Frontier Hunter: Erza’s Wheel of Fortune – wrażenia z wersji Early Access (PC)

Frontier Hunter baner

Prześmiewczy termin „chińska bajka” stał się już na tyle popularny, że obecnie stanowi on wręcz synonim anime. Wszyscy wiemy, że gatunek ten nie pochodzi z Chin, a dodatkowo jest on zdolny do przekazywania nad wyraz dorosłych historii. Są jednak produkcje, które w prześmiewczą definicję „chińskiej bajki” wpisują się nieco zbyt idealnie. Ot, chociażby takie Frontier Hunter: Erza’s Wheel of Fortune, wypuszczone ostatnio w ramach wczesnego dostępu, dość łatwo byłoby skreślić jako giereczkę dla zdesperowanych weebów, co byłoby niepowetowaną stratą, bo w rzeczywistości tytuł ten to zaskakująco solidna metroidvania.

Małe dziewczynki i furrasy

Z miejsca należy jednak zaznaczyć, że tytuł ten wymaga dość sporej odporności na japońszczyznę. Jeżeli zatem skąpo ubrane dziewczynki, humanoidalne zwierzątka i masa podtekstów seksualnych wywołuje u Ciebie niestrawność, raczej bym po Frontier Hunter nie sięgał. Gra, co ciekawe, fińskiego IceSitruuna Games nie bierze bowiem w tej materii jeńców, już od pierwszych minut dosłownie atakując gracza przeseksualizowanymi dziewczętami, krzyczącymi coś o majtkach, czy też pełnym chuci potworze-spince do włosów. W tej głupkowatej konwencji jest jednak pewien urok, a cały ten absurd w pewnym momencie dość mocno zaczął mnie bawić.

Półgoła baba i podniecona baba z krwotokiem
Półgoła panie, jest. Podniecona widokiem panienka z krwotokiem z nosa, jest. Ach, chińskie bajki…

Szczerze wolałbym jednak, by twórcy w trakcie kolejnych miesięcy skupili się bardziej na rozwoju fabuły, aniżeli dorzucaniu kolejnych pieprznych żartów. Ta w obecnej formie prezentuje się niestety raczej słabo. Mamy wprawdzie jakieś zwaśnione królestwa i wielką wojnę w tle, ale nie ma to tak naprawdę żadnego znaczenia, bo dość szybko gra wysyła nas z misją eksploracyjną za wyznaczoną przez niekończącą się burzę granicę Imperium. Niedługo później nasz statek rozbija się, zmuszając nas do odnalezienia się w nowym, niebezpiecznym świecie, a sama fabuła przybiera formę „dobra, to teraz może chodźmy tam”.

Należy przy tym pamiętać, że Frontier Hunter znajduje się obecnie we wczesnym dostępie, toteż w kwestii fabuły wiele może się jeszcze zmienić. Zwłaszcza że udostępniony build oferuje około 3-4 z zaplanowanych przez twórców dwunastu godzin zabawy. Jest to zatem zaledwie 1/3 całości, toteż niewykluczone, że w przeciągu pozostałych sześciu godzin gra IceSitruuna Games zyska na fabularnym rozmachu, aczkolwiek – będąc szczerym – wątpię, by było to coś wyjątkowo dobrego.

Baba przebrana za chłopa obok dzieci i skąpo ubranej dziewczynki.
W grze nie zabrakło również wątków progresywnych.

Trzy muszkieterki

Wcale takim być jednak nie musi, bo choć zawsze z otwartymi ramionami przyjmę dobrą opowieść, to nie można przecież zapomnieć, że gatunek metroidvanii nie na niej się opiera. Liczy się przede wszystkim rozgrywka, a ta w Frontier Hunter: Erza’s Wheel of Fortune wypada naprawdę solidnie. Na uwagę zasługuje przede wszystkim model walki, który na pierwszy rzut oka prezentuje się dość standardowo, bazując na klepaniu przycisku ataku i unikach.

Na tym zabawa się jednak nie kończy, bo w trakcie potyczek możemy w locie przełączać się pomiędzy trzema bohaterkami – Erzą, Ciarą i Niel. Każda z nich dysponuje swoim własnym ekwipunkiem, zestawem ciosów specjalnych i ultów, co nie tylko wprowadza do gry sporo różnorodności, ale też dodaje jej nieco głębi. Nieco, bo całość wciąż spokojnie można ukończyć, ograniczając się do zaledwie jednego kombosa.

Baba kopie stwora
Każda z bohaterek dzięki swoim umiejętnościom oferuje nieco inny gameplay.

Frontier Hunter nie należy bowiem do najtrudniejszych produkcji – początkowo faktycznie może sprawiać nieco problemów, ale kiedy podlevelujemy postać, kupimy nowy sprzęt, a w trakcie eksploracji odnajdziemy kilka ksiąg z nowymi umiejętnościami, gra robi się banalnie prosta. Każdy z przeciwników – wliczając w to bossów – dysponuje zestawem jasno sygnalizowanych ataków, dzięki czemu stosunkowo szybko można nauczyć się ich unikać.

Odkrywaj i walcz

Przyjemna okazuje się również eksploracja. Klasycznie, dość spora mapa została podzielona na kilka różnorodnych stref, których całkowite odkrycie spokojnie podwoi czas potrzebny na ukończenie Frontier Hunter. Pełno tu bowiem zniszczalnych ścian, ukrytych przejść i zagadek środowiskowych. W dodatku do części lokacji dostaniemy się dopiero po uzyskaniu odpowiedniej umiejętności lub przedmiotu. Każda nowa strefa oznacza przy tym nie tylko nowe widoki, ale także przeciwników. W zasadzie jedynym moim zarzutem do eksploracyjnej części Frontier Hunter jest nieco zachwiany balans między odkrywaniem świata a walkami z bossami. Są one rozłożone nierównomiernie, więc często przez godzinę będziemy się szwendać po mapie, by potem stanąć naprzeciw trzem bossom z rzędu.

Baba ucieka przez stworem
Czasami najlepszą taktyką jest ucieczka.

Problematyczny okazuje się również fakt, że gra zapisuje stan rozgrywki wyłącznie w konkretnych miejscach. Może nie wydawać się to nazbyt poważnym problemem, ale kiedy dopiero trafiamy do nowej, spowitej mgłą wojny strefy, może minąć sporo czasu, aż w końcu trafimy na punkt zapisu. Wystarczy bowiem odrobina pecha i niefortunnych wyborów, by przypadkowo ominąć wszystkie safe roomy. W połączeniu z brakiem jakichkolwiek punktów kontrolnych, może to poskutkować utratą nawet godziny postępu w przypadku śmierci. Nie polecam, próbowałem.

Frontier Fashion

Fanów cyferek z pewnością ucieszy natomiast informacja, że będą mogli poświęcić sporo czasu na maksymalizowanie zdolności bojowych swoich podopiecznych. Zdobycie lub wytworzenie najlepszego uzbrojenia i maksymalnego ulepszenie wydłuży rozgrywkę o dobrych kilka godzin, zmuszając do żmudnego pozyskiwania pieniędzy i surowców. Efekt będzie natomiast widoczny gołym okiem, bo odpowiednio wyposażona postać przechodzić będzie przez przeciwników jak przecinak. W dodatku – o ile nabędziecie stosowne DLC – będziecie mogli również swoje bohaterki poprzebierać w nowe fatałaszki.

Bajka chińska, wykonanie japońskie

Pod względem technicznym Frontier Hunter: Erza’s Wheel of Fortunę wypada dość kompetentnie. Nie jest to ani najpiękniejsza, ani najbrzydsza gra jaką widziałem. Krajobrazy w tle są całkiem ładne, a modele postaci i przeciwników również mogą się podobać, choć trudno nazwać je jakkolwiek odkrywczymi. Całości uroku dodaje przyjemna muzyka oraz japoński dubbing. Żadnych większych błędów również nie zauważyłem, a o drobiazgach pokroju złego formatowania tekstu w ramkach tudzież sporadycznych zacięciach się postaci na geometrii terenu szkoda wspominać. Liczę bowiem, że do momentu premiery pełnej wersji gry tego typu problemy będą załatane.

Przychylny los

Ekipa z IceSitruuna Games ma zatem jeszcze dość sporo czasu, bo Frontier Hunter: Erza’s Wheel of Fortune ma pozostać we wczesnym dostępie około roku. Twórcy zachęcają przy tym graczy do kontaktowania się z nimi poprzez Twittera lub Discorda w celu zgłaszania problemów oraz uwag, które – jak obiecują – zostaną rozpatrzone w trakcie tworzenia gry. Nie pozostaje mi zatem nic innego, jak trzymać kciuki i życzyć im powodzenia, bo to, co zobaczyłem, choć nie jest idealne, wygląda naprawdę obiecująco.

Gameplay

Za dostarczenie gry dziękujemy firmie Evolve PR.
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.

Avatar photo
Moim ulubionym kolorem jest zielony, ale akceptuję też niebieski i czerwony. Choć preferuję siedzenie na kanapie, nie wzgardzę nawet taboretem. Staram się bowiem nie ograniczać i grać we wszystko, na wszystkim. Pasję do grania z radością łączę ze swoją drugą miłością – pisaniem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Scroll to top