Są takie produkcje, które na pierwszy rzut oka wydają się być czymś innym, niż ostatecznie są. Tak właśnie było w przypadku Priest Simulator, niepozornej gry wydanej przez polskie Asmodev. W tamtej produkcji śledziliśmy losy wampira Orloka, który został księdzem na bliżej nieokreślonej polskiej wsi, a wszystko to było ubrane w abstrakcyjny humor, wyjęty prosto ze śmietnika. Gdy dowiedziałem się, że ludzie za to odpowiedzialni wypuścili swoją kolejną grę, wiedziałem, że nie mogę obok niej przejść obojętnie. Tym razem zostaniemy bimbrownikiem w oddalonym od cywilizacji motelu. Przed wami Booze Masters: Freezing Moonshine
Najzimniejsza wódka świata
Wcielamy się w rolę Quelli, początkującej influencerki, która przybywa do motelu zarządzanego przez bałwana o imieniu Zero-Karoten. Tam też nasza bohaterka dostaje szansę wejścia w spółkę razem z Doktorem Profesorem i Jerrym w celu wyprodukowania najzimniejszej wódki świata dla właściciela przybytku. Dzielą się zyskami “fifty-fifty”. Doktor Profesor ma dostać Nobla, a Jerry Oskara.
Jeśli wyżej podany opis wydaje wam się pełen chaosu i bezsensu, to idealnie udało mi się opisać fabułę tej gry. Specjalnie nie chcę zdradzać za dużo historii, bo jest ona jednym z najmocniejszych elementów tej gry. Nie chodzi o to, że jest jakaś wybitna, zwyczajnie jest genialna w swojej głupocie.
Jeśli jesteście fanami takich animacji jak Blok Ekipa, Kapitan Bomba czy Bogdan Boner: Egzorcysta to będziecie zachwyceni. Pełno tutaj absurdów i pokręconych pomysłów. Co prawda nie jest tak zabawnie jak w przypadku symulatora księdza, ale i tak zdarzyło mi się kilka razy uśmiechnąć i czekać co jeszcze twórcy wymyślą, aby nas zaskoczyć.
Booze Masters: Freezing Moonshine, czyli pędzimy bimber
Booze Masters: Freezing Moonshine to przygodowa gra eksploracyjna z perspektywy pierwszej osoby. Znajdziemy tu uprawę roślin, zagadki i oczywiście pędzenie bimbru. Lwią część rozgrywki stanowi chodzenie po lesie i zbieranie właściwych składników, aby stworzyć odpowiedni samogon, który pozwoli nam popchnąć dalej fabułę. Zbieramy porozrzucane po okolicy wihajstry, za które ulepszamy radiator, dając nam dostęp do nowych przepisów. Samo pędzenie ma postać minigierki, gdzie wypełniamy kolejne polecenia z tablicy.
Mechaniki nie są zbytnio skomplikowane, więc łatwo się w tym wszystkim odnaleźć. Szczególnie eksploracja terenu wokół niepokojącego motelu nie jest wymagająca. Tutaj pojawia się pierwszy zgrzyt, bo Quella porusza się dość sztywno. Wskoczenie na jakąś przeszkodę może być przez to nieco uciążliwe, bo akurat w tym momencie postać stwierdziła, że utknie w miejscu przez niewidzialną ścianę. Dało się do tego przyzwyczaić, ale czyniło to elementy platformowe irytującymi.
Ogólnie martwiłem się, że rozgrywka szybko może stać się nudna, ale nic podobnego. Tytuł da się ukończyć w siedem-osiem godzin, co jest całkiem niezłym wynikiem. Nie mamy więc czasu na monotonię, bo kiedy gra zaczyna nas już powoli nużyć, to następuje jej koniec. Gra pomimo wyraźnych braków potrafi wciągnąć.
Uczta audiowizualna
Nie ukrywam, nie jest to najpiękniejsza gra na świecie. Tak samo animacje postaci pozostawiają wiele do życzenia, ale wiecie co? Połączenie z absurdalnym humorem i dość specyficznym dubbingiem sprawia, że to wszystko idealnie do siebie pasuje. Tworzy unikalny, swojski klimat, którego może pozazdrościć nawet Wiedźmin. Zaryzykuję stwierdzenie, że warstwa wizualna specjalnie jest tak zrobiona.
Podobnie samo złego słowa nie mogę powiedzieć o dubbingu. Owszem, jest zrobiony po taniości, pewnie to sami deweloperzy podkładają głos w tej produkcji, ale mi to kompletnie nie przeszkadza. Jak wcześniej wspomniałem, tworzy to swojski klimat.
O problemach z wykrywaniem kolizji już wam mówiłem. Interfejs jest toporny, animacje kulawe, a po jednej z misji zostały ze mną znaczniki do końca gry. Ewidentnie jest niedopracowana produkcja, ale doskonale pasuje to do jej konwencji, więc jestem w stanie to wybaczyć.
Podsumowanie Booze Masters
Booze Masters to bardzo oryginalna produkcja dla specyficznego odbiorcy. Osobiście byłem nią zachwycony. Dobrze spędziłem z nią czas, a nawet kilka razy uśmiechnąłem się pod nosem z żałosnych żartów serwowanych nam co chwilę. Absurd goni absurd, a my tylko zastanawiamy się, co tu jeszcze się stanie. A uwierzcie mi, jest tutaj praktycznie wszystko. Jeśli szukacie czegoś do relaksu pomiędzy większymi premierami, to nie ma chyba lepszej gry, a już na pewno nie tak oryginalnej w swojej głupocie. Na koniec dodam, że twórcy cały czas pracują, aby swoją grę ulepszać.
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.