Po całkiem udanym Cold War przyszedł czas na Call of Duty Vanguard. Nowa odsłona została osadzona ponownie w czasach II wojny światowej i miała wprowadzić powiew świeżości w tych realiach. Niestety, tak się nie stało. To kolejna część, gdzie ciężko szukać większych zmian. Postawiono na sprawdzone rozwiązania, ale z nieco inną otoczką. Zatem czy warto w ogóle sięgać po najnowszego COD-a? Zaraz wszystko dokładnie opowiem.
Powrót na stare śmieci
Seria uwielbia wracać do realiów II wojny światowej. W sumie przy WWII byłem przekonany, że to już koniec, bo ile można wałkować ten sam motyw? Sledgehammer Games miało jednak inne zdanie na ten temat. Deweloper zaserwował nam nieco inną wizję tego, co miało miejsce od 1939 do 1945 roku. Grę osadzono w momencie, gdy Trzecia Rzesza chyliła się już ku upadkowi, a mała grupa najlepszych żołnierzy ma za zadanie dowiedzieć się, czym jest tajny projekt Feniks.
Szybko jednak nasi nieustraszeni kombatanci zostają pojmani przez siły wroga, a jeden z nich zostaje pozbawiony życia. Kiedy trafiają do celi, następuje seria retrospekcji, które przenoszą nas do różnych wydarzeń. W ten sposób uczestniczymy między innymi w bitwie o Midway, pod El Alamein czy Operacji Tonga. Odwiedzimy Stalingrad, pustynię w Tobruku oraz walczymy w Afryce. Wszystko po to, aby lepiej poznać całą grupę bohaterów.
Zabieg ten jest najmocniejszą stroną kampanii, o wiele ciekawszą niż sam wątek główny, którego zakończenie jest po prostu rozczarowujące. Podobnie jest też z głównym antagonistą. Hermann Freisinger to generyczny wróg, który niewiele wnosi do całej historii. Na szczęście, lwia część całej zabawy to właśnie poznawanie tej małej grupy bohaterów. Chciałoby się jednak, aby kampania trwała więcej, niż 6 godzin.
Nie tak źle, jak niektórzy mówią
Tryb dla jednego gracza był dla mnie przyjemny, ale czuć już pewne zmęczenie materiału. Nie wiem, czy to tylko kwestia samych realiów, czy po prostu seria musiała zaliczyć pewną zniżkę formy. W 2019 Modern Warfare zrobił o wiele lepsze wrażenie, tak samo Cold War i trudno o nich zapomnieć. W przypadku Vanguard raczej tak nie będzie. To dobra gra, która luźno nawiązuje do wydarzeń historycznych, stawiając na pierwszym planie filmowość i immersję.
Wydźwięk w internecie jest dość jasny. Nowe Call of Duty należy omijać szerokim łukiem. Mija się to całkowicie z prawdą, bo choć daleko jej do bycia rewolucyjną, to jednak potrafi utrzymać gracza przy ekranie. Tyczy się to każdego z dostępnych trybów. Nie oznacza to natomiast, że pewnych rzeczy nie dało się zrobić lepiej lub po prostu inaczej. Jak na przykład nieskończoną kompilację shaderów co każde uruchomienie.
Call of Duty Vanguard potrafi oczarować
Najnowsza odsłona trzyma dość wysoki poziom, jeżeli mówimy o oprawie wizualnej. Piękne modele postaci, tekstury w wysokiej rozdzielczości, częściowy RayTracing, świetnie działający DLSS czy wsparcie 21:9 to coś, co zrobiło na mnie pozytywne wrażenie. W przeciwieństwie do najnowszego Battlefielda tutaj mogłem rozkoszować się płynną rozgrywką przy wysokich ustawieniach. Oczywiście, nie obyło się bez mniejszych wpadek, ale mówiąc o grafice, omawiany COD nie ma się czego wstydzić.
Równie dobrze wypada oprawa audio. Muzyka świetnie oddaje klimat danych misji, w sieci – chociaż jest tylko tłem – w ogóle nie przeszkadza, a tam, gdzie mamy grupy umarlaków, tworzy odpowiednią atmosferę. Na plus również są wszystkie efekty dotyczące wybuchów, wystrzałów, jak i samych broni. Miłym zaskoczeniem okazał się rodzimy dubbing. Ten został zrealizowany kapitalnie i polecam przynajmniej go sprawdzić. Wiem, że niektórzy w ogóle czegoś takiego nie tolerują, sam najczęściej decyduje się na oryginalne audio, ale tutaj efekt jest bardzo pozytywny.
Multiplayer: Trochę za szybki, za wściekły
Najważniejszym elementem każdego Call of Duty jest oczywiście tryb dla wielu graczy. Można się spierać, że dla wielu osób równie istotna jest kampania, ale patrząc na statystyki przez lata, to jednak multiplayer dla większości gra pierwsze skrzypce. Nic dziwnego, to taki rodzaj zabawy, który wciąga i nie pozwala ot tak odejść od ekranu. Angażujący, pełen statystyk i dziesiątek rzeczy do odblokowania, a także kupienia. Vanguard kontynuuje to, co zapoczątkował MW w 2019. Mamy więc pełną integrację z Warzone, stolik rusznikarza i levelowanie nawet najmniej istotnych rzeczy.
Doskonale rozumiem, że ilość takich małych mechanik potrafi przytłoczyć nowych graczy, a denerwować wiernych fanów. Ja jestem gdzieś pośrodku, z jednej strony mocno bym wszystko uprościł, ale z drugiej lubię majsterkować przy danej broni i testować konkretne elementy na polu walki. Nic nie wskazuje na to, aby takowe rozwiązania miały się zmienić, patrząc na sukces oddzielnego trybu Battle Royale. Natomiast pewne rzeczy wymknęły się w najnowszej odsłonie spod kontroli.
Teraz dana „pukawka” może mieć o wiele więcej dodatków, co szybko sprawiło, że ludzie znaleźli wręcz boską konfigurację. Taką, która powala inne osoby w niewyobrażalnie krótkim czasie. Można mieć dziesiątki tysiący godzin doświadczenia, a i tak ktoś z takim monstrum bez trudu nas pokona. Nie da się zareagować, bo tego typu broń zabija zbyt szybko. TTK* w Vanguard jest po prostu zbyt krótki, a system respawnów również pozostawia wiele do życzenia. Pierwsze łatki nieco poprawiły sytuację, ale jest jeszcze wiele do zrobienia. Świetny tekst na ten temat napisał mój kolega – Tomasz Alicki. Serdecznie zachęcam Was, abyście sprawdzili jego tekst.
TTK* – Time-to-kill
Gra może być bezlitosna
O ile kampania jest przystępna dla każdego, tak multiplayer już nie bardzo. Przez niski TTK, dużą liczbę map — to akurat duży plus Vanguard, a także naprawdę imponującą liczbę graczy, trochę ciężko będzie się odnaleźć tym, którzy po raz pierwszy spróbują swoich sił w sieci. Bardzo łatwo można się zderzyć ze ścianą i nie chcieć już nigdy wrócić do grania z innymi. Nie dziwię się takim osobom. Ja poświęcę odpowiednią ilość czasu, aby móc walczyć z bardziej doświadczonymi, ale inni tego nie zrobią.
Niby gra bierze pod uwagę nasz staż, ale tylko w teorii. W praktyce to wygląda tak, że gramy pierwszy mecz a po drugiej stronie mamy osoby, które już raz przekroczyły licznik poziomów. Doskonale znają mapę, bronie i wiedzą, jak się poruszać, aby uzyskać dobry wynik. Gdzie w tym wszystkim “świeżak”, który po prostu chce się dobrze bawić? Ja wiem, że to nie tylko problem Vangauard, ale jeżeli ja nawet miałem ciężkie początki, to co dopiero inni?
Na koniec chciałem jeszcze wspomnieć o trybie Zombie. Ten nigdy nie był moim ulubionym, ale wraz ze znajomymi jest w stanie porwać odbiorcę na całego. Szkoda więc, że ten nie robił wrażenia na premierę. Wiem, że to się zmienia i ostatecznie pewnie zmieni na jeszcze lepsze, ale pierwsze wrażenie robi się tylko raz. Tutaj zamiast fabuły mamy klasykę w biednym wydaniu. Niby można się dobrze bawić, ale czuć, jakby ktoś zrobił to wszystko tylko po to, aby było. Zobaczymy, może po danym patchu lub DLC będzie warto wrócić. Na ten moment, nic mnie do niego nie ciągnie.
Podsumowanie Call of Duty Vanguard
Można wiele zarzucić nowemu COD-owi: brak innowacyjności, ponowne osadzenie w realiach II wojny światowej, doskwierający w sieci TTK i zmarnowany potencjał trybu Zombie. Mimo to nie umiem powiedzieć, że źle się z nim bawiłem. Fakt, zeszłoroczny Cold War był lepszy, ale i tutaj można znaleźć coś dla siebie. Nie wiem tylko, czy za pełną cenę. Może warto trochę poczekać, aby w multi był lepszy balans, a umarlaki doczekały się stosownej zawartości? Decyzja należy do Was.
Gameplay – Kampania
Gameplay – Multiplayer
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.