Jakoś tak się przydarzyło, że choć oryginalny Kangurek Kao z 2000 roku jest w Polsce objęty pewnym kultem, to sam nigdy weń nie grałem. Grę kojarzę zatem wyłącznie ze screenów, rozmów ze znajomymi oraz z akcji #BringKaoBack, która w 2019 roku poskutkowała przywróceniem drugiej części serii do oficjalnej dystrybucji. Wyniki sprzedaży zaskoczyły samych twórców, zachęcając ich do wskrzeszenia marki i wydaniem w końcu nowej odsłony. Współczesny Kangurek Kao stanowi przy okazji reboot, będąc tym samym idealnym punktem wejścia dla osób takich jak ja, które nie mają z serią żadnego emocjonalnego połączenia.
Czyj jest ten Kao?
Należy w tym miejscu postawić sprawę jasno – Kangurek Kao to produkcja kierowana przede wszystkim do młodszego odbiorcy i raczej niewiele ma ona do zaoferowania tym, którzy z oryginalną trylogią dorastali. Jeżeli łudzicie się, że odpalenie tej gry w magiczny sposób cofnie Was do czasów dzieciństwa, to srogo się zawiedziecie. Od premiery „jedynki” minęły przeszło dwa dziesięciolecia, więc Kangurek Kao nie jest grą Waszego dzieciństwa. Jest grą dzieciństwa Waszych dzieci i to one będą czerpać najwięcej frajdy, wcielając się w antropomorficznego kangura, wyruszającego w świat w poszukiwaniu swojego zaginionego ojca i równie zaginionej siostry (aczkolwiek historia i bohaterowie są tak nijacy, że nie warto poświęcać im więcej miejsca). Jeżeli zamierzacie po niego sięgnąć, to musicie mieć tego świadomość.
Kangury to kiepscy nurkowie
Oczywiście nie sprawia to, że wszelakie jego problemy magicznie znikają. Co to, to nie. Kangurek Kao w żadnym wypadku nie może stawać w szranki z najnowszym Mario, to raczej liga Yooka-Laylee czy Super Lucky’s Tale, czyli produkcji stosunkowo przyjemnych, ale absolutnie nie rewelacyjnych. Oznacza to mnie więcej tyle, że pod względem mechaniki próżno szukać tu głębi, a rozgrywka prezentuje wszystkie swoje karty już u jej rozpoczęcia, niewiele się później zmieniając.
Brak tu też większego wyzwania, ba, poziom trudności zdaje się zmniejszać wraz z postępami, więc o ile na początku zdarza się jeszcze zginąć (zwłaszcza w trakcie potyczek z bossami), o tyle im bliżej końca, tym zdarza się to coraz rzadziej. Jasne, sami robimy się lepsi, ale miło byłoby, gdyby twórcy w czasie projektowania wzięli na to poprawkę. Na szczęście po poziomach porozrzucano również faktycznie oferujące zręcznościowe wyzwanie, a przy tym całkowicie opcjonalne „sekretne” poziomy w postaci Wiecznych Studni.
Różnorodnie, ale tylko trochę
Nie jest jednak tak, że ekipa Tate Multimedia poszła po linii najmniejszego oporu, bo przyznać im trzeba, że starali się zróżnicować rozgrywkę. Poza samym skakaniem po platformach i biciem przeciwników po gębach (no przecież od czegoś Kao ma te rękawice bokserskie), trafiają się również sekwencje zręcznościowe na zjeżdżalniach lub szynach, a od czasu do czasu trafi się nawet jakaś prosta zagadka logiczna. Nie jest to wprawdzie nic, na temat czego warto pisać pieśni, ale odrobinę różnicuje to raczej powtarzalną rozgrywkę. Szkoda, że podobnie nie potraktowano samych przeciwników, z którymi walki, pomimo występowania niemilców w różnych rodzajach (w tym strzelających pociskami i latających), sprowadzają się w zasadzie do klepania jednego przycisku. Wyjątkiem są bossowie, przy których już trzeba się trochę bardziej nabiegać i wykonać odpowiednie czynności, by móc zadać im obrażenia.
Największym zawodem jest jednak rozwój samego zainteresowanego. Kao przez większość zabawy nie uczy się praktycznie żadnych nowych umiejętności czy ataków. By sprawiedliwości stało się zadość, trzeba zaznaczyć, że co jakiś czas zdobywamy możliwość korzystania z nowych rodzajów magicznych kulek – ognistych, lodowych i powietrznych – zmieniających właściwości naszych rękawic, ale ma to praktycznie zerowy wpływ na rozgrywkę i służy wyłącznie rozwiązywaniu zagadek środowisk. Ogień stopi lodowe wrota, lód zamrozi taflę wody i pozwoli na przesunięcie kamiennego kloca, a powietrze przyciągnie w naszym kierunku platformę, takie tam. Mają one również malutki wpływ na walkę, pozwalając na przykład na podpalenie przeciwników, ale padają oni tak szybko, że zauważyłem to dopiero pod koniec gry. Wolałbym mimo wszystko nowe ciosy lub ruchy.
Korytarz z odnogami
Miałoby to o tyle więcej sensu, że Kangurek Kao dysponuje dość otwartą strukturą. Gra składa się z kilku baz wypadowych, w których za znajdowane na kolejnych poziomach runy odblokowujemy nowe poziomy. Te zaś obfitują licznymi pobocznymi ścieżkami, w których ukryto skarby (głównie monety, ale znalazło się również miejsce dla literek K-A-O i bezwartościowych diamentów). Część z tych zakamarków mogłaby być dostępna wyłącznie po nauczeniu się odpowiedniego ruchu, co zachęcałoby do powracania do już zaliczonych poziomów, zwłaszcza że i tak możemy to już robić, by pozbierać fanty. Te z kolei nie mają w większości żadnej wartości. Wyjątkiem są wspomniane runy i hurtowe ilości monet, które wydać możemy w zlokalizowanym w każdym hubie sklepiku na fragmenty serduszka (cztery zwiększają zdrowie o jedno serce), dodatkowe życia lub nowe fatałaszki o wartościach czysto kosmetycznych.
Disneyowskie aspiracje
Nieźle wypada natomiast warstwa audiowizualna. Oprawa Kangurka Kao prezentuje się naprawdę ślicznie, wliczając w to całkiem różnorodne lokacje, w tym pokryte śniegiem i lodem góry czy wręcz eteryczne, zawieszone w nicości wesołe, pełne pułapek miasteczko. Samych bohaterów wymodelowano natomiast tak, by przypominali film Disneya bądź Pixara. Może ich projekty nie są zbyt odkrywcze, ale cieszą około i są spójne estetycznie ze światem gry. Pod względem dźwiękowym jest już natomiast zaledwie poprawnie. Muzyka raczej nie zachwyca, choć i nie boli, a dubbing wypada dość drętwo, zarówno w angielskiej, jak i polskiej wersji (nie można niestety wybrać angielskich głosów z polskimi napisami).
Technicznie natomiast mogę przyczepić się zaledwie do drobnostek pokroju sporadycznie szalejącej detekcji kolizji, ale sprawiała ona problemy na tyle rzadko, że ani trochę nie wpływało to na rozgrywkę. Sporadycznie też wysypywał się dźwięk, ale to po części może być wina xboksowej funkcji Quick Resume, która lubi płatać tego typu figle. Poza tym jednak Kao w chwili obecnej działa bez zarzutu, utrzymując płynne 60 FPS.
Zwodnicza nostalgia
Może gdybym dorastał z Kangurkiem Kao, a nie z Crashem Bandicootem, byłbym dużo ostrzejszy w swojej ocenie najnowszej gry Tate Multimedia. Jakkolwiek by wówczas nie było, w obecnej sytuacji bawiłem się tylko i aż całkiem nieźle. Bynajmniej nie jest to produkcja, która zdołała skraść moje serce, a i ma swoje za uszami, jak chociażby nieco zbyt płaski gameplay i kompletnie nieinteresującą – nawet jak na standardy gier dla młodziaków – historię, ale tytuł ten ma swój urok oraz stanowi idealną odskocznię, by odpocząć nieco od „poważniejszych gier”. Przede wszystkim uważam jednak, że jest to naprawdę niezła opcja, by wprowadzić Wasze latorośle w magiczny świat gamingu.
Jeżeli nadal nie jesteście przekonani, to koniecznie przeczytajcie recenzję Szymona.
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!