Ostatni dzień Festiwalu Pyrkon może wydawać się spokojny, jako czas powolnego powrotu do normalności i pożegnań. Nic bardziej mylnego – to nadal pełnoprawny dzień imprezy, pełen możliwości ostatnich spotkań.
Pyrkon: Wszystko kiedyś się kończy
W moim przypadku głównie skupiałem się na zwiedzaniu stoisk i wystawców. Zawsze zostawiam zakupy na ostatni dzień, licząc na możliwość znalezienia czegoś trochę taniej, choć wiąże się to z ryzykiem, że niektóre rzeczy już zostaną wyprzedane. To również moment, kiedy mogłem spokojnie porozmawiać z wydawcami i twórcami gier planszowych. Niedziela zawsze była dla mnie spokojnym dniem, gdzie nawet nie spieszyłem się do domu.
Chciałem jeszcze chłonąć atmosferę tego miejsca i spędzić czas ze znajomymi, których rzadko mam okazję spotkać ze względu na odległość, jaka nas dzieli. Czy można znaleźć przyjaciół na całe życie na Pyrkonie? Patrząc na moje własne doświadczenia, powiedziałbym, że tak, jak najbardziej.
Ta edycja była dla mnie wyjątkowa, być może ze względu na fakt, że rok wcześniej nie było mnie na festiwalu. Świetnie się bawiłem, zwłaszcza że po raz pierwszy reprezentowałem serwis pograne.eu jako przedstawiciel mediów. Jeśli miałbym polecić jakiś konwent, to byłby to właśnie Pyrkon. Nie znajdziesz nigdzie indziej takiej mieszanki wszelkiej maści popkultury w jednym miejscu. Jest tu dosłownie wszystko: manga, anime, fantastyka, rekonstrukcje historyczne, sci-fi, cyberpunk, a nawet nauka. Każdy może tu znaleźć coś dla siebie.
Może wydawać się trudne utrzymanie przyjaznej atmosfery wśród ponad pięćdziesięciu tysięcy uczestników, ale tutaj udaje się to doskonale. Nikt nie wytyka palcem, ludzie są otwarci i życzliwi. Przez trzy dni dostajemy mnóstwo pozytywnej energii. Nie raz powtarzałem, że jadę tam, aby naładować baterie na kolejny rok i to jest prawda. W tych stresujących czasach takie miejsca jak Pyrkon są niezbędne. Zapominamy o szarej i często przytłaczającej codzienności i na chwilę przenosimy się do odległych i fantastycznych światów.