Pomysł na ten felieton zrodził się przypadkowo. Przeglądając promocje w cyfrowym sklepie Nintendo, natknąłem się na „Wiedźmina 3” – tytuł, którego chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Zdecydowałem się na zakup, kierowany zwykłą ciekawością, jak ta głośna gra prezentuje się w swojej – nie oszukujmy się – najbardziej okrojonej wersji. To skłoniło mnie do refleksji nad innymi tak zwanymi „niemożliwymi portami”. Czyli przenośnymi wersjami gier, które znacząco różnią się od swoich pełnoprawnych, stacjonarnych odpowiedników.
Pewna historia
Jako dziecko lat 90. doskonale pamiętam czasy, gdy piractwo kwitło. Oryginalne gry były rzadkim luksusem, otrzymywanym głównie z okazji urodzin czy innych świąt. To była era, gdy posiadacz PlayStation 2 automatycznie stawał się centrum towarzyskim osiedla, a na komputerach królowała kultowa rozdzielczość 800 × 600. Nikt wtedy nie przejmował się liczeniem klatek na sekundę – liczyło się przede wszystkim to, że gra w ogóle działa. Dla nas, dzieciaków, takie techniczne niuanse nie miały najmniejszego znaczenia.
Wydaje mi się, że do dziś mi trochę z tego zostało, fascynacja jak dalece można zmusić posiadany sprzęt do uruchomienia czegoś, co teoretycznie nie ma prawa na nim działać. Co ciekawe, nie jestem w sam i niech jako dowód posłuży uruchomienia pierwszego Dooma na teście ciążowym, odtworzenie mapy Breath of the Wild na Nintendo DS czy port Half-Life na PS Vita i 3DS’a.
Doświadczenie inne niż wszystkie
Wracając jednak do Wiedźmina, moje doświadczenie było, takie jak się spodziewałem. Gra działa i na małym ekranie nawet nieźle się prezentuje. Co ciekawe, po pewnym czasie przestałem na to wszystko zwracać uwagę, nie porównywałem do wersji PC i zwyczajnie bawiłem się świetnie.
Zresztą nie był mój pierwszy tego typu eksperyment. Swego czasu ukończyłem pierwszego Crysisa w wersji na Nintendo Switch. Dlaczego to zrobiłem? Kiedyś słyszałem, że tytuł ten odznacza się jedynie piękną grafiką. Wybrałem więc platformę, gdzie gra będzie prezentować się najgorzej, a ja będę mógł skupić się na rozgrywce i co się okazało? Zarówno pierwszy Crysis jak i Crysis 2 to bardzo kompetentne strzelanki.
Ciągle jednak piszę o czasach w miarę współczesnych, cofnijmy się nieco dalej. Do momentu kiedy panowały konsole szóstej i siódmej generacji.
Byle by było
Jak zareagujecie na informacje gdy powiem wam, że w takie klasyki jak Splinter Cell: Chaos Theory, Call of Duty: Modern Warfare czy Brothers in Arms pojawiły się na konsoli Nintendo DS i to w pełnym 3D? Jakość tych produkcji to inna kwestia, ale sam fakt próby odtworzenia doświadczenia znanego z dużo potężniejszych konsol stacjonarnych jest imponujący.
Tak samo jak niektóre produkcje prezentują się w swojej wersji 2D. Tutaj królował równie kultowy GameBoy Advance, który przez swoją popularność, otrzymywał wszystkie największe hity znane z dużych sprzętów, oczywiście w formie dwuwymiarowych platformówek. Czy były to złe produkcje? Ciężko powiedzieć, sam miałem przyjemność grać w ten sposób w Splinter Cell: Pandora Tommorow (platformówka 2D) czy Max Payne (strzelanka z rzutu izometrycznego) i poza faktem, że było to zupełnie inne doświadczenia, to według mnie dało odczuć się odrobinę tego, co czyniło je świetnymi na PC.
Splinter Cell to ogólnie ciekawa sprawa, bo miał on tak naprawdę trzy różne wersje. Ta najlepsza była na Xboxie i PC, nieco gorsza na Playstation 2 i właśnie na przenośne konsole. Tytuł pojawił się na nawet na Nokii N-Gage i to w pełnym 3D w 2004 roku, co prawda działał okropnie, a cała produkcja była bardziej pokazem slajdów, ale mimo wszystko jest to imponujące.
Po co w takim razie?
Tutaj też pojawia się pytanie, na które nie do końca potrafię od powiedzieć. Po co w takim razie tworzyć takie wersje? Najprostsza odpowiedz to dla większych zysków, bo były to szalenie popularne konsolki. Taka wersja wydaje mi się nieco nudna i chciałbym znaleźć potwierdzenie moich słów. Niestety, nie udało mi się tego znaleźć w odmętach sieci. Gry tworzą korporacje, wiadomo, że chcą zarobić na mniej lub bardziej świadomym graczu.
Dlatego wymyśliłem sobie swoją teorię, że zwyczajnie takie wersje były potrzebne, bo tego wymagał rynek. Ludzie chcieli przenośnych wersji hitów, aby doświadczyć, chociaż namiastki tego co mieli gracze stacjonarni. Jednak i tutaj nie był to warunek wystarczy spojrzeć na serie gier o Harrym Potterze gdzie Więzień Azkabanu, który dużych sprzętach był grą action-adventure, a w przypadku GameBoy Advance, jRPG-iem.
Porty na słabsze sprzęty dawały więc okazje dla twórców do kreatywnego myślenia i wywrócenia założeń do góry nogami, a przynajmniej ja lubię sobie tak to tłumaczyć. Wiadomym jest jednak, że ograniczenia techniczne w dawnych czasach zmuszały do gimnastyki, aby tytuł zwyczajnie działał. Szkoda, że teraz tak to nie wygląda, a konsole czy są na tyle potężne, że olewa się optymalizację.
Podsumowanie
Stare czasy konsol były przez to szalenie ciekawe i w ramach jednej marki można było za pomocą wielu sprzętów doświadczyć różnych gatunków. Przeprowadzając te nostalgiczną podróż, aż szkoda, że teraz nie mamy takiej różnorodności. Chciałbym, aby to wróciło, ale raczej nie ma na to szans. Obecne konsole, a nawet telefony są na tyle potężne, że potrafią bez problemu uruchamiać większość współczesnych produkcji z mniejszymi lub większymi poświęceniami.
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!