Escape Room. Największa sprawa Sherlocka – recenzja książki. Śledztwo w formie czytelniczej rozgrywki

Okładka książki "Escape Room: Największa sprawa Sherlocka" przedstawia Sherlocka Holmesa z lupą i doktora Watsona w pościgu przez oświetlone wnętrze budynku. Tło ma tajemniczy klimat w odcieniach pomarańczowego i fioletowego. Pod obrazem widnieje napis "RECENZJA".

Sherlock Holmes zalicza się do moich ulubionych postaci już od czasów dzieciństwa. To właśnie detektywistyczne historie z jego udziałem, które napisał sir Arthur Conan Doyle, wprowadziły mnie w świat literackich kryminałów, wespół z twórczością innej legendy gatunku – Agathy Christie. Dlatego ochoczo sięgnęłam po „Największą sprawę Sherlocka” z cyklu „Escape room”, dostępnego w Polsce nakładem wydawnictwa Zielona Sowa.

Książkowy escape room

Publikacja, za której warstwę tekstową odpowiada Alex Woolf, a za ilustracje Sian James, to interaktywna książka czerpiąca z formuły tzw. pokoi zagadek, czyli zabawy opartej na szukaniu wyjścia z zamkniętych pomieszczeń metodą szeroko pojętego główkowania. W trakcie przeprowadzanego śledztwa słynnemu brytyjskiemu detektywowi tradycyjnie towarzyszy jego przyjaciel – doktor Watson. Funkcję głównego czarnego charakteru pełni zaś nemezis Holmesa – profesor Moriarty, który połasił się na pewien wyjątkowo wartościowy brylant.

Okładka książki "Escape Room: Największa sprawa Sherlocka" leżąca na beżowym tle, obok niej czarna lupa.

Co istotne, czytelnik jest tu zarazem graczem, który – jako genialny detektyw – musi ruszyć tropem przebiegłego naukowca o lepkich rączkach, by nie tylko pochwycić niemilca, lecz także, by odzyskać skradziony klejnot. W praktyce ukończenie takiego pościgu wymaga rozwiązania szeregu rozmaitych zagadek, przez co omawiana książka elegancko zdaje egzamin z roli swoistego escape roomu. Poniekąd sama robi bowiem za zamkniętą i pełną logicznych zadań przestrzeń, przy czym na poszczególnych stronach odwiedzimy różne lokacje.

Rozrywka z pomyślunkiem dla każdego

W napotykanych wyzwaniach liczą się takie umiejętności jak chociażby logiczna smykałka, uważne oko, odpowiednie kojarzenie faktów, a nawet sprawne liczenie. Śledztwo Sherlocka obejmuje – przykładowo – rozgryzanie różnorakich szyfrów, obliczanie najszybszego czasu podróży, pokonywanie labiryntu czy identyfikowanie właściwego obiektu spośród kilku dostępnych opcji. Poziom skomplikowania nie jest wygórowany z racji docelowej grupy odbiorców – dzieci od lat 10. Niemniej pomyśleć trzeba, a co więcej, również dorośli mogą czerpać z takiej książkowej rozgrywki sporo frajdy.

Fragment książki "Escape Room: Największa sprawa Sherlocka" z ilustracją budynku oraz postacią Sherlocka, obok czarna lupa na beżowym tle.

Warto przy tym nadmienić, że przewidziano trzy poziomy trudności do wyboru. Różnią się one jednak wyłącznie czasem potrzebnym na przejście całości (1,5-2,5 godz.) i liczbą żyć (3-5), oznaczającą limit dopuszczalnych błędów, które wolno popełnić graczowi-czytelnikowi. Jak dokładnie przedstawia się kwestia tychże pomyłek? Ano pokuszono się tutaj o niezły flirt z paragrafówkami. Mianowicie poszczególne warianty odpowiedzi dla danego zadania odsyłają do stron z konkretnymi numerami. Jeżeli wybierzemy dobrze, pójdziemy tam, gdzie równocześnie polecimy dalej ze scenariuszem. Z kolei błędna odpowiedź skutkuje utratą jednego życia i powrotem do ostatniego poprawnego miejsca, by następnym razem spróbować wskazać prawidłową opcję, o ile oczywiście nie wyczerpała się pula dozwolonych potknięć.

Fabularnie też jest w porządku, aczkolwiek ze zrozumiałych powodów nie możemy stawiać tekstu Aleksa Woolfa na równi z tradycyjną prozą. Warstwa narracyjna została wszak dostosowana do specyfiki gry i co szczególnie ważne, zgrabnie komponuje się z zagadkami. Gwoli ścisłości, na dzień dobry zostajemy zwięźle i klarownie wprowadzenie do świata przedstawionego oraz zasad zabawy, dowiadując się o okolicznościach zaistniałego problemu z Moriartym, a także otrzymując instrukcje do łamania tutejszych kodów. Następnie rozpoczynamy właściwą rozgrywkę, w której kolejne wyzwania opatrzono krótkim i jak najbardziej sensownym uzasadnieniem fabularnym. Trafią się więc np. przeszkody stanowiące swego rodzaju grę autorstwa tropionego profesora czy pomysłowe, bo unikające wykładania kawy na ławę wskazówki od sprzymierzeńców detektywa.

Ilustracja w książce przedstawiająca Sherlocka Holmesa przyglądającego się odciskowi palca przez lupę.

Urokliwa staroświeckość

Omawiany tytuł został wydany w formacie A4 i liczy sobie 64 kolorowe strony, które wypełniają miłe dla oka obrazki. Książka wygląda zatem jak bogato ilustrowana pozycja z kręgu literatury dziecięcej, co nie dziwi zważywszy na podstawowe grono odbiorców. Wykorzystana paleta barw została zdominowana przez brązy i beże, które z powodzeniem nadają poszczególnym stronicom przyjemny klimat retro. Jednocześnie nie zapomniano o innych kolorach, pokazując gdzieniegdzie takie elementy jak błękitne niebo czy przystrojone zielenią drzewa.

Warto poznać takiego Sherlocka

Postać Sherlocka Holmesa zainspirowała już wielu twórców, którzy przygotowali własne interpretacje przygód detektywa wykreowanego przez Arthura Conana Doyle’a. Także w formie wszelkiej maści gier, bo zarówno elektronicznych, jak i tych „bez prądu”. „Escape Room. Największa sprawa Sherlocka” udanie reprezentuje drugą z wyżej wymienionych kategorii. Ale choć to generalnie propozycja dla dzieci, swoją solidną jakością wpisuje się też w nurt publikacji, które równie dobrze mogą ukontentować całe rodziny, włącznie z osobami dorosłymi, zwłaszcza jeśli w ramach relaksu lubią czasem rozruszać szare komórki.

Autorką tekstu jest Julita Plucińska, która prowadzi również swojego bloga crouschynca.blogspot.com.


Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!


Kup Escape Room. Największa sprawa Sherlocka

Reklama produktu w Ceneo.pl

Scroll to top