Rynek gier mobilnych nie cieszy się wśród hardkorowych graczy zbyt dobrą reputacją. Nie jest to oczywiście niczym niepoparte. W końcu telefony codziennie zalewane są setkami niskiej jakości produkcji, nastawionych przede wszystkim na zysk. Niemniej często zapomina się przy tym, że dzisiaj można na nich ograć również masę świetnych gier, często dorównujących poziomem tym z dużych platform lub wręcz z nich pochodzących (ot, chociażby Grand Theft Auto: Vice City). By to docenić, warto się niekiedy cofnąć w czasie do momentu, kiedy na szczycie popularności znajdowały się tytuły dużo prostsze, jak chociażby Fruit Ninja właśnie.
Tnij i medytuj
Śmiem twierdzić, że w dzieło Halfbrick Studios grał w zasadzie każdy, choćby tylko przez chwilę. Fruit Ninja to w końcu obok Angry Birds, Subway Surfers czy Candy Crush Saga jeden z pionierów mobilnego gamingu. Jasne, na telefonach grało się już wcześniej, ale to właśnie te tytuły wytyczyły szlak dla masy naśladowców. Były proste w założeniach, więc zrozumieć mógł je każdy, a przy tym diabelnie satysfakcjonujące. Fruit Ninja to gra jednej mechaniki. Jedynym, co tu robimy, jest przecinanie wyskakujących na ekran owoców w taki sposób, by unikać ukrytych pośród nich bomb. Jeżeli trzy owoce spadną nieprzecięte, przegrywamy. Początek każdej rozgrywki jest powolny, ale z czasem robi się zdecydowanie szybciej i trudniej, więc paluszek może się spocić. Zwłaszcza jeśli zależy nam na trzaskaniu zwiększających liczbę punktów kombosów.
Tak przynajmniej wygląda to w najbardziej klasycznym z trybów. Poza nim mamy jeszcze Arcade, w którym każda rozgrywka ograniczona jest do 60 sekund, a bomby, zamiast kończyć rozgrywkę, odbierają nam z wyniku dziesięć punktów. Sprawdza się to świetnie. Arcade wybacza więcej pomyłek, a jednocześnie wciąż wymaga odrobiny wysiłku, by osiągnąć dobry wynik. Jeżeli jednak Was to kompletnie nie interesuje, to spodoba Wam się tryb Zen, w którym wprawdzie wciąż czas zabawy jest ograniczony, ale nie musicie się martwić o bomby i nieprzecięte owoce. Poza tym, co jakiś czas pojawiają się wydarzenia specjalne, a wersja na iPada oferuje dodatkowo lokalny tryb wieloosobowy.
Dojo według własnego gustu
Nasze trudy wynagradzane są nowymi ostrzami i dojo, a każde z nich opatrzone jest specjalną umiejętnością. Przykładowo, Ostrze Wody po wykonaniu odpowiedniej liczby kombinacji wywołuje falę, wyrzucającą na ekran dodatkowe owoce. Wszystko to można też ulepszać, a w połączeniu z otrzymywanymi owocami specjalnymi, umożliwia spersonalizowanie w pewnym zakresie rozgrywki. Nie jest to może żadna rewolucja, ale pozwala tej prostej grze na zachowanie świeżości odrobinę dłużej. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że odblokowuje się je dość powoli, co ma kusić do wyłożenia gotówki, ale w żadnym razie nie jest to koniecznością.
Owocowa furia
Większym problemem są wyskakujące po każdej rozgrywce reklamy, których wyłączenie wymaga opłaty w wysokości 9,99 zł. Skutecznie zniechęca to do dłuższych sesji, ale jeżeli gra spodoba Wam się na tyle, by wracać do niej częściej, nie jest to zbyt wygórowana cena. Zwłaszcza że Fruit Ninja dostępny jest teraz w modelu F2P i wciąż, pomimo ponad dekady na karku, to wyjątkowo przyjemna i wciągająca produkcja z przyjemną dla oka oprawą. Jeżeli jednak miałbym wybierać, sięgałbym po nią na telefonie. Duży ekran tabletu ułatwia wprawdzie przecinanie, ale telefon zawsze będziecie mieć pod ręką, a Fruit Ninja to tytuł skrojony pod krótkie sesje w poczekalni lub autobusie.
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!