Date Z – recenzja (PS5). Szkolny romans z mrocznym twistem

Gra dostępna na:
PC
PS4
PS5
XSX
SWITCH
MAC
Date Z - grafika główna

Romanse potrafią przybierać najróżniejsze formy. Doki Doki Literature Club! miesza go z psychologicznym horrorem, w Baldur’s Gate III nic nie stoi na przeszkodzie, by pofiglować z druidem zaklętym w ciele niedźwiedzia, a i to pikuś przy dostępnych na Amazonie romansidłach z pterodaktylami czy wirusem SARS-CoV2. Widziałem już wiele, toteż niespecjalnie zdziwił mnie pomysł polskiego studia Mass Creation, by pożenić symulator randkowania z apokalipsą zombie. Na szczęście Date Z to nie nieumarli będą obiektem naszych wzdychań.

Początek końca

Apokalipsa zombie stanowi wyłącznie finał historii, a jednocześnie punkt wyjścia dla całej rozgrywki. Już w pierwszych sekundach przygody narrator informuje nas o tym, że w liceum, do którego właśnie się przenieśliśmy, na światło dziennie wypełzną zgniłki. Zrobią to jednak dopiero za pięć dni, więc na razie przejmować się tym nie musimy i lepiej, byśmy skupili się na zaklepaniu sobie randki na piątkowy wieczór. W końcu nie ma na świecie potężniejszej broni niż miłość (no, może poza głupotą). Brzmi to absurdalnie, ale tym słownym stroikiem twórcy próbują nam przekazać, że nasze wybory będą miały znaczenie dla finału Date Z.

Date Z - Patty
Zawsze wiedziałem, jak zwrócić na siebie uwagę dziewczyn.

Córka szeryfa

W bazowej wersji gry w umizgiwać możemy się wyłącznie do Patty – powierzchownie słodkiej, ale wyposażonej w twardy kręgosłup córki lokalnego szeryfa. W opisie gry możecie wyczytać, że opcji romansowych jest pięć, ale pozostałą czwórkę dziewcząt musicie uprzednio dokupić sobie w ramach DLC. Im jednak przyjrzymy się w późniejszej części tekstu, lecz już teraz mogę powiedzieć, że rozwiązanie to nie podoba mi się kompletnie. Zwłaszcza że jeżeli nie nabędziemy dodatków, mapa kampusu, z której poziomu wybieramy miejsca do odwiedzenia, straszyć będzie nas portretami dziewcząt, wzbogaconych o mały, sklepowy koszyczek w rogu, zachęcający do udania się z nim do kasy.

Pięć dni miłosnych przygotowań

Abstrahując już jednak od tego dziwactwa, Date Z to raczej standardowy symulator randkowania. Historię podzielono na pięć dni, podczas których spotykamy się z dziewczętami lub wdajemy się w interakcję z innymi bywalcami kampusu, w międzyczasie uczęszczając na lekcje, których większość z jakiegoś powodu prowadzi wuefista. W trakcie randek nieco lepiej poznajemy Patty, stopniowo ją oczarowując lub zniechęcając do siebie, o ile wybraliśmy złą opcję dialogową. Pod całą tą romantyczną powierzchnią skrywa się jednak większa intryga, która co rusz przebija się na powierzchnię. Ot, któraś z postaci nagle zaginie, a w nocy podglądać będzie nas bezdomny. To, jak wiele meandrów tej historii poznamy i czy w ogóle odkryjemy sekret Massville High School, zależy od tego, ile punktów śledztwa (oznaczonych ikoną lupy) zdobędziemy.

Date Z - lekcja francuskiego
Każdy dzień zaczyna się tak samo – od lekcji francuskiego.

Problem w tym, że opowieść ta jest nie tylko nijaka, ale wręcz urwana. Jednorazowe przejście zajmuje tutaj zaledwie dwie godziny, a mechanika cofania czasu zachęca do przejścia gry po raz kolejny z innymi wyborami, przy okazji wyraźnie sugerując automatycznym przenoszeniem nas do początku pierwszego dnia po jej zakończeniu, że aby poznać pełną historię, należy przejść ją kilkakrotnie. W tym miejscu powraca wątek DLC, bo by móc tego dokonać, należy się w nie wszystkie zaopatrzyć. Bez nich będziemy mogli poznać wyłącznie ten urwany, niekompletny fragment. Co w nich znajdziemy?

Mol książkowy

Pierwsze z rozszerzeń – TTRPG Enthusiast Pack – związane jest blondwłosą nerdką Vivi, lubującą się nie tylko w literaturze, ale również w papierowych RPG-ach. Precyzyjniej, w The Towerfall RPG, o którym nie może przestać mówić, a od którego dodatek zaczerpnął swój tytuł. Poświęcony jej wątek skupia się natomiast na jej burzliwej, wręcz antagonistycznej relacji z wykładającym w liceum doktorem Evansem. Intryga wypada całkiem interesująco, a i wpleciona w to wszystko historyjka o szkolnych dręczycielach dodaje całości smaczku, ale ponownie, jak to było w przypadku Patty, całość wydaje się niekompletna, a finał pozostawia gracza z masą pytań.

Date Z - Vivi
Seksu (przynajmniej widocznego) tu nie ma, ale nie zabrakło pieprznych żartów i niefortunnych wypadków.

Aspirująca dziennikarka śledcza

Jeżeli wydawało Wam się, że to fanka papierowych RPG-ów będzie najmocniej zainteresowana cosplayem, to byliście w olbrzymim błędzie. Jest nią Bao, bohaterka dodatku Special Report Pack, parająca się na kampusie pracą dziennikarską i traktująca ją na poważnie do tego stopnia, że ubiera się na wzór dziennikarzy śledczych z klasycznych filmów. Brakuje jej tylko prochowca, ale fedorę z napisem “press” jak najbardziej posiada. Poświęcony jej oraz prowadzonemu przez nią śledztwu przeciwko doktorowi Evansowi wątek wypada całkiem nieźle. Wciąż jednak zakończenie urywa się, nim będziemy mieli okazję poznać konsekwencje wszystkiego tego, co odkryliśmy.

Twarda sztuka

Alicia, bohaterka dodatku Hazardous Amour Pack, to typowa “baba-herszt”. Amazonka o wrażliwym wnętrzu, zmagająca się z wyborem tego, czego chce ona, a czego wymaga od niej jej trener. Wątek ten jest z pozoru ciekawy, nawet jeśli nieco już ograny, ale w moim odczuciu to najsłabsze DLC ze wszystkich. Na wierzch jeszcze bardziej wychodzą problemy wynikające z upchania fabuły Date Z w zaledwie dwóch godzinach, które nie pozwalają zbytnio na sensowne przedstawienie rozwoju postaci. Może i byłoby możliwe, gdybyśmy połowy czasu nie musieli spędzać na mało wnoszących do całości lekcjach.

Date Z - Bao
Bao z cosplayu uczyniła sposób na życie.

Dziewczyna z innej planety

Romance Completionist Pack to najdziwniejsze, najmniej kompletne, a jednocześnie najważniejsze DLC do Date Z. Jego wątek skupia się na Orianie, dziwnej dziewczynie, którą spotkać było można kilkakrotnie w trakcie przechodzenia gry, choć nigdy można było wejść z nią w interakcję. Domniemywać można było jedynie, że wie ona o całej sytuacji zdecydowanie więcej niż ktokolwiek inny i ma jakiś związek z pętlą czasową, w której utknęliśmy. Tak więc w tym dodatku otrzymamy nareszcie szansę na to, by zdobyć jej serce, aczkolwiek będzie się to odbywało zupełnie inaczej, niż w przypadku pozostałych dziewcząt.

Finałowe myto

Romance Completionist Pack jest bowiem finałem całej opowieści. Już samo zamknięcie zakończenia za opłatą jest kontrowersyjnym ruchem i praktyką powszechnie krytykowaną (ot, przypomnijmy choćby Prince of Persia i Asura’s Wrath), a w tym dodatkowym policzkiem dla graczy jest fakt, że bez kupna pozostałych DLC, Romance Completionist Pack będzie w zasadzie bezwartościowy. Kolejne interakcje z Orianą odblokowują się bowiem dopiero wtedy, kiedy zaliczymy oba zakończenia dla wątków każdej z potencjalnych partnerek.

Date Z - Alicia
Nic tak nie krzyczy, jak romantyczne wnętrze, co plucie z wieży.

Otrzymujemy wówczas możliwość odpalenia ostatecznej pętli, w której wraz z Orianą podejmiemy się zadania uratowania uczniów Massville High, wykorzystując wszystko to, czego dowiedzieliśmy się podczas poprzednich loopów. Przygoda ta wypada całkiem satysfakcjonująco, aczkolwiek podziela bolączkę pozostałych wątków, kończąc się bez możliwości ujrzenia konsekwencji naszych działań. Tak jak irytowało to już wcześniej, tak w przypadku mającej stanowić finał opowieści jest to po prostu karygodne. Zwłaszcza że wystarczyłoby kilka dodatkowych plansz, pokazujących graczom chociażby to, jak zareagował świat na wybuch epidemii zombie.

Tyle dobrego, że sami bohaterowie napisani są naprawdę nieźle i aż chciałoby się móc spędzić z nimi nieco więcej czasu. Byłaby na to szansa, gdyby przebieg historii zależał również od poziomu relacji z pozostałymi dziewczynami. Tymczasem nie ma to nawet najmniejszego wpływu na wydarzenia. Jak mniemam, powodem tego jest fakt zamknięcia pozostałych czterech bohaterek za paywallem. Szkoda, bo w takiej sytuacji do kolejnych podejść zniechęca przede wszystkim to, że podczas każdego z nich przeprowadzać będziemy dokładnie te same dialogi, w dodatku w identycznej kolejności.

Date Z - Oriana
By móc spotykać się z Orianą, trzeba najpierw wykupić dostęp do pozostałych dodatków.

Różowe okulary

Złego słowa nie mogę powiedzieć natomiast o oprawie. Zarówno sylwetki, jak i tła prezentują się pięknie, a bohaterowie są nawet animowani, co przecież w tym gatunku bynajmniej nie jest standardem. Należy przy tym zaznaczyć, że choć podteksty seksualne i sam seks są tu obecne, to fani cyfrowej nagości obejść będą musieli się smakiem – nagości nie przewidziano. Zadbano za to o naprawdę świetne, rockowe kawałki, przygrywające w tle. Żal jedynie, że nie ma ich więcej, bo mimo wszystko szybko robią się powtarzalne.

W zasadzie jedynym elementem prezentacji gry, który wypada źle, jest polska wersja językowa (kinowa, bo i dubbingu tutaj brak). Niby wszystko jest przetłumaczone poprawnie, ale polskie dialogi napisano w strasznie nienaturalny sposób. Sam szybko przełączyłem Date Z na wersję angielską – było lepiej, nawet jeśli rozmowom wciąż brakowało niekiedy odrobiny naturalności.

Date Z - lekcja WF

Szkolny romans z mrocznym twistem

Date Z to produkcja, w której drzemie olbrzymi potencjał, ale którego twórcy nie potrafili do końca wybudzić. Sam zamysł okazuje się intrygujący, ale zamknięcie większości historii w płatnych DLC (tyle dobrego, że wraz z podstawką całkiem sensownie wycenionych) i odczuwalnie niekompletna fabuła sprawiają, że do gry nawet po jednorazowym przejściu nie chce się zbytnio wracać. Romans pozbawiony jest bowiem głębi, a śledztwo sensownego zakończenia. Zagrać można, choćby dla samej oprawy i pomysłu, ale nie nastawiajcie się, że Date Z wciągnie Was do swojego świata i zniewoli Wasz umysł do momentu, aż odkryjecie jego wszystkie tajemnice.


Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!


Za dostarczenie gry do recenzji dziękujemy firmie Mass Creation.
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.

Avatar photo
Moim ulubionym kolorem jest zielony, ale akceptuję też niebieski i czerwony. Choć preferuję siedzenie na kanapie, nie wzgardzę nawet taboretem. Staram się bowiem nie ograniczać i grać we wszystko, na wszystkim. Pasję do grania z radością łączę ze swoją drugą miłością – pisaniem.
Scroll to top