The Waylanders to projekt, który obserwowałem już od czasu ogłoszenia zbiórki na kickstarterze, czyli od 2018 roku. Kampania zakończyła się sukcesem, a twórcy z Gato Salvaje zebrali na swoją grę prawie 170k dolarów. Dwa lata później The Waylanders zawitało do Early Access, gdzie przy akompaniamencie społeczności miało zostać doszlifowane. Pomimo tego, że na papierze wszystko prezentowało się świetnie, gra zbierała mieszane recenzje. Wszyscy zainteresowani wierzyli jednak, że czas spędzony w steamowym inkubatorze zaowocuje, a twórcy z hiszpańskiego studia dostarczą nam naprawdę solidnego RPGa. Przyznaję, że na premierę pełnej wersji czekałem ze sporymi oczekiwaniami. W końcu, po tych wszystkich latach, zobaczyłem, zagrałem i teraz żałuję, bo ten tytuł nie powinien ujrzeć światła dziennego.
Z motyką na słońce?
Z pewnością na stan w jakim jest The Waylanders, złożyło się wiele rzeczy. Podejrzewam jednak, że u podstaw każdego z problemów znajdziemy zbyt duże ambicje twórców. Już w materiałach promocyjnych ekipa z Gato Salvaje nie kryła się z tym, że inspirują się tytułami takimi jak: Dragon Age: Origins, Neverwinter Nights, i Baldur’s Gate. Ponadto informowali, że przy projekcie pracuje Mike Laidlaw, będący głównym projektantem pierwszego Dragon Age’a. Od razu widać, że Hiszpanie mierzyli naprawdę wysoko.
Dodatkowo gra miała pękać w szwach jeśli chodzi o zawartość. Bogata warstwa fabularna, rozbudowany system walki, wiele ras i klas postaci – w założeniach wszystko brzmiało świetnie. Co z tego udało się dowieźć do finalnej wersji? Ano nic. The Waylanders to groteskowy koszmarek, który zawodzi na każdej linii. To w jaki sposób ta gra jest promowana i sprzedawana, ze spokojnym sumieniem można określić mianem oszustwa, a w tej recenzji postaram się Wam to udowodnić.
Złamałem się
Świętością recenzencką jest to, by przed przystąpieniem do pisania tekstu dobrnąć do napisów końcowych. Zdarzają się jednak wyjątki i The Waylanders jest jednym z nich. Gra się w to na tyle okropnie, że po ośmiu godzinach stwierdziłem – basta! Za bardzo szanuję swój czas i dobre samopoczucie, by dalej się z tym użerać. Uważam też, że nie ma najmniejszych szans na to, by twórcy w jakiś sposób mogli naprawić tę produkcję. The Waylanders zawodzi na zbyt wielu płaszczyznach i nie są to elementy, które można połatać pomniejszymi aktualizacjami.
Wydaje mi się, że budżet przeznaczony na produkcję wyczerpał się szybciej niż zakładano. Marne przyjęcie gry w Early Access z pewnością nie pomogło zebrać dodatkowych środków. Ciężko oprzeć się więc wrażeniu, że finalna wersja ukazała się wyłącznie z przymusu. Wypchnięcie The Waylanders w takiej formie, wygląda na chęć pozbycia się tego projektu z warsztatu, z jednoczesną próbą zachowania twarzy.
Niespójność opisu z produktem
Historia miała przenieść nas na tereny Galicji, w której mieliśmy być świadkami wydarzeń z okresów dwóch er. Wszystko miało zostać okraszone dawką mitów i wierzeń celtyckich, przełamywanych wpływami chrześcijańskimi. Do tego masa ciekawych postaci i wpływających na fabułę wyborów. W praktyce wyszło nieco inaczej. Fabuła The Waylanders sprawia wrażenie poucinanej, pełnej niedokończonych wątków i kiepskich dialogów. Sposób przedstawienia historii nie potrafi zaangażować gracza w wydarzenia. Dodatkowo, rozmowy bohaterów często zawierają humorystyczne wstawki, które są zwyczajnie kiepskie i zamiast śmieszyć, żenują.
Zadania poboczne nie wprowadzają do gry atrakcyjnej zawartości, często pełniąc rolę zbędnego wypełniacza. Ponadto część z nich jest zbugowana do tego stopnia, że nie daje się ukończyć. Przez brak balansu w systemie rozwoju postaci i ekonomii, ich wykonywanie na ogół mija się z celem. Jak to w grach RPG bywa, poszczególne mechaniki gry są ściśle ze sobą powiązane. Deweloperom z Gato Salvaje nie udało się jednak nad tym zapanować, a niedopracowania w jednym elemencie wywołują coś w rodzaju efektu domina.
Kto mieczem wojuje, od miecza ginie
Atutem The Waylanders miał być rozbudowany, taktyczny system walki, skrojony na miarę tego, co znamy z serii Dragon Age. Niestety, tutaj Hiszpanom też nie wyszło. System starć z aktywną pauzą zupełnie się nie sprawdza, głównie za sprawą wszechobecnego chaosu. Sztuczna inteligencja nie daje sobie rady na polu bitwy. Dotyczy to zarówno naszych sprzymierzeńców, jak i przeciwników. Ciężko nadążyć za tym, co dzieje się na ekranie, przez co potyczki nie sprawiają najmniejszej przyjemności.
Smaczkiem miał być system formacji, pozwalający połączyć nam kilku członków drużyny w specjalny szyk. Kolejny pomysł, który na papierze brzmi świetnie, a w praktyce nie zdaje egzaminu. Grając na średnim poziomie trudności nie musiałem korzystać z tego rozwiązania. Wydaje mi się też, że używanie tych umiejętności powodowałoby więcej strat niż zysków. Jeśli mam być szczery, to taktyczność moich potyczek sprowadzała się wyłącznie do używania zaklęć leczących.
Jeśli chodzi o rozwój postaci, twórcy zdecydowali się postawić na ilość, a nie jakość. Oddali w nasze ręce wielu bohaterów reprezentujących różnorodne i nawet ciekawe klasy. Dodatkowo każdą klasę podparto sporą ilością umiejętności, ale ciężko uznać to za pozytywy, mając na uwadze wszechobecny chaos. Przyjemności nie sprawiło mi również dbanie o wyposażenie naszych wojaków. Cały system wydaje się być bardzo nieintuicyjny, a przez to męczący.
Od strony technicznej
Wspominałem już o dotkliwych bugach, braku balansu i ogólnym niedopracowaniu. The Waylanders zawodzi również jeśli chodzi o oprawę audiowizualną. Twórcy postawili na miękką, plastyczną, niemalże bajkową oprawę. Zabrakło im jednak spójnego, wyróżniającego się w jakiś sposób, stylu, przez co gra jest nieatrakcyjna wizualnie. Dotyczy to również przerywników filmowych, których, na nieszczęście, jest całkiem sporo. Do tego dochodzą również problemy z optymalizacją i interfejsem. Zepsuta minimapa, problem z przewijaniem dialogów, nieprzyjazne dla gracza rozwiązania – jest tego naprawdę sporo, a problemy ciągle się kumulują.
Od The Waylanders radzę trzymać się z daleka
Mam nadzieję, że udało mi się udowodnić, że The Waylanders nie jest i nigdy nie stanie się grą wartą uwagi. Twórców z Gato Salvaje przerosły własne ambicje, a tym samym zjedli własny ogon. Szkoda tylko, że rykoszetem oberwali przez to gracze, którzy wsparli projekt na etapie tworzenia. Potraktujmy to więc jako drobną nauczkę, z której można wyciągnąć lekcję. Piękne opisy gier to wyłącznie część marketingowej gry, na którą łatwo się nabrać. Duże nazwiska i dobrze brzmiące plany wcale nie są gwarancją dobrej produkcji. Zawsze warto z dystansem podchodzić do dzieł debiutujących twórców, a w razie wątpliwości poczekać na recenzje i opinie innych graczy. Mieliśmy już wiele okazji, by przekonać się o tym, że w tej branży cierpliwość popłaca.