Na początku października mieliście okazję przeczytać recenzję dodatku w wersji na Xbox Series X od Konrada. Niedługo potem miała ukazać się moja, ale dotycząca edycji na PC, lecz życie wybrało dla mnie inną drogę. Nie mogłem jednak odpuścić tego tematu i musiałem napisać to, co od dawna mam w głowie. Zasługują na to twórcy, sklep GOG oraz Wy drodzy czytelnicy. Nie przedłużając, zapraszam na moją opinię o Cyberpunk 2077: Phantom Liberty.
Uwaga, pani prezydent potrzebuje pomocy
Akcja dodatku rozgrywa się w odizolowanej dzielnicy Pacyfiki w Night City o nazwie Dogtown. To dość rozległy obszar, który dawniej nosił nazwę Serenisands i kojarzony był z luksusem oraz ogromnymi majątkami. Wszystko jednak uległo zmianie, gdy podczas inwazji ze strony Nowych Stanów Zjednoczonych pułkownik Kurt Hansen przejął kontrolę. Niestety, zignorował rozkaz wycofania się po zakończeniu wojny i rozpoczął tworzenie własnego imperium. Wkrótce potem gangi zwróciły uwagę na tę okolicę, co ostatecznie doprowadziło do izolacji tej części Pacyfiki od reszty. Wewnątrz jednak Hansen umacniał swoją władzę i podporządkowywał sobie całą okolicę. Serenisands przestało istnieć, wiele budynków pozostało nieukończonych, a dzielnicę podzielono na kilka stref. Zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz zaczęto używać nazwy Dogtown. To właśnie tam rozbija się samolot z panią prezydent na pokładzie i jak się pewnie domyślacie, to właśnie nasza postać będzie musiała przyjść jej na ratunek.
Celowo pominąłem kilka szczegółów, aby nie psuć Wam zabawy. Mogę jednak Was zapewnić, że twórcy serwują zupełnie inną historię, przeplataną świeżymi i ciekawymi misjami. To nie jest jedynie lekka modyfikacja tego, co już znamy z podstawki. Ekipa CDP Red stanęła na wysokości zadania, regularnie dostarczając odbiorcom konkretne dawki emocji. Dla miłośników szpiegowskich tematów, politycznych intryg, kradzieży tożsamości i podobnych elementów, Dogtown będzie prawdziwym oczarowaniem. Szczerze mówiąc, to, co dzieje się w Dogtown, głęboko wryło się w moją pamięć. Całość wydaje się bardziej skondensowana, ale wcale nie krótka, niż fabuła oryginału. Mniej dłużyzn, mniej oczekiwania na kolejne kroki – po prostu cała narracja jest przyjemniej poprowadzona. Co do zakończenia, niezależnie które wybierzesz, wzbudza ono albo silne emocje, albo pozostawia gracza z mocnym wrażeniem. Osobiście potrzebowałem chwili, aby zebrać myśli i dojść do siebie.
Świat pełen szpiegów
Postacie takie jak Solomon Reed, w którego wcielił się Idris Elba, Songbird i Alex dosłownie kradną całe show. Niemniej jednak to nie oznacza, że w dodatku brakuje intrygujących postaci. Jest ich znacznie więcej, a część z nich odkryjecie jedynie podczas wykonywania zadań pobocznych. Nowa lokalizacja to nie tylko nowe misje, ale także nowe obszary do odkrycia i nowe okazje. Deweloperzy zadali sobie trud, aby gracz miał coś do roboty. W przeciwieństwie do Konrada ja pochłonąłem wszystko i nawet przez chwilę nie poczułem się znużony czy czegoś, co typowo „zapycha” zabawę. Zakochałem się w Dogtown, eksplorując każdy zakamarek, nawet te mniej rozbudowane miejsca miały w sobie swoisty urok. To jakby mikstura tego, co już znamy z reszty Night City, ale równocześnie z nowymi elementami. Czułem, że jestem w nowym miejscu, które warto zgłębić, odkryć, aby czuć się w nim swobodnie.
Nie śpieszcie się, zaglądajcie wszędzie, a na pewno nie będziecie żałować. Kilka zadań wymaga działań poza strefą kontrolowaną przez pułkownika Husdona, co stanowi miłą odmianę. Wtedy naprawdę odczuwamy, jak przechodzimy z jednego świata do drugiego, a nie tylko z jednej lokacji do drugiej. Sam nie jestem do końca pewien, jak udało się osiągnąć taki efekt, ale nie ukrywam, że pozytywnie mnie zaskoczył. Wracając do już znanych miejsc, miałem wrażenie, jakbym był intruzem, kimś, kto bardziej pasuje do zamkniętej strefy niż do życia w niebezpiecznym Night City. To niesamowicie przyjemne uczucie, którego z pewnością niełatwo będzie komuś powtórzyć.
Audiowizualna perełka
Zarówno Phantom Liberty, jak i Cyberpunk 2077 oferują naprawdę wysoką jakość. Dotyczy to modeli postaci, ich animacji, złożoności świata, przerywników, modeli broni i wielu innych elementów. Dodatek jednak wydaje się być nieco bardziej dopieszczony, być może ze względu na mniejszą skalę. Niemniej jednak, pod względem dźwięku i obrazu trudno znaleźć coś do zarzucenia. Wszystkie utwory są przyjemne dla ucha, grafika robi piorunujące wrażenie, a widowiskowe misje są nasycone efektami specjalnymi. Jeżeli ktoś może sobie pozwolić na eksperymenty z RayTracingiem, to już w ogóle dostanie „niebiańską” jakość. Co do samej optymalizacji i błędów, o tym powiem za chwilę, ale jeśli chodzi o oprawę audiowizualną oraz muzykę, mam jedynie pełen zachwyt. Mogę znaleźć pojedyncze przypadki do krytyki, ale jako całość, Phantom Liberty prezentuje się wyjątkowo wspaniale.
Optymalizacja w Cyberpunk 2077: Phantom Liberty
Moja obecna konfiguracja sprzętowa (CPU: i5-11400F / RAM: 16GB DDR4 / GPU: RTX3060 12GB) pozwala najczęściej na komfortowe granie w 1440p przy średnich lub wysokich ustawieniach, gdzie liczba klatek na sekundę nie spada poniżej sześćdziesięciu. Omawiana gra jednak nie działała u mnie na tyle dobrze, aby mógł osiągnąć wspomniane rezultaty. Musiałem sporo kombinować, aby nie redukować jakości i innych ustawień. Kiedy jednak pojawiła się łatka 2.0, a potem dodatek, to wszystko zaczęło działać lepiej. Zarówno podstawka, jak i Phantom Liberty były płynne, przepiękne i chociaż o RTX mogłem zapomnieć (RT3060 12GB to za mało), tak wszystko inne miałem ustawione na wysokich wartościach.
Na premierę, zanim zobaczyłem napisy końcowe na PS5, doczekałem się aż dwudziestu pięciu błędów, które wyrzucały mnie do menu konsoli. Później, grając na PC, napotkałem inne błędy, które skutkowały powtarzaniem etapów. W najnowszej wersji jednak chyba tylko raz coś lekko zepsuło mi zabawę, ale nie na tyle, abym dokładnie zapamiętał, co, gdzie i jak. Wiem, że mogłem mieć szczęście, ale patrząc na kolejne przejście CP77, trzeba wspomnieć, że jest lepiej, o wiele lepiej. Nie mogę zagwarantować, że zawsze będzie tak bezproblemowo, ale nie zamierzam też szukać problemu tam, gdzie go nie ma. Gra ma wyższe wymagania niż trzy lata temu, a działa wspaniale, przy czym prezentuje się fenomenalnie. To trzeba docenić.
Ostateczny Cyberpunk
Wielokrotnie wspominałem, że liczyłem na inną grę od CD Projekt Red. Taką, jak zapowiadano. CP77 było jednak inne, dobre, ale nie brakowało w nim potknięć, pewnych uproszczeń, a kilka mechanik sprawiało, że rozgrywka mogła stać się dziecinnie prosta. Tytuł jednak oferował klimat, jego historia wciągała na całego, a napisy końcowe wywoływały ciarki. Oryginalnego Cyberpunka już nie dostanę, ale obecny stał się kompletny. Wszystko za sprawą wielu aktualizacji, ale również samego dodatku — Phantom Liberty. Wersję na PC mogłem polecić z czystym sumieniem już dawno temu, ale teraz od razu będę zachęcał do pakietu z rozszerzeniem. To, co dzieje się w Dogtown, nie może zostać pominięte, jeżeli ktoś zdecyduje się zagrać w omawianą produkcję.
Podsumowanie
Jeżeli podobała Wam się podstawka, to dodatek pokochacie od pierwszych minut. W przypadku, gdy ktoś nadal czeka na „dobry moment”, to potwierdzam, że ten już nadszedł. Gra jest w bardzo dobrym stanie, doczekała się świetnych poprawek i dziś naprawdę nie da się powiedzieć, że to zła produkcja. Jeżeli próbowaliście wcześniej i „nie kliknęło”? Według mnie można dać drugą szansę, gdyż to tytuł lepszy pod każdym względem niż na premierę, a samo Phantom Liberty sprawia, że to prawdziwy Must Have.
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!