Lubimy psioczyć na obecny stan branży, ale choć nie jest to bezzasadne, nie możemy przy tym zapomnieć, że pod wieloma względami nigdy nie było lepiej, niż teraz. Pamiętacie jeszcze czasy, kiedy rynek gier konsolowych diametralnie różnił się od PeCetowego? Łatwo o tym zapomnieć, ale jeszcze dwadzieścia lat temu (cicho tam, dla mnie wciąż było to niemalże wczoraj!), podczas gdy „kąkuterowcy” mogli zagrywać się w rozbudowane RPG-i i pierwszoosobowe strzelanki, dla „konsolaków” były to produkcje w zasadzie niedostępne. Obecnie widok Dooma odpalonego na Xboxie nie jest niczym dziwnym, a Baldur’s Gate III ma ukazać się również na PlayStation 5 i Xboxie. No właśnie, Baldur…
Od szczura do apokalipsy
W 2001 roku myśl, że seria Baldur’s Gate w swojej oryginalnej formie mogła zawitać na konsolach, brzmiała absurdalnie. Widać to przede wszystkim po opiniach recenzentów o wydanym wówczas wyłącznie na PlayStation 2 (porty na Xboxa i Gamecube’a ukazały się rok później) Baldur’s Gate: Dark Alliance, czyli hack’n’slashowym spin-offie kultowej marki BioWare. Taki chociażby Billy O’Keefe z Knight Ridder Tribune stwierdził ponoć (linki do oryginalnego artykułu niestety wygasły) w swojej recenzji, że „czysty RPG nie mógłby zadziałać na konsoli”. Jakkolwiek to stwierdzenie byłoby z dzisiejszej perspektywy śmieszne, wówczas było to jeszcze dość powszechne myślenie. Nic zatem dziwnego, że Baldur’s Gate: Dark Alliance bliżej do Diablo, niż oryginalnego Baldur’s Gate.
W zasadzie obie te produkcje łączy tylko i wyłącznie świat. Ponownie trafiamy na fantastyczny kontynent Faerûn, gdzie już po kilku chwilach od przejścia przez bramy Wrót Baldura, zostajemy napadnięci i okradnięci przez lokalnych rzezimieszków. Skórę ratuje nam na całe szczęście straż, więc już niedługo później rozpoczynamy pozornie prostą misję odzyskania swoich dóbr, w której trakcie wplątujemy się w niemałą kabałę, mogącą poskutkować upadkiem słynnego miasta. Fabuła zdecydowanie nie jest najmocniejszą stroną Dark Alliance. To w zasadzie wyłącznie pretekst do spędzenia kilkunastu godzin na ciachaniu różnorakich przeciwników, a wszelkiego rodzaju opcje dialogowe nie mają absolutnie żadnego znaczenia.
Trzech przeciwko ciemności
Baldur’s Gate: Dark Alliance akcją stoi i ani odrobinę się z tym nie kryje. Fani oryginalnych gier z serii już na samym początku przygody mogą poczuć się odrobinę nieswojo, kiedy to zamiast pierdyliarda tabelek w kreatorze postaci, otrzymają możliwość wyboru jednej z trzech predefiniowanych postaci – krasnoludzkiego wojownika, ludzkiego łucznika i elfickiej czarodziejki. Wybór ma znaczenie, bo to od niego zależeć będzie zestaw umiejętności specjalnych, początkowe statystyki i przedmioty, z których będziecie mogli korzystać. Gra oczywiście posiada system poziomów, więc wraz z postępami gracz otrzymuje pewną możliwość dostosowania swojej postaci do swoich preferencji, ale nigdy nie będą to znaczące różnice. Krasnal zawsze będzie walił z aksa, a elfka z różdżki. No, niby oboje mogą też chwycić za łuk, ale nie będą nim władać równie wprawnie, co wyszkolony łucznik.
Te różnice w zdolnościach każdej postaci są przy okazji punktem wyjścia dla rozgrywki, projektowanej z myślą o kooperacji. Nic oczywiście nie stoi na przeszkodzie, by podejść do zabawy solo i z powodzeniem ukończyć kampanię (czego jestem dowodem), ale będzie to doświadczenie zdecydowanie mniej interesujące niż wspólna zabawa ze znajomymi. Głównie z tego względu, że Baldur’s Gate: Dark Alliance jest produkcją mocno powtarzalną. To cecha charakterystyczna gatunku, powiecie. Owszem, jak najbardziej się z tym zgadzam. Niekończące się rachu-ciachu nie byłoby najmniejszym problemem, bo system walki okazuje się tu całkiem przyjemny, gdyby nie problem balansu.
Boss dla relaksu
Już po kilku chwilach od pierwszego zejścia do kanałów można spostrzec, że Baldur’s Gate: Dark Alliance to nie kaszka z mleczkiem. Na normalnym poziomie trudności (dostępny jest również łatwy, trudny, a później także ekstremalny) wpadnięcie z toporem między przeciwników szybko skończy się Waszą śmiercią. Należy zatem opracować odpowiednie taktyki, nauczyć wyławiać mniejsze grupki potworów, opanować parowanie tarczą, czy zabawę w berka dookoła stojącego na środku stołu. Bywa to frustrujące, owszem, ale mimo wszystko przechytrzenie przeciwników daje jakąś tam satysfakcję.
Potem jednak przychodzi czas na spotkanie z bossem… Wchodzicie przerażeni do jego pieczary. Serce zaraz wyskoczy Wam z piersi. Będzie rzeźnia. W końcu już grupka zwykłych szczurów stanowiła problem, a co dopiero ta latająca ośmiornica z jednym okiem. Skubaniec ryczy i naciera na Was, Wy ryczycie w przerażeniu, unosicie miecz i… kilkanaście sekund później stoicie nad jego truchłem i zastanawiacie się jak zrobić z tego oka trofeum do powieszenia nad kominkiem. Bossowie w Dark Alliance to bowiem absolutne popychadła. Trudno więc nie odnieść wrażenia, że ktoś w Snowblind Studios pomylił się przy balansowaniu poziomu trudności.
Technicznie imponująca nuda
Pozytywne wrażenie robi natomiast oprawa graficzna. Nieźle wykonane modele postaci cieszą oko takimi detalami jak uzależnienie niektórych ich elementów od silnika fizycznego. W efekcie zarówno hojnie obdarzona przez bogów karczmarka, jak i posiadający bujną brodę krasnolud nie wstydzą się machać swoimi walorami graczowi przed oczami. Dziś to raczej standard, ale w 2001 roku musiało to robić piorunujące wrażenie. To samo można zresztą powiedzieć o fizyce wody – lekko przesadzonej, ale wciąż reagującej w czasie rzeczywistym na ruch postaci czy nawet zanurzone w niej przedmioty. Pod wieloma względami Baldur’s Gate: Dark Alliance był zatem dość przełomowym tytułem.
Problem w tym, że całościowo jest to produkcja raczej nudna wizualnie. Lokacje to absolutna sztampa, którą obserwowaliśmy w setkach innych gier z gatunku fantasy. Ot, kanały, lodowe jaskinie, lasy, jakaś góra, a w końcu moczary i ruiny zamku. Ich projekty również są dość proste i pozbawione jakichkolwiek miejsc, w których chciałoby się przystanąć choć na chwilę, by podziwiać kunszt ich projektantów. Znów jednak, w 2001 roku mogło to jeszcze nie być tak nieświeże, ale z perspektywy dzisiejszego gracza, rozgrywka w Baldur’s Gate: Dark Alliance będzie wizualnie męcząca. Zwłaszcza że kamera jest tu na tyle upierdliwa, że zdecydowanie zbyt często obserwuje się tu podłogę dookoła naszej postaci.
Zdmuchnięty kurz
Na sam koniec pozwolę sobie tylko dodać, że wydane w 2021 roku wersje na PC oraz konsole obecnej i minionej generacji nie są w żadnym stopniu remasterami. Jasne, gra uruchamia się teraz natywnie w wysokich rozdzielczościach, animacja śmiga w płynnych 60 klatkach, a polscy gracze mogą cieszyć się kinową lokalizację. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to raczej dość szybki port, aniżeli pełnoprawny remaster. Technicznie przez większość czasu obeszło się bez większych wpadek, aczkolwiek zdarzyło się, że przy przejściu do innej lokacji gra się wyłączyła, a innym razem bez żadnego powodu nagle zaczęła działać w zwolnionym tempie.
Konfrontacja z konsolową legendą
O Baldur’s Gate: Dark Alliance słyszałem wiele dobrego, więc moje oczekiwania były dość wysokie. Może nawet za wysokie i właśnie to było powodem, dla którego gra Snowblind Studios ich nie spełniła. Wprawdzie bawiłem się całkiem nieźle i w trakcie rozgrywki nie zgrzytałem zębami, ale to zdecydowanie jeden z tych tytułów, na którego niekorzyść zagrał czas. Gdybym odpalił go po raz pierwszy te dwadzieścia lat temu, prawdopodobnie byłbym zachwycony, ale obecnie nie ma on w zasadzie nic, co sprawiłoby, bym mógł z czystym sercem powiedzieć: idźcie i kupujcie tego Baldura wszyscy.