Na pierwszy rzut oka Itorah to nie jest absolutnie gra dla mnie. Nigdy nie lubiłem platformówek, a na hasło metroidvania odwracałem się i czym prędzej ruszałem w przeciwnym kierunku. Ale było coś w tym tytule, co mnie przyciągnęło: jej olśniewający wygląd. I o ile każdy zdaje sobie sprawę z tego, że nie samą grafiką gra stoi, to jako kontrargument zapytam: a czy widzieliście screeny z tej gry?!
Itorah i Koda zwiedzają Nahucan
Gra zaczyna się dość enigmatycznie. Tytułowa bohaterka budzi się zupełnie bez pamięci w jaskini pełnej ogromnych pająków. Za jedynego towarzysza ma gadający topór o imieniu Koda, który jak i ona niczego nie pamięta. Wkrótce okazuje się, że Itorah jest ostatnim człowiekiem na świecie. Świecie, któremu zagraża tajemnicza i złowieszcza plaga, która wypacza wszystko, czego dotknie.
Fabuła jest tutaj podana w formie tekstowej w trakcie przerywników pomiędzy poszczególnymi etapami w grze. Postacie nie mówią, a co najwyżej używają prostych wokalizacji i dźwięków, co w zasadzie ma swój urok i pasuje do ogólnego klimatu świata gry. Sama prezentacja historii zresztą sprawuje się bardzo dobrze, ale z nią związana jest moja największa bolączka dotycząca tego tytułu.
Przede wszystkim przez znakomitą część gry fabuły poznajemy bardzo mało. Dowiadujemy się tak naprawdę w paru ogólnikach, że jest jakaś plaga, że Itorah może ją powstrzymać, że musi się gdzieś udać. I to w zasadzie tyle. A to jakieś niedorzeczne niedopatrzenie jest! Bo pełna historia jest bardzo wciągająca, choć krótka, a samo zakończenie gry wzbudza masę emocji! Po drugie, tak naprawdę większość fabuły poznajemy tuż przed i tuż po pokonaniu ostatniego bossa w grze. Z tego powodu prawie przez całą grę byłem przekonany, że ta gra praktycznie nie ma żadnej fabuły.
Skakanie i walka
Choć historii zdecydowanie nikt nie wymyślał na kolanie, to jasnym jest, że nie ona stanowi o sile tej gry. Najważniejszym wszak elementem każdej platformówki jest skakanie i walka! Itorah radzi sobie w tej kwestii nieźle, ale brakuje w niej jakiegoś je-ne-sais-quoi. Same elementy platformowe są mocno urozmaicone, ponieważ każdy etap jest wyraźnie inny od poprzedniego. Każdy kolejny biom wprowadza jakieś nowe przeszkadzajki lub wariacje na temat tych, które już spotkaliśmy. Niestety, bardzo często musimy gdzieś wracać przez wcześniej zwiedzone obszary, co spowalnia grę i w nieco sztuczny sposób wydłuża czas potrzebny na jej ukończenie.
Natomiast sama walka szybko staje się nużąca. Niby Itorah z czasem uczy się nowych ataków i sztuczek, ale nie wprowadzają one wystarczającej różnorodności, która chroniłaby przed nudą. Przynajmniej w kwestii przeciwników gra radzi sobie dużo lepiej, bo na ich rozmaitość żadną miarą nie mogę narzekać. Choć czasem dochodzi do recyklingu wrogów w późniejszych etapach.
Za to starcia z bossami są bardzo dobrze zaprojektowane. Każda bitwa jest charakterystyczna i inna od poprzedniej, a sami przeciwnicy unikalni i zapadający w pamięć. A już ostatnia walka szczególnie się wyróżnia na plus, chociaż może to ze względu na bagaż emocjonalny, który się z nią wiąże. Szkoda tylko, że ostatecznie bossów jest tak niewielu.
Tak jak diament migotliwy rzucać blask
Czas omówić wreszcie największą zaletę tej gry, czyli oprawę audiowizualną. Zapewne zdążyliście już zerknąć na zrzuty ekranu z Itorah. Sami więc zauważyliście, że gra najzwyczajniej w świecie jest piękna. Prosty styl, mnogość szczegółów i piękne kolory, a to wszystko inspirowane klimatami mezoameryki sprawia, że naprawdę przyjemnie patrzy się na ten tytuł. Najgorzej wypadają etapy w jaskiniach i ciemnościach. Mam wrażenie, że to przez wzgląd na ograniczoną paletę kolorów, ale nawet te “najbrzydsze” etapy potrafią wzbudzić podziw!
Do tego projekt postaci, czy to głównej, czy tylko takich, które gdzieś tam przez chwilę pojawiają się w tle, stoi na wysokim poziomie. Widać, jak wiele pracy zostało włożone w ten aspekt gry, a twórcom nie można odmówić talentu!
Sama muzyka w grze jest niesłychanie przyjemna. Spójnie ze stylem graficznym sprawia, że Itorah ma niezaprzeczalny i wręcz namacalny klimat, którego niejeden tytuł mógłby jej zazdrościć. Ścieżka dźwiękowa przypadła mi do gustu na tyle, że nawet w czasie pracy lub jazdy samochodem słucham jej z wielką przyjemnością!
Technicznie rzecz biorąc
Itorah na moim przeciętnym laptopie działała bardzo płynnie i nie doświadczyłem żadnych problemów z wydajnością. Grałem głównie za pomocą klawiatury i spokojnie wystarcza ona do w miarę komfortowego grania, ale po podłączeniu pada czuć, że to pod takie sterowanie była ona projektowana. Jeżeli więc macie taką możliwość, bez wahania wybierzcie pada.
Ze smutkiem donoszę, że zdarzały mi się niestety różnego rodzaju mniejsze błędy techniczne. Po pierwsze, postaci zdarzyło się wpadść w jakąś teksturę i musiałem wczytać poprzedni zapis. Po drugie gdzieś przypadkiem znalazłem niewidzialną ścianę, której być nie powinno. Co więcej, raz nawet po nieudanym skoku zniknął cały świat gry, a moja postać spadała w niekończącą się przepaść. Ostatecznie jednak każdy z tych błędów zdarzył mi się dokładnie jeden raz, więc może po prostu mam pecha?
Czy było warto?
Na to pytanie nie mam jednoznacznej odpowiedzi. Z jednej strony grało mi się przyjemnie, a zakończenie gry zdecydowanie warto poznać. No i gra jest naprawdę oszałamiająco ładna. Niestety z drugiej strony dość często wieje nudą, a konieczność backtrackingu przez mapy zniechęca do przechodzenia do kolejnych etapów. Być może fani gatunku spojrzą na ten tytuł bardziej łaskawie.
Biorąc to wszystko pod uwagę dla mnie ostatecznie Itorah to porządny średniak, którego warto poznać. Natomiast jeżeli go sobie odpuścicie, wiele nie stracicie. Spędziłem w nim w sumie kilkanaście godzin (choć zależnie od tego, jak sobie radzicie, można ją przejść w krótszym czasie) i ostatecznie tego nie żałuję. Mimo wszystko Itorah nie zmieniła mojego podejścia do tego gatunku, ale momentami naprawdę dobrze się bawiłem. Czego i Wam życzę!