DOOM. W zasadzie w tym miejscu mógłbym skończyć ten tekst, bo przecież o tej legendarnej produkcji powiedziano już w zasadzie wszystko. Kogokolwiek byście nie zapytali, będzie wiedział, czym jest DOOM, o ile miał w przeszłości choćby przelotny romans z graniem. To absolutna legenda branży, która może nie położyła podwalin pod pierwszoosobowe strzelanki (to zrobił rok wcześniej Wolfenstein 3D), ale już z całą pewnością zbudowała całą resztę. Wpływu Dooma na branżę elektronicznej rozrywki zwyczajnie nie da się przecenić i pomimo trzydziestu lat na karku pozostaje on pozycją obowiązkową dla każdego fana gier.
Wino, nie mleko
Sam nadrobiłem go dopiero teraz, do czego mocno popchnęła mnie lektura „Masters of Doom. O dwóch takich, co stworzyli imperium i zmienili popkulturę” Davida Kushnera. Fakt ten w kontekście kończącego wstęp zdania może w pewnym sensie robić ze mnie hipokrytę, ale po nadrobieniu w końcu Dooma jeszcze bardziej utwierdzam się w prawdziwości postawionej tezy. Absolutnie nie spodziewałem się tego, jak dobrze dzieło id Software się zestarzało. Sam jestem niedużo od Dooma młodszy, a już wstawanie wieczorem z wersalki wywołuje u mnie kolkę, a ten oto demoniczny dziaduszek ma w sobie tyle ikry, co nafaszerowany cukrem kilkulatek.
Podobnie jak w przypadku The Suffering powodów ku temu upatruję w minimalizmie i gameplayowej prostocie. DOOM to FPS, tylko tyle i aż tyle. Brak tu jakichkolwiek udziwnień, które po latach mogłyby negatywnie wpłynąć na całe doświadczenie. Ot, dostajemy spluwę i brniemy po kolana w jusze ku końcowi każdego z 27 poziomów (lub 37, jeżeli liczyć dodatkowy epizod z The Ultimate DOOM i level eksluzywny dla oryginalnego Xboxa). Siedem rodzajów broni i kilka typów przeciwników to wszystko, czego potrzeba do szczęścia. Strzelanie jest bowiem niezwykle wręcz miodne, a gameplay przyjemnie, choć nie przesadnie szybki. W zasadzie jedynym, do czego trzeba się przyzwyczaić, to brak możliwości patrzenia w górę i w dół, ale to detal, który w żadnym razie nie wpływa na ogólne doznania.
Półtora roku różnicy
DOOM największe wrażenie robi jednak wtedy, kiedy zdamy sobie sprawę, że od premiery Wolfensteina 3D dzieli go zaledwie półtora roku. To niesamowite, jak absurdalnie szybki był wówczas technologiczny postęp, w czym niemałą zasługę miały zdolności Johna Carmacka. Niby to tylko półtora roku, a Dooma i Wolfensteina 3D dzieli absolutna przepaść, nawet jeśli pod niektórymi względami są to wyraźnie podobne do siebie produkcje. DOOM przede wszystkim nie katuje gracza labiryntowymi poziomami. Jasne, sporo w nich korytarzy i wymagających odnalezienia odpowiedniego klucza wrót, ale zdecydowanie trudniej jest się tu zgubić. Do tego jest to tytuł zdecydowanie bardziej przystępny, choćby ze względu na to, że ataków sporej części przeciwników można uniknąć. Wymaga to jednak ciągłego pozostawania w ruchu, więc pomimo niższego poziomu trudności, rozgrywka okazuje się dużo bardziej dynamiczna.
no images were found
Największe wrażenie robi natomiast oprawa wizualna. Sterylne, równiutkie pomieszczenia zamku Wolfenstein zastąpione zostały przez pokręcone, pełne przepaści i zbiorników z kwasem lub lawą korytarze i hale wojskowych baz oraz samego piekła. Klimat jest zdecydowanie cięższy, co widać choćby przez leżące tu i ówdzie lub ponabijane na pale, porozrywane ciała naszych towarzyszy broni. Wprawdzie z dzisiejszej perspektywy widok ten nie szokuje w najmniejszym nawet stopniu, ale trzydzieści lat temu musiało robić to niesamowite wrażenie. W końcu nie bez powodu oryginalny DOOM wywołał tak olbrzymią burzę medialną i był oskarżany o deprawowanie umysłów najmłodszych. Najsłabiej zestarzała się niestety ścieżka dźwiękowa. O ile ryki potworów i odgłosy broni wypadają jeszcze całkiem nieźle, tak już przygrywające w tle kawałki MIDI sprawiają niekiedy wrażenie nieco zbyt „radosnych”.Cappo di tutti shooteri
O fabule nawet się nie wypowiadam, bo choć takowa wbrew pozorom faktycznie istnieje (nawet jeśli na życzenie Carmacka została mocno wykastrowana względem oryginalnego pomysłu), to jest ona tu kompletnie pomijalna i w zasadzie niewarta poznania. DOOM nie wymaga fabuły, by móc się przy nim dobrze bawić. Wprawdzie pod koniec rozgrywka robi się nieco zbyt powtarzalna i mogłaby tu pomóc dobra historia, ale jej brak nie zmienia faktu, że przez zdecydowaną większość czasu w Dooma gra się po prostu wybornie. To produkcja dosłownie ponadczasowa, która gdyby ukazała się dzisiaj, z miejsca trafiłaby do panteonu najlepszych boomer shooterów. Zatem jeżeli jeszcze w Dooma nie graliście, to najwyższa pora, aby go nadrobić.
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!