. Walki z innymi Armored Core’ami są już trudniejsze, choć nie bez powodu w przypadku New Game + zdarza się nam walczyć z kilkoma na raz. Natomiast sami bossowie to już zdecydowanie poziom znany z gier FromSoftware. Przeciwnicy nie wybaczają błędów i wymagają od nas nieustannego lawirowania pomiędzy obroną a atakiem. Sytuacji nie ułatwia fakt, że uniki w przeciwieństwie do takiego Dark Souls nie mają żadnych iframesów. Nawet jeśli wykonamy je w odpowiednim momencie, ale w złym kierunku, skończy się to boleśnie.

Avatar photo
Czołem, na imię mam Kamil! Kocham gry miłością bez wzajemności, ale staram się nie brać ich za bardzo na poważnie. Najlepiej czuję się w taktycznych strzelankach, ale chętnie próbuję wszystkiego, co się da. Odkąd tylko pamiętam, zawsze chciałem pisać o grach, a tutaj mogę nareszcie spełniać to marzenie.
Scroll to top