Nie wiem co jest straszniejsze – granie w kieszonkowe gry na wielkich ekranach? Czy może wszystkie kreatury, którym stawiają czoła bohaterowie serii Castlevania? W kolekcjach KONAMI łatwo się pogubić. Ten przypadek pokazuje jednak postęp, jaki korporacja wykonała w traktowaniu swoich klasycznych franczyz przez ostatnie lata.
Castlevania Advance Collection – o co tu chodzi?
KONAMI już nie pierwszy raz próbuje sprzedać klasyki z serii o wampirach. O ile Castlevania Anniversary Collection (2019) skupiała się na głównej linii klasyków z dwóch pierwszych konsol stacjonarnych Nintendo, tak Castlevania Advance Collection (2021) kieruje swoją uwagę na lata 2000. oraz popularnego wówczas Gameboy Advance, z dużym bonusem dla fanów SNES-a.
Co więc znajdziemy w tym pakiecie? Trzy produkcje z GBA oraz jedną z Super Nintendo. Castlevania: Circle of the Moon (2001), Castlevania: Harmony of Dissonance (2002), Castlevania: Aria of Sorrow (2003). Nie zapominajmy o wspomniany wcześniej bonusie – Castlevania: Dracula X (1995).
Kilka pierwszych kliknięć po menu głównym zdradza, że kolekcja korzysta dokładnie z tego samego interfejsu, co poprzednie wydania zbiorcze gier z serii Castlevania oraz Contra. Choć fajerwerki znane z TMNT: Cowabunga Collection łatwo rozpieszczają, trudno tutaj narzekać na oprawę kolekcji. Ekran wyboru jest schludny i przejrzysty. Szybko można znaleźć się w wirze wściekłych potworów i poplątanych komnat, gdzie każde miejsce zapisu wywołuje niecodzienne pokłady ulgi.
Czym wyróżnia się kolekcja od KONAMI?
Bardzo miłym dodatkiem jest możliwość zmiany regionu gry. Jeżeli tylko chcemy, każda z wersji gier jest dostępna w wariancie europejskim, amerykańskim i japońskim. Bez wielkich zaskoczeń, tytuły przychodzą z pełną obsługą zapisów rozgrywki w dowolnym momencie. Gracze mogą też przewinąć rozgrywkę o kilka sekund, w razie pomyłki. O ile bicie wrogów jest uzależniające, tak – zgodnie z racją metroidvanii – nietrudno zapuścić się do lokacji, w której nie powinno jeszcze gracza być.
Toporne menu pauzy gier potrafi przytłoczyć, dlatego z pomocą przychodzi też wbudowana w grę encyklopedia. Menu emulacji wywołujemy klikając lewy trigger, by bez problemu znaleźć porady dotyczące każdego z przedmiotów grze, przeciwników oraz zastosowanych w niej mechanik. Nie będzie tajemnicą jeśli powiem, że z całej kolekcji, najbardziej – na przekór fanom kieszonkowców – przypadło mi do gustu Castlevania: Dracula X (1995), głównie ze względu na liniowy charakter produkcji.
Z mniejszych udogodnień, warto też wymienić możliwość odsłuchania ścieżek dźwiękowych oraz przejrzenia niepublikowanych dotąd grafik z produkcji czterech gier znajdujących się w kolekcji. Miły dodatek, lecz zdecydowanie dla największych fanów. Podobnie jak zapisywanie powtórek z przejść i opcja wskoczenia do rozgrywki w dowolnym momencie takiego klipu. Nie jest to nowa zabawka – wcześniej podobna funkcja pojawiła się chociażby w Disney Classic Games Collection (2019).
Nic do zarzucenia – poza jedną wpadką
Specjalnie wspomniałem wcześniej o moim upodobaniu ku Castlevania: Dracula X (1995). To tam zauważyłem drobną nieścisłość. Widzicie, każda z gier pozwala na wybór tła oraz proporcji wyświetlanego obrazu. Co jest dość logiczne, tytuły z GBA nie zawarły efektu linii z telewizorów CRT. Rodzynek ze SNES-a już tak, lecz nie bez problemów. Kolekcja potrafi skalować tryb z liniami do sztywnego 4:3. Jednakże, bez filtra zagramy już z lekko podciętym ekranem na każdym z boków. Co jak co, jest to przynajmniej zastanawiające.
Poza tym jednak, Castlevania Advance Collection spełnia swoje zadanie w 100%. Za 89 złotych otrzymujemy 4 klasyki na długie godziny i w przeliczeniu wychodzi bardzo korzystnie dla naszych portfeli. Na ponury listopad, trudno wyobrazić sobie lepszy zakup, jeśli tylko lubicie taką klasykę. Nowi gracze tu raczej się nie odnajdą. Długie dialogi do przewijania i nieprzyjazna struktura gier z GBA nie pomagają przy tak pikselowej oprawie na dużych ekranach.
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.