W życiu każdego człowieka przychodzi moment, w którym pragnie on być kimś więcej niż tylko kolejnym trybikiem w rządzącej światem korporacyjnej machinie i może nawet zacząć w jakiś sposób zmieniać świat na lepsze. Jedni pchają się do polityki, by siłą demagogii przekonywać lud do działania. Drudzy sięgają po muzykę, wpływając na życia ludzi słowami swoich piosenek. Jeszcze inni w pełni oddają się nauce, usiłując wynieść ludzkość na wyższy poziom. A ja? Ja, drodzy Państwo, zapragnąłem zostać bohaterem…
Trudy bohaterstwa
Przyznam się jednak szczerze, że moje szanse na stanie się rzeczywistym ekwiwalentem Supermana były (i wciąż są) raczej nikłe. Wprawdzie postawny ze mnie facet, ale pewna nadwaga i nieistniejąca wręcz kondycja zdawały się skutecznie przekreślać moje marzenia o ratowaniu świata. Wtem, na dysku mojego komputera wylądował on – Quest for Glory: So You Want To Be a Hero, oferując mi szansę na spełnienie swoich marzeń. Niewiele myśląc, odpowiedziałem twierdząco na zawarte pytanie. Był jednak pewien haczyk. By zostać bohaterem, musiałem cofnąć się w czasie o 30 lat…
Dla wielu wizja podróży w tak odległą przeszłość może wydawać się przerażająca. Nic dziwnego, były to wszakże czasy królowania bezlitosnych dla oczu pikseli oraz okrutnie abstrakcyjnego designu. Ci z Was, którzy w owych czasach przeżyli swoją młodość, będą już mieć doświadczenie w obchodzeniu się z tymi niedogodnościami, ale ja oraz wielu moich rówieśników nie znajdowaliśmy się wówczas nawet w najśmielszych planach naszych rodziców. Na całe szczęście, Matka Natura obdarzyła mnie nieludzką wręcz odwagą i już kilka chwil później w czerwonej pelerynie przestąpiłem przez bramy germańsko brzmiącego Spielburga (co, swoją drogą, można przetłumaczyć jako Giereczkowo) i uratować ród von Spielburgów od nałożonej na nich klątwy.
Nie jestem taka, jak inne!
Prawdopodobnie przeżyłbym zdecydowanie większy szok, gdybym przed paroma laty nie wdał się w kilka przelotnych romansów z innymi grami mistrzów przygodówek ze Sierra On-Line. Pierwsze odsłony Leisure Suit Larry i Space Quest odpowiednio mnie zahartowały, więc doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, co ujrzę po uruchomieniu Quest for Glory. Wspomniane gigantyczne piksele składające się na proste sprite’y z pewnością prezentowałyby się lepiej, gdyby wyświetlane były na równie olbrzymim monitorze CRT zamiast LCD, ale wciąż Quest for Glory ma w sobie mnóstwo uroku i prezentuje się zaskakująco dobrze.
Nieocenione są w tej kwestii zasługi wybranej przeze mnie wersji gry, bo należy w tym miejscu wspomnieć, że debiutujący w 1992 roku Quest for Glory stanowi remake wydanego trzy lata wcześniej i wciąż opartego na wpisywanych komendach Hero’s Quest. Różnica jest kolosalna, bo o ile oryginał śmigał w boleśnie ubogim trybie graficznym EGA, o tyle już odświeżona edycja gry odpala się w niemalże równie przestarzałym, ale też pozwalającym na zdecydowanie większą liczbę detali trybie VGA. W efekcie Quest for Glory zyskał sporo charakteru, ciesząc oczy gracza uroczym i w wielu miejscach mocno karykaturalnym stylem graficznym, z którym perfekcyjnie współgra przaśno-epicka ścieżka dźwiękowa.
Kelner, w mojej przygodówce jest RPG!
Sięgając po Quest for Glory, należy wiedzieć, że jest to produkcja dość różna od pozostałych klasyków Sierry. Ta kojarzona jest bowiem przede wszystkim z mocno rubasznymi i pełnymi humoru (choć nie tylko) przygodowymi grami point-and-click. Teoretycznie, Quest for Glory wciąż wpisuje się w ten gatunek, ale twórcy postanowili nieco urozmaicić formułę zabawy i wzbogacić ją o elementy RPG. Zdaję sobie sprawę z tego, że w obecnych czasach termin ten znaczy niemalże tyle, co nic, bo określa się nim nawet proste drzewka rozwoju, ale w przypadku tego tytułu zmian było naprawdę sporo.
Przede wszystkim zrezygnowano ze z góry określonego głównego bohatera, w ręce graczy oddając zadanie stworzenia własnej postaci. Co ważne, nie jest to tylko czysta kosmetyka, bo – nie licząc imienia protagonisty – każdy wybór ma znaczenie. Zarówno klasa postaci (wojownik, złodziej lub mag), jak i wybrane atrybuty oraz umiejętności będą miały rzeczywisty wpływ na przebieg rozgrywki. Złodziej z odpowiednio wysokim poziomem wspinaczki bez problemu przejdzie przez stojący na jego drodze mur, podczas gdy pozbawiony tej umiejętności wojownik będzie musiał sforsować bramę swoim własnym ciałem, w czym pomożemy mu charakteryzująca go tężyzna fizyczna. Mag natomiast, patrząc na harce pozostałej dwójki, otworzy wrota jednym zaklęciem, o ile wcześniej się go nauczył.
Skyrim w VGA
Swoją drogą, Quest for Glory (czy też raczej Hero’s Quest) wyprzedził Skyrima o ponad dwadzieścia lat, wprowadzając mechanikę organicznego rozwijania umiejętności już w 1989 roku. Nie jesteś w stanie wspiąć się na wspomniany wcześniej mur? Poćwicz na pobliskim drzewie i wróć, kiedy nabierzesz nieco doświadczenia. Masz za małe buły, by stawić czoła okrutnemu minotaurowi? Sprzątając królewską stajnię, nabierzesz potrzebnej krzepy, a przy okazji zarobisz parę srebrników, które przydadzą Ci się potem do zakupu lepszej zbroi i mikstur leczniczych. W żadnym dobrym RPG-u nie może w końcu zabraknąć walki i nie inaczej jest w przypadku Quest for Glory.
Okoliczne, przypominające labirynt lasy nieustannie patrolowane są przez przypominające dinozaury saurusy, gobliny i bandytów, których w nocy zastępują kolejne, jeszcze bardziej krwiożercze maszkary. Przyznam się, że miałem początkowo pewne uprzedzenia względem zaimplementowania mechaniki walki, ale okazało się, że wypada ona zaskakująco nieźle, przy okazji sprawiając sporo frajdy. Duża w tym zasługa prostoty tejże mechaniki, bo zamiast kombinować, twórcy ograniczyli ją do czterech wybieranych z ekranowego menu ruchów – cięcia, pchnięcia, bloku i uniku. Potyczki są zatem szybkie i w żaden sposób nie wybijają z rozgrywki, aczkolwiek trudno nie zauważyć, że wynika to głównie z tego, że niemalże każdego przeciwnika można pokonać wyłącznie przy użyciu cięcia.
Ten krzak wygląda znajomo…
Pochwalić należy też zagadki, które w większości są dość intuicyjne i logiczne, choć często wymagają poszwendania się po okolicznym lesie, celem odnalezienia nowej, potrzebnej do progresji lokacji. Jest to też chyba najgorszy aspekt Quest for Glory, bo praktycznie każda plansza w lesie wygląda identycznie, więc aby połapać się w topografii terenu, należy własnoręcznie narysować sobie na kartce mapę. W przeciwnym razie czekać będzie Was mnóstwo błądzenia po lesie, co irytuje o tyle bardziej, że główny bohater chodzi z werwą polskiego turysty-emeryta w Rzymie. Wprawdzie można włączyć tryb biegania, ale wówczas ubywać będzie nam potrzebnej do walki staminy, a jej brak, podobnie jak w przypadku zdrowia, oznacza niechybną śmierć.
Zostań bohaterem!
Niemniej, jest to zaledwie łyżka dziegciu w beczce tego wiekowego miodu. Naprawdę nie spodziewałem się, że tak mocno wciągnę się w Quest for Glory. Wszakże jest to jedna z mniej popularnych klasycznych serii Sierry, a przynajmniej takie odnoszę wrażenie jako stosunkowo młody gracz, który po owe klasyki sięga dopiero dzisiaj. Przy okazji spełniłem swoje marzenie – ocaliłem królestwo i zostałem bohaterem. Nie pora to jednak, by osiąść na laurach. Niebawem czeka mnie bowiem prawdziwa próba ognia, ale zanim dojdziemy do tego rozdziału przygody, Wy rozpocznijcie swoją. Pomimo upływu lat, wciąż warto.
Gameplay