Nieczęsto trafiam na gry, które jednocześnie mnie w sobie rozkochują i wzbudzają absolutną nienawiść. Nie mam tu jednak na myśli nagłego pojawienia się silnego przeciwnika, zmuszającego mnie do mimowolnego rzucania mięsem w ekran, a rzeczywisty, wewnętrzny konflikt. Mortal Kombat II to bowiem nad wyraz ciekawy przypadek niemalże doskonałej technicznie (jak na tamte czasy), ale pełnej fatalnych decyzji projektowych gry. Poskutkowało to tym, że choć szczerze jej nienawidzę, to jednocześnie namiętnie ją kocham i nie mogę się od niej oderwać.
Więcej i lepiej
Pierwsza odsłona, choć również podbiła serce moje oraz wielu innych graczy, przy swojej kontynuacji przypomina raczej nieskończony prototyp, oferujący obiecującą i uzależniającą rozgrywkę, ale wybrakowaną o sporą ilość zawartości. W Mortal Kombat II poprawiono absolutnie wszystko, co poprawić można było, dzięki czemu całość jest dużo bardziej mięsista i w efekcie satysfakcjonująca. Zachęca tym samym do ciągłego wracania do niej, by przebić się przez turniej kolejną postacią lub po prostu wypróbować kilka nowych sztuczek, na które wpadliśmy, wspominając odbyte potyczki.
Okazji ku temu będzie całkiem sporo, bo Mortal Kombat II wyraźnie rozwinął system walki oryginału. Weterani pierwszego turnieju wciąż poczują się jak w domu, ale nie będą przy tym ograniczani do zaledwie dwóch kombosów i jednego fatality. Każdy z dwunastu dostępnych bohaterów potrafi wyprowadzić teraz kilka różnorodnych ataków specjalnych, by finalnie zwieńczyć walkę (oraz żywot przeciwnika zarazem) na parę spektakularnych sposobów.
Nie dla dzieci
Poza klasycznymi fatality na wybranych planszach dodano bowiem opcję egzekucji przy pomocy otoczenia, choćby wrzucając nieszczęśnika do zbiornika z kwasem. Zupełną nowością są natomiast kurioza w postaci babality oraz friendship – pierwsze zamienia przeciwnika w bobasa, drugie prowadzi z kolei do zawiązania przez zawodników przyjacielskiej relacji. Jest to urocze i przydatne zarazem, kiedy chcecie udowodnić mamie, że to wcale nie tak brutalna gra, jak może się początkowo wydawać.
No, o ile wcześniej nie widziała, jak wygląda sama rozgrywka, ma się rozumieć, bo poziom brutalności również tu podkręcono, niekiedy wręcz absurdalnie mocno. Ot, chociażby scena, w której Kitana całuje pokonanego przeciwnika tylko po to, by wessać go niczym odkurzacz, a po chwili zwymiotować taką liczbę kości, że spokojnie starczyłoby ich na zbudowanie niemałej armii szkieletów. Bardziej krwiste są tez efekty zwyczajnych kombosów – wspomniana Kitana żonglująca oponentem w powietrzu przy pomocy swojego morderczego wachlarza czy Baraka siekający rywala przytwierdzonymi do nadgarstków ostrzami to zdecydowanie wyższy poziom przemocy niż standardowe ciosy i kuksańce.
Diament ze skazą
Rozszerzenie liczby dostępnych ataków, a także wprowadzenie kilku drobnych poprawek, czyni rozgrywkę w Mortal Kombat II dużo płynniejszą niż w pierwszej części. O ile oryginał sprawiał momentami wrażenie nieco za sztywnego, o tyle już jego kontynuacja pozwala na nad wyraz szybkie i widowiskowe maltretowanie przeciwnika. Gra wręcz zachęca do nauki ataków specjalnych, a nie opierania swojej taktyki o powtarzane do znudzenia kopniaki z wyskoku. Wprawdzie wciąż znalazło się tu kilka tanich taktyk (chociażby nieustanne podcinanie przeciwnika kopniakiem), ale zdecydowanie więcej frajdy i satysfakcji sprawia śmiercionośny taniec przy użyciu różnorodnych kombosów.
Problem w tym, że Mortal Kombat II swoim poziomem trudności bardzo często wręcz zniechęca do stosowania ambitniejszych taktyk. Mój pierwszy kontakt z grą okazał się nad wyraz bolesny, kiedy to już pierwszy przeciwnik dosłownie wytarł mną podłogę. Było to dla mnie olbrzymim szokiem, bo przecież całkiem niedawno zwyciężyłem w pierwszej edycji turnieju, nie mając aż tak dużych problemów z żadną z walk, wliczając w to dwie finałowe przeciwko Goro i Shang-Tsungowi.
Kintaro, Ty kur…
Dobra, pomyślałem, nie jestem za dobry w bijatyki, więc trzeba się podszkolić i faktycznie nauczyć postaci. Wykułem zatem na blachę szereg kombinacji klawiszy, pokornie uczyłem się stosowania ich w walce, coraz rzadziej korzystając z tanich sztuczek. Z walki na walkę moje umiejętności rosły, a kolejni rywale padali niczym muchy, pozbawiani głów, nabijani na kolce, a nawet zamieniani w bobasy. Czułem się coraz pewniej, czerpiąc olbrzymią satysfakcję z rozgrywki, aż tu nagle przyszedł pan Kintaro i ponownie wytarł mną podłogę. W zasadzie zrobił to do tej pory tyle razy, że nie jestem pewien, czy kamienie na dedykowanej mu arenie lśnią bardziej od mojej krwi, czy od stopnia wypolerowania.
Dobra, pomyślałem ponownie, nadal nie jestem za dobry w bijatyki, więc trzeba się jeszcze mocniej podszkolić. Godziny upłynęły mi na ćwiczeniu, a kolejne potyczki przeplatałem analizowaniem starć innych gracz. Po każdej takiej sesji czułem, że teraz role się odwrócą i to w końcu ja wytrę podłogę areny kosmatą mordą Kintaro. Tymczasem, jakkolwiek bym się nie dwoił i troił, Kintaro raz za razem wcierał mojego bohatera w podłogę. Zacząłem więc wgłębiać się jeszcze mocniej w zasady działania Mortal Kombat II, przez co odkryłem, że choć faktycznie moje umiejętności wymagały poprawy, to twórcy zaprojektowali samą grę tak, by oszukiwała.
Przeciwnicy czytający w myślach
W bardzo dużym uproszczeniu przeciwników w Mortal Kombat II obdarzono czasem reakcji nieosiągalnym dla człowieka, dzięki czemu są w stanie zablokować i skontrować nasze ataki tuż przed tym, jak gra zaliczy uderzenie (Modern Vintage Gamer świetnie wyjaśnia to w swoim filmie). Jeżeli dodamy do tego fakt, że dostępne poziomy trudności w zasadzie nie mają większego znaczenia, a Kintaro potrafi w trzech ruchach odebrać nam 2/3 zdrowia, otrzymamy przepis na tragedię.
To oczywiście problem wyłącznie potyczek ze sztuczną inteligencją, więc teoretycznie nie jest to aż tak istotna wada. Mechanika walki w Mortal Kombat II wciąż jest wyśmienita, a zatem walcząc z żywym przeciwnikiem (a nawet większością komputerowych oponentów), w ogóle się jej nie zauważy. Niemniej, trudno jest mi nie czuć pewnego niesmaku, kiedy pomyślę, że niezależnie od tego, ile bym ćwiczył, moje szanse na wygranie z Kintaro wciąż w znacznym stopniu zależeć będą od szczęścia.
Kocham nienawidzić, nienawidzę kochać
Toteż nie powinno Was dziwić, skąd we mnie to rozdarcie. Z jednej strony Mortal Kombat II jest wybitnie dobrą bijatyką ze świetnym systemem walki i kapitalną jak na swoje czasy grafiką (przy MKII zastosowano bardziej zaawansowane kamery i techniki digitalizacji), od której przez długie godziny nie mogłem się oderwać, czerpiąc z zabawy masę satysfakcji. Z drugiej jednak strony oszukujące AI potrafiło momentalnie zamienić frajdę w katorgę, przez co każdą sesję kończyłem, złorzecząc nie tylko na grę i twórców, ale i wszystko dookoła.
Gameplay
P.S. Kintaro! Ну, погоди!