Najnowszy sezon gry Destiny 2 powoli dobiega końca. Pozostało nieco ponad 20 dni, aby móc nadrobić ostatnie zadania. Jeżeli nieco zaspaliście i teraz zastanawiacie się, czy warto w ogóle poświęcić mu czas, przychodzę z pomocą. Może nie jestem najbardziej zaangażowanym fanem tej marki na świecie, ale regularnie powracam na Wieżę i wraz z innymi strażnikami walczę o lepsze jutro. Jak zatem wypada Destiny 2: Sezon Głębi i czy jest sens go teraz nadganiać? Tak, absolutnie!
Złap je wszystkie
Wszyscy mamy jakieś oczekiwania wobec nowych treści. Jedni szukają wyzwań, drudzy świeżych mechanik, a innych interesuje tylko fabuła. Wszystkie te elementy znalazły się w Sezonie Głębi, ale ich jakość i wykonanie to już trochę mocno subiektywna kwestia. Wiele osób nie lubi aktywności skupiającej się na łowieniu ryb. Ta jednak zagościła w Destiny i muszę przyznać, że jest szalenie relaksująca. Samo łapanie ma nawet swoje małe zasady, ale ostatecznie liczy się to, aby wrócić z egzotyczną zdobyczą. Tak, kręgowce podobnie jak bronie czy ekwipunek zostały podzielone na najsłabsze (zielone), aż po najlepsze (złote). Te mniej znaczące przyczyniają się do wzrostu reputacji w tym sezonie, a za te rzadkie otrzymujemy ciekawe przedmioty.
Łowienie nie pojawiło się w grze bez powodu. Wszystko kręci się dookoła głębokiej wody i tego, co tam się znajduje. Doskonale jednak rozumiem, że część osób uzna całą aktywność za zbędną lub nawet męczącą. W końcu wymaga czasu i trochę szczęścia, aby powrócić na Wieżę z dobrymi łupami. Niemniej, ja jestem zadowolony i liczę, że tego typu atrakcji będzie więcej, nawet jeżeli część graczy ich nie lubi. To zawsze dodatkowa zawartość, a na wyścigi rodem z pierwszego Destiny raczej nie mam co liczyć.
Sloane powróciła w Destiny 2: Sezon Głębi
Miałem ochotę napisać „wielka nieobecna” w kontekście ostatnich wydarzeń w świecie gry, ale byłoby to przesadą. Nie mieliśmy przecież żadnej wiedzy, co tak naprawdę stało się z Tytanem, kiedy przybyły tam piramidy. Łączność została zerwana i w pewnym sensie, chociaż nie wypowiedziano tego na głos, zakładano najgorsze. Sercem sezonu jest właśnie „zaginiona” planeta i jej strażniczka Sloane, która przeszła pewną metamorfozę. Jaką dokładnie? Czy możemy jej dalej ufać? Na te i inne pytania będziecie musieli sami znaleźć odpowiedzi. Według mnie sama fabuła tego „DLC” jest wystarczającym powodem, aby poświęcić swój czas i pieniądze.
To właśnie tutaj dowiecie się więcej o Neomunie, głównym, dość enigmatycznym antagoniście, Sloane i innych. Wątek główny Destiny 2: Sezon Głębi prezentuje się dla mnie lepiej niż cały Upadek Światła (Lightfall), wydaje się bardziej naturalny, lepiej łączy się z całością. Jednocześnie wzbogaca on to, co znalazło się w dodatku. Odpowiada na pewne pytania, rozszerza ogólną historię i sprawia, że nieco przychylniej patrzę na ten sezon. Finał sezonu pozostawił mnie w dobrym nastroju, gdyż nie mogę się doczekać, co będzie dalej. Kolejne wydarzenia jawią się jako szalenie interesujące i już wiem, że Bungie ma moją uwagę.
Smaczny rogal, ale trochę mokry
Nie mogło zabraknąć klasycznych aktywności związanych z rozgrywką. Tym razem musimy udać się pod wody Tytana i tam walczyć o lepsze jutro oraz ekwipunek. Nie zapominajmy o misji egzotycznej oraz nowych lochach. Powodów do zabawy nie brakuje, tylko czy te „zadania” okazały się, mówiąc wprost, dobre? Cóż, to ponownie dość subiektywna kwestia. Zapytałem kilku strażników, jak to widzą i zdania są trochę podzielone. Wszyscy jednak chwalą fabułę i elementy zaczerpnięte z gier rouglike, ale co z resztą? Kochasz albo nienawidzisz. Ja sam jestem gdzieś pośrodku. Głębokie zanurzenie (Deep Dive) to taki malutki rogalik, który nie jest zły, ale liczyłem na więcej. Im głębiej zejdziemy, tym lepsze łupy zgarniemy, a przy okazji, co każdy etap, mamy opcję zgarnięcia ekstra mocy pasywnej. Świeżo, ale na dłuższą metę jakoś mi się nie sprawdził.
Odzyskanie (Salvage) jest o wiele bardziej dynamiczne, nastawione na większą rozwałkę i w sumie daje lekkiego kopa adrenaliny. Tutaj po pewnym czasie nadal bawię się dobrze, ale też bez jakichś rewelacji. Pozostają jeszcze bronie oraz nowe „zbroje”. Pierwsze pokochałem od razu, bo motyw związany z Takenami był moim ulubionym w pierwszym Destiny. Z wielką ochotą zgarnąłem wszystko, co jest w tym mrocznym tonie. Ważniejsze jest jednak samo strzelanie z nich i tutaj też się nie zawiodłem. Jeżeli chodzi o „zbroje”, to cóż, no istnieją i to chyba tyle. Wizualnie całkowicie mi nie podeszły i zgarnięcie ich było tym smutnym obowiązkiem, jak dla innych łowienie rybek. Oby następny sezon dał nam coś bardziej zjadliwego.
Skok na głęboką wodę
Mam nadzieję, że zachęciłem kilka osób. Destiny 2: Sezon Głębi jest istotny pod względem fabularnym, ale przy okazji spędzicie w grze kilkanaście miłych godzin. Nie namawiam do „maksowania” wszystkiego, wystarczy podstawowa zawartość i będziecie w dobrym miejscu, jeżeli chodzi o historię gry. Możliwe, że łowienie rybek przypadnie Wam do gustu, albo nowe zbroje? Sprawdźcie i koniecznie dajcie znać na Twitterze, Mediverse lub naszym Discordzie!
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższego materiału.