NeverAwake – recenzja (PS5). Twin stick shooter z sercem

NeverAwake Recenzja Banner

Zawsze będę miał sentyment do gier z prostymi mechanikami. Wychowałem się grając na automatach w takie tytuły jak Aero Fighters, 1942 czy Raiden. Lubię taką prostotę. Pozwala na totalne wyluzowanie i skupienie się tylko na jednym: nie oberwać od przeciwnika. Kiedy zdecydowałem się zrecenzować NeverAwake bazując na jednym zwiastunie, myślałem, że będzie to podobna produkcja. Nie będę ukrywał, że po części tym właśnie była. Nie ma jednak wątpliwości, że gra stworzona przez Neotro Inc. to jednak trochę więcej niż tylko zwyczajny twin stick shooter.

Ach śpij kochanie

NeverAwake w zasadzie nie posiada fabuły. Nie znaczy to jednak, że pozbawiona jest jakiejkolwiek historii. Powiem więcej. Sposób, w jaki przedstawiona została myśl przewodnia, bardzo przypadł mi do gustu. Produkcja japońskiego studia opowiada o dziewczynce, która zapadła w śpiączkę i we śnie walczy ze swoimi koszmarami. Ciekawe natomiast jest to, że co jakiś czas otrzymujemy strzępki wspomnień, powoli składając je w całość. Jak wyglądało życie maleństwa przed niefortunnym wydarzeniem? Jakie miała problemy i co sprawiało jej radość? Krok po kroku budujemy więź z bohaterką, w którą tak naprawdę nigdy się nie wcielamy. Gra porusza również naprawdę poważne problemy, na co nie byłem przygotowany. Samotność i brak zrozumienia rodziców to tylko kilka z nich. Im więcej plansz ukończyłem, tym bardziej byłem ciekaw, jak zakończy się przygoda nieszczęśliwej dziewczynki.

Fabuła w NeverAwake może zaskoczyć!
Bakłażany są smaczne, ale takiego to nawet ja bym nie ruszył, a jadłem różne rzeczy w swoim życiu.

Pętla w NeverAwake

Gdybym usłyszał od kogoś powyższy opis, od razu pomyślałbym, że to jakaś przygodówka. Nic bardziej mylnego. Recenzowany tytuł to twin stick shooter z krwi i kości. Przemierzając siedem światów, walczymy z hordami koszmarów obrazujących lęki naszej śpiącej bohaterki. W związku z tym, że jesteśmy w podświadomości dziecka, atakują nas takie rzeczy jak latające brokuły czy awatar znienawidzonej siostry.

Każdy ze światów podzielony jest na dziesięć plansz, w których naszym głównym celem jest zebranie określonej liczby dusz. Oczywiście, najczęściej wypadają one z pokonanych wrogów, jednak w połowie gry twórcy przedstawiają nowe sposób ich pozyskiwania. Ukończenie pojedynczego etapu zajmuje około minuty bądź dwóch w zależności od umiejętności gracza. Fajnym zabiegiem jest ich zapętlenie. Po pokonaniu pewnego odcinka poziom zaczyna się na nowo, a przeciwnicy są silniejsi i otrzymują dodatkowe ataki. Pomimo tego, że u podstaw rozgrywki leży przestarzała już formuła, ani razu nie czułem znużenia. Etapy co chwilę zaskakują nowymi mechanikami, co nie jest łatwe przy takiej ilości map.

Ktoś tu chyba jest zły!
Nasza tajemnicza postać jest ewidentnie niezadowolona z obrotu sytuacji. Z pewnością wolałaby być bohaterką przyjemniejszych snów.

Waleczna podświadomość

Duża liczba zdolności, które możemy nabyć za uzbierane dusze, również urozmaica rozgrywkę. Oprócz takich standardów jak zwiększenie liczby punktów życia czy podniesienia obrażeń, mamy do dyspozycji różnego rodzaju wspomagacze. Jeden pozwoli nam strzelać w dwóch kierunkach naraz. Inny z kolei zada obrażenia przeciwnikom na ekranie, jeżeli dostaniemy jakimś zabłąkanym pociskiem. Do tego dochodzą jeszcze ataki specjalne. Każdy z nich jest wyjątkowy i odpowiednie ich dobranie skutecznie wspomoże nas w trudniejszych sytuacjach. Szkoda tylko, że jesteśmy w stanie kupić praktycznie wszystko, co w miarę postępów pojawia się w sklepie. Chyba tylko raz musiałem zdecydować się na zakup jednego z dwóch dostępnych ulepszeń.

Bestiariusz NeverAwake

Na osobny akapit zasługują przeciwnicy, z którymi przyjdzie nam się zmierzyć. Już dawno nie widziałem tak wielu rzeczy próbujących mnie zabić. Nie chodzi tu tylko o zróżnicowanie ataków, ale i sam design. Kojarzycie coś obrzydliwego, co odrzuca, ale ciężko odwrócić wzrok, bo jest się tym zafascynowanym? Tak właśnie patrzyłem na wrogów w NeverAwake. Nie ważne, czy to mierny typ padający po pierwszym strzale, czy twardsza gnida stojąca na drodze do ukończenia poziomu. Jestem pełen podziwu dla artystów i ich pokręconych (najprawdopodobniej) umysłów.

Błyszczy się, błyszczy!
Mózgokula i nadmuchane gumowe wybuchające rękawiczki to jak wiadomo wyposażenie każdego gabinetu dentystycznego.

Potyczki i projekty bossów to już istny majstersztyk. Jest ich 21 i każdy ma co najmniej trzy fazy. Co ciekawe plansze, w których się z nimi mierzymy, można ukończyć na dwa sposoby. Jednym z nich jest uzbieranie dusz, natomiast drugim jest omijanie ich tak, aby doprowadzić walkę do końca. W zależności od tego, na co się zdecydujemy, zakończenie opowieści może ulec zmianie, co zachęca do ogrania części etapów ponownie.

Pokręcony umysł

Pisałem już, że design potworów jest zdecydowanie nietuzinkowy. Podobnie sytuacja ma się w przypadku otoczenia. Światy różnią się od siebie ogromnie i jedyne co je łączy, to ciemny, przytłaczający klimat. Bardzo łatwo też domyślić się, z jakimi lękami każdy z nich jest połączony. Wyrazy szacunku dla osób pracujących w dziale graficznym. Jedyne, co kłuło trochę w oczy, to fakt, że nasza postać jest zrobiona w 3D i odstaje znacznie od całości. Nie jest to jednak coś, co mnie od gry odrzuciło.

Muzyka towarzysząca naszym zmaganiom jest w porządku. Nie przeszkadza, ale też nie jest wyjątkowo wybitna. Chociaż jeden kawałek kojarzy mi się z grą Metal Slug i trochę żałuję, że ścieżki dźwiękowej nie ma na Spotify.

Jedna na wszystkich, wszyscy na...
Bardzo ubolewam nad tym, że zrzuty ekranu nie oddają tego, jak ta gra wygląda w rzeczywistości.

Dajcie szansę NeverAwake

Gdyby nie fakt, że musiałem wyjść z domu, to skończyłbym NeverAwake za jednym posiedzeniem. Według mnie warto zagrać w stworzony przez Neotro Inc. tytuł dla samej historii. Na szczęście nie jest to jego jedyna zaleta. Dobrze wykonane mechaniki, spore zróżnicowanie i chęć odkrycia zakończenia trzymały mnie na kanapie przez te 4 godzin. Wydaje mi się, że ilość czasu na podstawowe ukończenie gry jest idealna. Po zaliczeniu każdego ze światów można część plansz przejść w inny sposób, co wydłuża wspomnianą długość o kilka godzin. Nadal jest to jednak opcjonalne i nie każdy musi się na to skusić. Podsumowując, jeśli lubicie stare gry, z których gatunek twin shooterów się wywodzi, a do tego chcecie poznać zakończenie historii śpiącej dziewczynki, to gorąco polecam NeverAwake. Jestem pewny, że nie pożałujecie.

Gameplay

YouTube player

Za dostarczenie gry dziękujemy firmie StridePR.
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.

Gra dostępna również na platformie Steam:

Avatar photo
Gram w gry odkąd pamiętam. Jako mały brzdąc właziłem na stołek, żeby pograć na automatach w salonie dziadka. Teraz rozsiadam się wygodnie w zaciszu własnego domu i z padem w rękach oddaję się swojemu ulubionemu hobby. Zawsze chciałem dzielić się swoimi wrażeniami ze wspaniałego świata wirtualnej rozrywki. Pamiętajcie, że czas spędzony na czytaniu nigdy nie jest czasem zmarnowanym.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Scroll to top