Upadek serii Need for Speed jest smutnym faktem. Seria ta nie tylko od lat nie potrafi odnaleźć swojego miejsca na współczesnym rynku, ale – co gorsza – nie wie do końca, czym tak naprawdę chce być, żerując głównie na nostalgii graczy. Od przeszło dekady kolejne jej odsłony dostarczają przyzwoitej rozrywki, nie wybijając się przy tym ponad przeciętność. Jest to o tyle przykre, że z kategorii arcade’owych, lecz wciąż realistycznych wyścigów pozostała nam w zasadzie wyłącznie Forza Horizon. Wtem jednak na scenę wjeżdża kolorowy i głośny Need for Speed: Unbound, ale czy kolejny nostalgiczny powrót do przeszłości może odmienić złą passę?
Ok boomer
Była na to szansa, zważywszy, że nie miała to być wyłącznie próba odtworzenia fenomenu Need for Speed: Most Wanted. Twórcy zdawali się nareszcie zrozumieć, że tamte czasy bezpowrotnie minęły, więc naśladownictwo zaprowadziłoby ich w to samo miejsce, co kilka lat wcześniej pozbawiony podtytułu reboot serii (choć już taki Hot Pursuit z 2010 roku okazał się na tym polu sukcesem). Nie oznacza to jednak, że tematykę nielegalnych wyścigów należy porzucić – wystarczy ugryźć temat z nieco innej strony. Dokładnie w tym upatruję sukcesu Need for Speed: Unbound. Jest to bowiem tytuł w pewien sposób znajomy podobnym mi weteranom serii, ale jednocześnie różny od wszystkiego, co do tej pory miała do zaoferowania.
Nowy gigachad na kwadracie
Historia wrzuca nas w buty bezimiennej protagonistki (lub protagonisty), która dopiero stawia swoje pierwsze kroki na scenie wyścigowej w Lakeshore City. Jej ambicje zostają jednak dość szybko ucięte, kiedy to cały jej dorobek zostaje rozkradziony przez lokalny gang ścigantów, z którym powiązania miała nasza przyjaciółka Yaz. Niedługo później burmistrz miasta metodycznie zamyka kolejne miejsca spotkań żądnych adrenaliny kierowców, skutecznie zniechęcając ich do wracania nocami na ulice. Na tym historia mogłaby się zakończyć, ale dwa lata później nagle dostajemy szansę, by stać się królem odradzającego się wyścigowego podziemia, dokonując po drodze swoistej zemsty.
Można sobie w tym miejscu robić podśmiechujki, że fabuła w serii Need for Speed jest równie ważna, co w filmach przyrodniczych dla dorosłych, ale w przypadku Unbound scenariusz wypada zaskakująco nieźle. Plusuje przede wszystkim skupienie się na przyjaźni protagonistki z Yaz, a także ich ojcowska relacja z Rydellem, właścicielem warsztatu, w którym obie dziewczyny pracowały. W tle wprawdzie pojawia się motyw wyborów na burmistrza, ale nie prowadzi on absolutnie donikąd. Brak tu zatem politycznych gierek, układów z policją, czy wojen lokalnych gangów, bo choć wszystko to stanowi tło Need for Speed: Unbound – clou pozostaje, jak powiedziałby Dominic Toretto, rodzina.
Świetnie współgra to z motywem stopniowego wchodzenia bohaterki do ściganckiego światka. Nie jesteśmy bowiem – jak to dotychczas bywało – królem szos, a zwyczajną dziewczyną, próbującą zarobić wystarczająco na rozwój swojego samochodu, a jednocześnie oszczędzić nieco, by mieć na wpisowe do kolejnych wyścigów, wliczając w to wieńczące każdy tydzień kwalifikacje do swego rodzaju mistrzostw.
Łeło, łeło, bagiety jado!
W całość wpleciono przy okazji element roguelike’owy. Podczas każdej z sesji – odbywających się naprzemiennie za dnia i nocą – naszym zadaniem jest ugranie jak największej ilości pieniędzy. W tym celu bierzemy udział w klasycznych wyścigach, zapisujemy się na swoiste gymkhamy, a przy okazji wykonujemy zlecane nam przez przyjaciół zadania dostarczenia samochodu do klienta. Niemalże wszystko to zwiększa zainteresowanie policji naszą osobą, co prędzej czy później skutkuje pościgiem – na pierwszym poziomie poszukiwania wysyłane za nami są największe policyjne lebiegi, na maksymalnym, czyli piątym mierzymy się już z istnymi terminatorami.
Psikus polega na tym, że cała kasa, którą w trakcie danej sesji udało nam się wygrać, nie trafia bezpośrednio na bezpieczne konto bankowe, a siedzi w naszej kieszeni i czeka, aż zdeponujemy ją w kryjówce. Toteż stawka z każdym wyścigiem rośnie, bo nie tylko mamy więcej do stracenia, ale też dużo trudniej jest nam wymknąć się policji. Zwłaszcza kiedy do akcji wkracza helikopter oraz świetnie radzące sobie w terenie półciężarówki. Emocje są zatem niesamowite, a adrenalina uderza do głowy, kiedy mkniemy na przełaj przez lasy i polany okolicznych wsi lub lawirujemy między ciasnymi uliczkami Lakeshore City z nadzieją, że przejeżdżający w pobliżu radiowóz nie wznowi dopiero co skończonego pościgu.
Kopsnij gitkwity, mordillo!
Problem w tym, że wszystkie te elementy wypadają absolutnie prześwietnie w wyizolowanym środowisku, ale kiedy zebrać je do kupy, robi się nieco mniej przyjemnie. Rdzeniem każdego problemu jest tu niestety zachwiana ekonomia, wymuszająca na graczu uporczywy grind, by być w stanie ulepszyć samochód na tyle, by w ogóle mógł wystartować w kwalifikacjach (swoją drogą, do finałowego wyścigu potrzebujemy aż czterech). Wymaga to jednak brania udziału w kolejnych zawodach, co stopniowo zwiększa siłę goniących nas policjantów, skutecznie zniechęcając do dłuższych sesji w obawie, że stracimy nie tylko pieniądze, ale także czas. Brak tu zatem jakiejś zachęty, by ryzykować, bo wyższy poziom poszukiwania nie idzie w parze z dodatkowymi nagrodami.
Rozwiązałoby to przy okazji problem z notorycznym brakiem pieniędzy. Need for Speed: Unbound to gra, w której absolutnie wszystko wymaga wyłożenia pokaźnej sumy – od części samochodowych, przez zwiększające możliwości tuningu ulepszenia warsztatu, aż po drogie wpisowe. W obecnej formie czułem się niejako zmuszony do wpakowywania wszystkiego w poprawę wydajności samochodu, bo kupno dodatków wizualnych do samochodu lub nowych ciuszków dla bohaterki mogłoby oznaczać nieuzbieranie odpowiedniej sumy, potrzebnej na wzięcie udziału w kolejnych kwalifikacjach.
Niby twórcy pomyśleli i o tym, więc w mieście pełno jest nagradzanych pieniędzmi znajdziek i wyzwań, a brakujące fundusze czy nieulepszony samochód nie oznaczają końca zabawy, bo możemy powtarzać ostatni dzień tak długo, aż nadrobimy zaległości, ale gra w żadnym momencie o tym nie informuje, wywołując w graczu poczucie uciekającego czasu. Myślę, że zwiększenie nagród pieniężnych za podejmowane w trakcie pościgów ryzyko lub przeprojektowanie całego systemu progresji kampanii sprawiłyby, że całość dawałaby więcej frajdy. Zwłaszcza że zarówno mechanika pościgów, jak i możliwości personalizacji samochodów są naprawdę dobrze wykonane, więc szkoda, że w obecnej formie nieco się marnują.