Pierwsza odsłona przygód Aloy była dla mnie dobra i w zasadzie tyle. Nic, co wywróciłoby mój świat do góry nogami. Z Horizon Forbidden West było inaczej. Poprawiono wiele rzeczy. Fabularnie całość wypadła o wiele lepiej, a dalsze losy rudowłosej heroiny zaangażowały mnie na tyle mocno, że zdobyłem platynę na PS5. Dlatego też z ogromną chęcią zabrałem się za dodatek Burning Shores, który może podstawce nie dorównuje, ale i tak jest wart uwagi.
Koniec jednej przygody początkiem nowej
Trochę ciężko mówić o Burning Shores bez spoilerów, ale postaram się, aby nie ujawniać znaczących rzeczy. Dodatek ma miejsce po zakończeniu Horizon Forbidden West, więc przejście podstawki jest tutaj niezbędne. Aloy otrzymuje istotną informację od Sylensa, przez którą nasza bohaterka będzie musiała udać się do nowego regionu. To właśnie tam musi znaleźć niezbędne dane, które mają kluczowe znaczenie dla całej rasy ludzkiej. Na miejscu jednak okazuje się, że zadanie nie będzie takie proste. Walter Londra — jeden z Zenitów — uruchomił działko energetyczne, które nie pozwala na swobodne poruszanie się po Płonących Brzegach. Maszyna, na której przyleciała Aloy, zostaje zaatakowana, a sama bohaterka musi lądować awaryjnie.
Chwilkę po dotknięciu ziemi poznaje przedstawicielkę Quen o imieniu Seyka. Po krótkiej rozmowie dziewczyny postanawiają współpracować. Jedna pomoże w odnalezieniu siostry, a druga w dotarciu bezpiecznie pod urządzenie, które strąciło Aloy z nieba. Od pierwszych chwil czuć chemię pomiędzy postaciami. Z początku ich relacja jest lekko szorstka, ale jednak przyjacielska. Im dalej tym będzie się ona coraz bardziej zmieniać, w pozytywną stronę. Seyka szybko udowadnia, że maszyny jej niestraszne i nie jest balastem dla naszej heroiny, a dość równym kompanem. To coś, czego w podstawowej wersji trochę zabrakło. Dobrze więc, że jeżeli mamy z kimś podróżować, to właśnie z nią.
Sekrety Burning Shores
Walter Londra stał się moim ulubionym antagonistą całej serii. Wcielający się w niego Sam Witwer spisał się rewelacyjnie. Szalenie inteligentny, mocno zapatrzony w siebie i nieufny przedstawiciel dawnego świata. Taki, który woli mieć u boku sztuczną inteligencję, nad którą ma pełną władzę niż jakąkolwiek żywą istotę. Jego celem jest zdobycie „niezbędnych dóbr”, a następnie ucieczka, na co nie możemy mu pozwolić. Dlaczego? Tego będziecie musieli dowiedzieć się sami. Trochę żałuję, że „czasu antenowego” samego Waltera nie ma w grze tyle, ile bym chciał, ale różne zapiski czy nagrane rozmowy głosowe mocno rekompensują tę stratę. To instygująca persona, o dość burzliwym życiorysie. Gdyby tylko zechciał całą swoją inteligencję i talent wykorzystać w imię dobra. Niestety, Walter ma zupełnie inne plany.
Jeżeli skupicie się na wątku głównym, to czeka na Was około 7-10 godzin naprawdę dobrej zabawy. Do pełni szczęścia warto jednak skupić się na misjach pobocznych związanych z nową krainą i ludnością Quen. Nie brakuje tutaj skarbów czy broni wyższego poziomu, które na pewno przydadzą się w dalszych przygodach. Dzięki temu odkryjecie również masę fabularnych smaczków, a sama „wędrówka” po Płonących Brzegach jest naprawdę przyjemna.
Zmiany, nowości?
Jedną z ważniejszych jest brak wsparcia dla PlayStation 4. Z technicznego punktu widzenia niby to rozumiem, bo jednak omawiany dodatek pcha Horizon Forbidden West o mały krok dalej, tylko że to trochę za mało. Tak, dzieło Guerilla Games to jedna z najładniejszych produkcji na PS5: dbałość o detale otoczenia, mimika twarzy, wysokiej jakości tekstury, animacje i wiele innych rzeczy. Podstawka jednak pokazała, jak że w pięknym stylu dużo z tych rzeczy można uzyskać na poprzedniej konsoli. Nikt mi nie wmówi, że chmury były tutaj problemem. Silnik Decima dobrze się skaluje, a dowody tego mamy na PC. Szkoda więc, że posiadacze czwórki muszą obejść się smakiem.
Jeżeli chodzi o same nowości, to tych zbyt wiele nie ma. Balista, dzięki której możemy tworzyć własną ścieżkę po ścianach to przyjemna rzecz. Możliwość dowolnego przełączania się między lotem a pływaniem dzięki opanowaniu nowej maszyny również wypadła naprawdę nieźle. Mamy kilka wariacji broni, ale głównie większość rzeczy to rozwiązania z podstawki. Sam nie traktuję tego jako minus, bo pomimo zdobycia platyny w Forbidden West miałem ciągle ochotę na więcej. To też dostałem w dobrej formie. Rozbudowano fabułę, oddano nowy teren i zaserwowano kilka niespodzianek. Za kilka lat to rozszerzenie może nie będzie miało statusu „Serca z Kamienia”, ale to nie znaczy, że jest złe. W pewien sposób daje nam dość mocne wskazówki, co do kontynuacji, która mam nadzieję, pojawi się jeszcze na PS5 — z jej dodatkiem może być różnie.
Czego zabrakło?
Oprócz wersji pod PS4 o dziwo dopieszczenia technicznego. Nie wiedzieć czemu Aloy nadal lubi wpaść do miejsca, z którego nie można wyjść. Da się spaprać quest a gra nam nie powie, że do tego doszło i ratuje nas tylko wczytanie ostatniego checkpointa. Tekstury lubią się czasami doczytywać lub migotać, jakby to był jakiś klub nocny. Wiem, że optymalizacja takiego open worlda to nic prostego, ale w dobie „niedoróbek” dobrze by było, gdyby chociaż największe studia świata dostarczały nam w miarę dopracowane dzieła.
Wiem, że losu Lance’a Reddicka nie dało się przewidzieć, ale jego postaci — Sylensa — w dodatku jest stanowczo za mało. Chemia między nim a Aloy była wspaniała, więc liczyłem na więcej. Naprawdę nie wiem, jak Guerilla Games planuje podejść do tego w przyszłości. Bez pana Reddicka to już nie będzie to samo. Niestety.
Dla fanów
Nie ma co ukrywać, dodatek Burning Shores spodoba się tym, którzy polubili dotychczasowe przygody Aloy. Jeżeli po przejściu Forbidden West macie ochotę na więcej, to DLC powinno zaspokoić Wasz głód. Druga część — podobnie jak pierwsza — ma godne rozszerzenie. Na kolejną odsłonę pewnie jeszcze trochę poczekamy, więc dodatek na pewno umili oczekiwanie. Jeżeli nie planujecie kupić go teraz, to rozważcie za jakiś czas.
Za dostarczenie gry dziękujemy firmie PlayStation Polska.
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.