Książka, ale bardziej – recenzja Roadwarden

Gra dostępna na:
PC
Roadwarden

Roadwarden od Moral Anxiety Studio to tytuł, który niesamowicie trudno jest mi ocenić. Wszak to połączenie przygodowej gry tekstowej RPG i powieści fantasy. Na papierze brzmi to zachęcająco, a w praktyce wygląda zupełnie inaczej, niż bym się tego spodziewał. Nie, to nie jest zła gra, wręcz przeciwnie, w pewnym sensie można rzec, że jestem nią urzeczony. Roadwarden zwyczajnie był dla mnie tytułem trudnym w odbiorze, który wywołuje we mnie bardzo ambiwalentne uczucia.

Lasciate ogne speranza, voi ch’intrate

Przede wszystkim nie jest to produkcja dla każdego, bo główną barierą w jej przypadku, od której zapewne wielu się odbije, jest język. Tutaj trzeba czytać. Dużo czytać. Niestety, jest ona dostępna tylko w wersji angielskiej, więc jeżeli nie macie doskonałej znajomości języka, radzę mieć słownik pod ręką. Studiowałem filologię angielską, swoje umiejętności oceniam dość wysoko, a i tak miejscami było mi ciężko. Mam jednak szczerą nadzieję, że to Was nie zniechęci. Roadwarden to historia, dla której warto się pomęczyć.

Przepraszam, którędy do wioski Galów?

kadr z gry Roadwarden
Większość naszych „akcji” to kliknięcie jedynej dostępnej opcji.

Wcielamy się tutaj w tytułową postać Strażnika Drogi, wysłannika z miasta Hovlavan. Mamy na celu odkrycie półwyspu, poznanie okolicznych wiosek i ich społeczeństw, a także ocenę, czy warto z tymi miejscami nawiązać stosunki handlowe. Poza tym do naszych obowiązków będzie też należało pomaganie okolicznej ludności. Pomoc ta może oznaczać przekazywanie informacji, eskortowanie kupców czy też przegonienie dzikich zwierząt i potworów z głównych dróg. Na wszystko to mamy czterdzieści dni, po których to będziemy musieli wrócić.

Historia i postacie to zdecydowanie najlepsze, co gra ma nam do zaoferowania. Świat Roadwarden jest ciekawy, angażujący, a przede wszystkim zdaje się żywy. Momentami może wydawać się łudząco podobny do naszego własnego, choć tu i ówdzie czają się straszliwe, acz niesamowite miejsca i stworzenia. Postacie, które spotkamy, są zaś wyraźnie zarysowane, każda z własnymi cechami charakterystycznymi, motywacjami, czy też podejściem do życia. Rozmawianie z nimi, zdobywanie ich zaufania i odkrywanie skrywanych przez nie tajemnic sprawia mnóstwo frajdy. A tych ostatnich w świecie gry akurat nie brakuje.

Rzuć na inicjatywę

Jak zdążyłem już wspomnieć, niemal wszystkie informacje otrzymujemy w formie tekstowej. Niemal, ponieważ do każdego miejsca otrzymujemy również coś w rodzaju mapy bądź obrazka. Pokazuje on obszar, w jakim obecnie się znajdujemy. Mają one formę prześlicznych, pikselowych grafik i pomagają wyobrazić sobie scenerie i miejsca, w których jesteśmy. Użyto w tym przypadku jednego zabiegu, który mocno przypadł mi do gustu.

Dopóki nie przejdziemy za mur, nie wiemy, co tam się znajduje.

Gdy jesteśmy w nowym miejscu i nie wszystko zdążyliśmy zobaczyć bądź odwiedzić, część obrazka będzie pusta. Dopiero po odkryciu będziemy widzieć całość obszaru, co przypomina nieco efekt mgły wojny z gier strategicznych. Te grafiki w połączeniu z masą ekspozycji fabularnej w formie tekstu plus mocny nacisk na odgrywanie roli Strażnika sprawiały, że większą część gry czułem się, jakbym brał udział w jednoosobowej sesji papierowego systemu RPG.

Na osobną pochwałę zasługuje ścieżka dźwiękowa Roadwarden. Muzyka, która towarzyszy nam większość czasu jest przyjemna i doskonale akcentuje atmosferę tego świata. Dopasowana jest także do wydarzeń, spokojna i delikatna, gdy odpoczywamy w karczmie, nerwowa i mroczna, gdy uciekamy przed szkieletami. Czasami zamiast muzyki usłyszymy szelest liści czy też trzask płonącego ogniska. Dźwięki i melodie idealnie pomagają tworzyć unikalną atmosferę w grze.

Łyżka dźiegciu w beczce miodu

kadr z gry Roadwarden
Obrazki, które nam towarzyszą, są śliczne nawet pomimo ubogiej palety barw.

Niestety, nie zawsze jest tak miło i przyjemnie. Zdarzają się mniejsze, może i mało znaczące, ale dość irytujące błędy. Przykładowo, podczas jednej walki z dzikim kotem i jego ptasim towarzyszem, gdy mój Strażnik rozpłatał jednego z nich, kolejny akapit opisywał ich obu, jakby walka nie miała miejsca. Niektóre wątki zaś można rozwiązać tylko i wyłącznie w jeden sposób, znajdując konkretny przedmiot. Zwyczajnie nie da się tego w żaden sposób obejść.

Największe zastrzeżenie mam natomiast do niektórych dialogów. Autorzy zastosowali u wybranych postaci tak zwane akcenty fonetyczne. Ot, prosty zabieg, żeby nadać ich kwestiom trochę unikalnego stylu. Problem w tym, że przy niektórych rozmowach jest tego tyle, że naprawdę trudno się to czyta. Z racji na to, że większość rozmów ma tutaj charakter monologów przerywanych sporadycznie pojedynczą kwestią naszego bohatera, niektóre sekcje strasznie mnie męczyły.

Dodatkowo do gustu w ogóle nie przypadły mi wyciągnięte ze starych gier tekstowych sekcje, gdzie musimy sami wpisać, o co pytamy, czy czego szukamy. Jest to o tyle trudne, że zwykle są tylko dwa-trzy słowa, które mają zaprogramowaną odpowiedź inną niż “Nie wiem, o kim mówisz”. W efekcie jak tylko mogłem, unikałem tych fragmentów.

Jeden rabin powie, tak, drugi rabin powie nie


Możliwe, że to moja własna wina, może jestem za mało przyzwyczajony do takich gier. Ostatecznie moja przygoda z Roadwarden wyglądała tak, że kiedy już ją włączyłem, wsiąkałem na kilka godzin naraz. Natomiast zanim ją uruchomiłem, przez bardzo długi czas musiałem zastanawiać się, czy aby na pewno mam na to ochotę. Sam siebie niejako zmuszałem do tego, żeby grać.

A mimo wszystko ostatecznie dobrze się bawiłem podczas tej przygody. Czasami nawet pojawia mi się w głowie nieśmiała myśl, żeby spróbować raz jeszcze, tym razem podejmując inne decyzje, zawiązując inne sojusze i w ogóle robiąc wszystko inaczej. Tylko nie jestem pewny, czy znajdę motywację do zainwestowania kolejnych kilkudziesięciu godzin w ten tytuł. Ostatecznie warto samemu spróbować, gra ma darmowe demo na Steamie, a i cena pełnego produktu jest bardzo przystępna.

Za dostarczenie gry do recenzji dziękujemy agencji Better.


Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!


Avatar photo
Czołem, na imię mam Kamil! Kocham gry miłością bez wzajemności, ale staram się nie brać ich za bardzo na poważnie. Najlepiej czuję się w taktycznych strzelankach, ale chętnie próbuję wszystkiego, co się da. Odkąd tylko pamiętam, zawsze chciałem pisać o grach, a tutaj mogę nareszcie spełniać to marzenie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Scroll to top