Dying Light – recenzja wersji na Nintendo Switch. Zombie w kieszeni

Dying Light Nintendo Switch

Dying Light, sam nie wiem, od czego zacząć. Mógłbym skończyć tę recenzję w jednym zdaniu. Port na Switcha działa, gra się dobrze i to dalej świetna gra. Jednak byłoby to niesprawiedliwe, patrząc jak imponujący to kawałek kodu.

Gasnące światło

Wcielamy się w postać Kyle’a Crane’a agenta humanitarnej organizacji GRE. W zainfekowanym mieście musimy odnaleźć niejakiego Kadira Suleimana, który ma informacje mogące zagrozić naszym pracodawcom.

W wyniku pewnych zdarzeń bohater zostaje zarażony i musi teraz walczyć o życie w pełnej zombie metropolii. Fabuła to jeden z najmocniejszych elementów Dying Light. Pełna jest zwrotów akcji i ciągłej walki o wysoką stawkę.

Dying Light - screen 1

Miasto pełne zombie

Ciężko jest sklasyfikować Dying Light do jednego gatunku. Mamy tu bowiem rozbudowane tworzenie przedmiotów, otwarty świat do zwiedzania, oraz drzewko rozwoju postaci. Miasto pełne jest dodatkowych aktywności oraz trofeów do odnalezienia, ludzi do pomocy. Nie da się ukryć. Dying Light to zabawa na wiele godzin.

Rozgrywka została podzielona na cykl dnia i nocy. Podczas dnia zombie nie wykazują aktywności. Możemy skupić się na eksploracji oraz znajdowaniu zasobów. W nocy budzą się tzw. Przemieńcy i na początku naszej przygody możemy tylko przed nimi uciekać. Sam pomysł wciąż się sprawdza i nocą gra potrafi dostarczyć sporo adrenaliny. Szczególnie że zdobyte w tym czasie punkty są podwajane.

Dying Light - screen 2

Parkour to moje drugie imię

Całość tego miszmaszu gatunkowego dopełnia prosty, ale szalenie satysfakcjonujący system poruszania się po mieście. Niczym w Assassin’s Creed możemy wspiąć się na każdy budynek czy przeskakiwać po dachach. Jest to chyba też jeden z powodów, dla którego uwielbiam Dying Light, a odbiłem się od Dead Island.

Samo wytwarzanie uzbrojenia i walka nim sprawia ogromną radość. Co prawda, kiedy w końcu dostajemy do rąk broń palną to gra nieco traci swój pazur. To wciąż szlachtowanie zombie elektrycznym nożem daje satysfakcję. Tytuł można ukończyć samodzielnie, jak i w kooperacji. Niestety nie miałem okazji sprawdzić go w działaniu.

Dying Light - screen 3

Zarażony w kieszeni

Port na Nintendo Switch to prawdziwe dzieło sztuki. Produkcja jak na możliwości mobilnej platformy prezentuje się świetnie. Oczywiście cienie zostały poszatkowane, a rozdzielczość zwłaszcza w trybie zadokowanym skacze jak pijany królik na łące. Jednak dzięki temu, dostaliśmy płynną rozgrywkę w 30 klatkach na sekundę.

Oczywiście na małym ekranie konsoli, większości z opisanych przeze mnie wad, nawet nie zauważycie. Ja po raz kolejny przy Dying Light bawiłem się świetnie i dzięki temu wydaniu w końcu miałem szansę zapoznać się ze wszystkimi wydanymi do tej pory DLC. Dodam, że Techland do dziś rozwija swoją grę.

Dying Light - screen 4

Słyszę dziwne odgłosy

Udźwiękowienie stoi na równie wysokim poziomie. Po genialne odgłosy i jęki postaci po nastrojowy soundtrack. Akcja gry dzieje się w fikcyjnym mieście gdzieś na wschodzie i parafrazując klasyka to nie tylko widać, ale i słychać. Elektroniczna muzyka połączona z niepokojącymi odgłosami tworzy unikalny klimat.

Szkoda tylko, że tytuł został zbanowany w Niemczech, a przez to nie jest dostępny na eshopie skąd można pobrać polski dubbing. Na obecną chwilę gra oferuje tylko lokalizację kinową.

Dying Light - screen 5

Platinum Edition

Tytuł posiada wszystkie do tej pory wydane DLC. Głównym daniem jest oczywiście Dying Light oraz dodatek The Following. Dostajemy również dostęp do krótkiego epizodu nazwanego Horda Bozaka czy też Hellraid — nowego trybu gry w klimatach dark-fantasy.

Techland zadbał również o dodatkowe funkcje konsoli Nintendo Switch. Celowanie żyroskopem, używanie ekranu dotykowego, gdy korzystamy z mapy, a także sterowanie ruchowe.

Podsumowanie

Zaryzykuję stwierdzeniem, że do Dying Light nikogo namawiać nie muszę. Dla mnie jest to produkcja wręcz wybitna, a edycja na Switchu to doskonała okazja, aby zapoznać się z tą historią w jej najpełniejszej formie. Można się czepiać, że 200 zł za 5-letnią już grę to za dużo. Pamiętajmy jednak, że całość mieści się na jednym kartridżu. Uwielbiam tego typu porty, pokazują one jaki potencjał drzemie jeszcze w przestarzałej jakby nie patrzeć konsoli Nintendo.

Za dostarczenie gry dziękujemy firmie Techland

Gameplay

Avatar photo
Jakub, człowiek, dla którego nigdy nie ma problemu. Próbował już w życiu wszystkiego: aktorstwa, żonglowania, gotowania, pisanie to jego najnowsza pasja, w której ma nadzieje się spełnić. Gra od kiedy pamięta, na początku na komputerze, później głównie na konsolach. Fan nietuzinkowych produkcji z kraju kwitnącej wiśni. Uwielbia wszelkiej maści komiksy o superbohaterach. Zawsze powtarza, że nie liczy klatek woli po prostu grać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Scroll to top