Festiwal DiRT 5 na PS4 właśnie się zaczął. A wraz z nim międzygeneracyjna parada tytułów, które będą kusić graczy dodatkową zawartością na nowych konsolach, zachowując przy tym swoje DNA na starych. Pytanie zatem brzmi, czy najnowsze dzieło Codemasters to rzeczywiście nowa jakość?
Tak, jeżeli macie w domu PS5 lub Xbox Series X, a także telewizor, który obsłuży 4K, HDR oraz tryb odświeżania 120Hz, niezbędny do prawidłowego funkcjonowania gry w obiecywanych przez twórców 120 klatkach na sekundę. No i nie możecie też zapomnieć o kablu HDMI 2.1. Jeżeli waszą reakcją na powyższe jest skonfundowane drapanie się po głowie, to gratuluję zdrowego rozsądku. Tak naprawdę, grając w DiRT 5 na starszych urządzeniach, nie stracicie absolutnie nic. Może oprócz wrażeń wynikających z gry na Dual Sense, ale tego dowiemy premierę PS5.
Z grami wydawanymi przez Codemasters mam bogatą historię. Dlatego po piątej już odsłonie cyklu DiRT spodziewałem się naprawdę wiele, nawet jeśli seria odbiła w rejony arcade’owe. Gra otrzymała już wiele pochwał, a niektóre redakcje wprost określają ją najlepszą grą wyścigową 2020 roku. Problem polega na tym, że w tym roku Codemasters nie miało zbyt wielkiej konkurencji w segmencie ścigałek AAA (Project Cars 3, może?), więc takie nagłówki wpadają u mnie w szufladkę marketingowych głupot. Jaki zatem DiRT 5 jest naprawdę?
Szalona ewolucja na PS4
Musicie wiedzieć, że nad DiRT 5 pracowało studio Codemasters Cheshire. Mogliście ich znać wcześniej jako Evolution Studios, zespół odpowiedzialny między innymi za serię Motorstorm. Jest to o tyle ważne, że klimat kultowej gry z PS3 wylewa się z nowego DiRT-a hektolitrami. Widać to wszędzie, po pstrokatych kolorach w menu lub po przesadzonych grafikach prezentujących kolejne lokacje. Wszystko to potęguje niesamowita ścieżka dźwiękowa, która buduje fantastyczny, radosny klimat festiwalu. Dobór artystów sprawił, że moja wiara w soundtracki do gier została przywrócona. Cofnąłem się właśnie do czasów trzeciego Burnouta. Przesłuchajcie chociażby utwory od The Prodigy i New Found Glory, absolutne złoto!
Ale to nie wszystko, bo mamy też niejaki podcast DiRT. W tym między innymi Nolan North opowiada żarciki, prowadzi wywiady z uczestnikami festiwalu oraz nakręca hype na kolejne wyścigi. Zapowiadany hucznie Troy Baker pojawia się z kolei jako mentor gracza. Poza tym, że wprowadza gracza w podstawowe mechaniki tytułu oraz rzuca różne one-linery po wyścigach, to za wiele chłopak się nie narobił. Nagrania wypadają całkiem naturalnie, ale czy są one potrzebne bardziej niż sugerują to materiały reklamowe? Raczej nie.
Prawdziwy obieżyświat
Uczucie nostalgii związanej z Motorstormem i pozycjami z przełomu PS2 i PS3 pojawia się także na torze. To jak śliczną grą jest DiRT 5 nie opisze żaden akapit, ani nawet esej. Dawno nie widziałem tak kolorystycznie bogatej gry. Nawet załączone screeny nie są w stanie pokazać, to trzeba zobaczyć w ruchu. Jest to zdecydowanie obok Forzy Horizon 4 najładniejsza ścigałka w całej zeszłej generacji.
Model jazdy z kolei jest mocno arcade’owy i najbardziej przypomina to, co właśnie mieliśmy okazję czuć w grach z serii Motorstorm, czy też bliżej gier Codemasters – DiRT Showdown. Można odczuć różnicę między prowadzeniem rajdówki z lat 90-tych, a współczesnego pick-upa. Większe wrażenie jednak robi zachowanie pojazdu na nawierzchniach, zwłaszcza podczas lodowych eskapad (tu pewnie Dual Sense będzie miał szansę się wykazać). Choć lokacji jest stosunkowo niewiele, to wariacje pogodowe jakie zaoferowali mistrzowie kodu robią ogromne wrażenie. Zwłaszcza zamieć śnieżna nocą lub burze piaskowe. Jeżeli pamiętacie jak dobrze wyglądały efekty pogodowe w Driveclub, innej grze tej ekipy, to spodziewajcie się podobnej jakości, tylko w 60 klatkach na sekundę. A to wszystko jeszcze bez śledzenia promieni! Wybór krajów takich Brazylia, Włochy czy Chiny dał grafikom spore pole do popisu i naprawdę, nawet na starszych konsolach jest się pod wrażeniem.
Sporym zaskoczeniem – a jakże pozytywnym – było dla mnie także zachowanie AI. Przez większość czasu grałem na poziomie Very Hard i wygrywanie wyścigów nie sprawiało mi większych problemów. AI potrafiło za to siedzieć mi na karku przez kilka okrążeń lub poruszać się nieprzewidywalnymi torami jazdy. Często także po starcie dochodziło do wielu kraks, ponieważ tak zawzięcie kierowcy sterowani przez konsolę walczyli o pozycje. Dla mnie jako weterana gatunku, bardzo miła odmiana. Tylko ogromna szkoda, że przy tak świetnym rdzeniu jakim jest gameplay w DiRT 5, oparty o niego tryb kariery upada sromotnie.
W Dirt 5 drabinki gonią drabinki
Kariera została podzielona na pięć etapów, podczas których systemem drabinkowym odblokowujemy kolejne wyzwania. Wybieramy jednego z wielu sponsorów i ruszamy na podbój. Każda wygrana to coraz więcej znaczków, a te odblokowują następne wyścigi i tak do samego końca. Choć jest to tryb moim zdaniem zdecydowanie za długi, jego największy problem leży w tym jak te wyzwania są ułożone.
Wiele razy spotkałem się z przypadkiem, że w dwóch sąsiadujących belkach pojawiała się dokładnie ta sama trasa. Najprościej ujmując, po trzech godzinach rozgrywki masz (prawdziwe) wrażenie, że wszystko już widziałeś. Znajdzie się czasami miejsce dla perełki pokroju zawodów Pathfinder, czyli czasówki pojazdem buggy po bardzo stromym terenie, ale to kropla w morzu takich samych eventów. Nie pomaga też fakt, że bardzo łatwo jest kupić większość pojazdów przed końcem gry i nie ma za bardzo tej przysłowiowej marchewki, za którą trzeba by gonić, oprócz ujrzenia napisów końcowych.
Wydany rok wcześniej GRID, także przez Codemasters, robił to zdecydowanie lepiej. Tam zamiast mieszaniny typów wyścigów w jednej wielkiej drabince, każda dyscyplina miała swój ciąg imprez wyścigowych ze zwiększającym się poziomem trudności. Podbijanie levelu kierowcy także przynosiło więcej nagród, a droższe pojazdy dawały rzeczywistą przewagę na torze. Świetnie teżrobiła to Forza Motorsport 7, gdzie przed każdym wyścigiem gra oferowała selekcję ułatwień i utrudnień, które definiowały nagrody po zakończonym biegu. Jak widać, można to zrobić lepiej niż “masz tu trochę kasy, idź odblokuj kolejne autko”.
Obroty i bączki
Sytuację ratuje trochę bardziej rozwinięta Gymkhana, która zalicza powrót z czasów trzeciej odsłony DiRT-a. Tutaj na specjalnie przygotowanych placach wykonujemy popisy, bączki, drifty by za nie otrzymać punkty i kolejne znaczki do drabinek. I tu pojawia się kolejny problem, bo takich piaskownic Codies przygotowali tylko dwie. Pojawiają się co prawda odskocznie typu Smash Attack, gdzie jadąc po określonym torze, efektownie rozbijamy baloniki, ale powinno być tego więcej. Autorzy chyba liczyli na to, że resztę placów do Gymkhany gracze zrobią sobie sami, bo i taką możliwość oferuje następny tryb zabawy.
Drugą nowością jaką Codemasters reklamowało DiRT 5 był tryb Playgrounds. Możemy tam stworzyć swoje areny oraz tory do gymkhanowych zabaw. I cóż by tu rzec… Ja nie jestem fanem kontentu generowanego przez użytkowników gry, modów i tym podobnych. Wychodzę z założenia, że nie ważne jak dobrą mapę stworzy fan gry, opłacony developer zrobiłby to pewnie lepiej. Edytor jest łatwy w użyciu i całkiem przyjemnie buduje się te konstrukcje. Udostępniony tor staje się publiczny i gracze mogą bić swoje rekordy niczym w Super Mario Maker, albo bliżej gatunku – Trackmanii. Tylko ponownie, gra też w żaden sposób nie zachęca do tworzenia projektów oraz sprawdzania wykreowanej przez graczy zawartości (poza dwoma trofeami, które da się zrobić w 3 minuty) A naprawdę szkoda, bo paradoksalnie, Gymkhana była moją ulubioną częścią zabawy z DiRT 5. Stanowiła ona miłą odskocznię od świetnych, ale powtarzalnych wyścigów.
Zdecydowanie wolałbym, żeby developerzy przygotowali jakiś zestaw wyzwań związanych z Playgrounds, który dawałby dodatkowe perki w karierze (specjalne pojazdy, ukryte elementy do edytora map) niż zwyczajnie oddawał wolną rękę graczom, których i tak w sieci obecnie prawie nie ma. Serio, przez kilka dni grania w DiRT 5 nie miałem szans dostać się do jakiegokolwiek meczu online.
Z ręką na hamulcu
DiRT 5 to obecnie jedna z najlepszych i najładniejszych gier wyścigowych arcade jakie dostaniecie obecnie na rynku. Granie w nią na PlayStation 4 Pro nie było żadną ujmą w stosunku do zbliżających się wersji next-genowych. Gra ma dwa tryby, jakość/30 FPS oraz wydajność/60 FPS, więc w tematach technicznych nie ma co narzekać. Zwłaszcza, że jest to graficznie najbardziej dopieszczona ścigałka na rynku, poza Forzą Horizon 4.
Choć rdzeń rozgrywki – mocno arcade’owy – jest momentami wręcz narkotyczny, tytuł ma ogromne problemy z nagradzaniem gracza za poświęcony mu czas. Monotonia trybu kariery oraz mała zawartość (lub jej nieumiejętne rozlokowanie?) ściąga tytuł w dół i sprawia, że rozgrywka staje się za szybko powtarzalna, względem ceny gry, jaką jest 289 zł. DiRT 5 to taka wycieczka w czasy PlayStation 2, z wszystkimi dobrymi i złymi tego aspektami. Z jednej strony mamy fenomenalny arcade okraszony next-genową oprawą i wspaniałą muzyką, a z drugiej nudną, powtarzalną karierę. Oprócz wbijania kolejnych cyferek w profilu gracza nie zachęca do spędzenia czasu z grą. No i obiecujący tryb Playgrounds, który wraz z trybem sieciowym, wydaje się być martwy na starcie. Co jest zatem ważniejsze? Na to musicie odpowiedzieć już sobie sami.
Gdzie kupić?