Sonic Frontiers – recenzja (PS5). Moje zaskoczenie roku

Nie byłem przekonany do nowych przygód niebieskiego jeża. Ostatnia gra z jego udziałem, przy której dobrze się bawiłem, to Generations, które zostało wydane w 2011. Trzeba przyznać, że maskotka SEGI nie ma łatwego życia. Fani wymagają wiele i ciężko sprostać ich wymaganiom. Wtem pojawia się Sonic Frontiers, produkcja, której marketing był osobliwy. Ciężko było stwierdzić, co to w ogóle będzie, bo materiałom wideo było bliżej do Xenoblade Chronicles niż platformówki. Byłem zdegustowany, zniesmaczony i zawiedziony. Do momentu, aż zagrałem. Wtedy wszystko się zmieniło. Na lepsze rzecz jasna.

Sonic przed ruinami

Drogi Sonicu, nie tędy droga

Coś, czego pewnie się nie spodziewacie w grze z Soniciem w tytule, to fabuła. Takowa niby zawsze była, ale nigdy nie odgrywała bardziej znaczącej roli. W tym przypadku jest inaczej, mimo, iż historia trzeciemu Wiedźminowi nie dorówna, to jednak gracz nie ma jej po prostu w nosie. Wszystko zaczyna się od podróży protagonisty wraz z przyjaciółmi w celu zbadania jednego z Szmaragdów Chaosu, który zaczął się dziwnie zachowywać. W tym samym czasie Dr. Eggman postanawia odwiedzić jakieś pradawne ruiny i dochodzi do incydentu. Efektem jest stworzenie portalu do cyberświata, który wręcz “wsysa” bohaterów do środka..

Sonic wkracza do innego wymiaru

Niebieski jeż musi zrozumieć, gdzie właściwie jest, co się dokładnie stało i gdzie są jego najbliżsi. W grę wchodzi AI, wcześniej wspomniane błyskotki i oczywiście Robotnik. Nie chcę zdradzać zbyt wiele, ale fabuła jest przyjemna i z chęcią odkrywałem jej kolejne karty. Byłem ciekaw, do czego to wszystko doprowadzi. Szczególnie, że cyber świat jest pełen dziwnych istot. Zarówno małych i słodkich, jak i wielkich, z którymi trzeba walczyć i trochę się natrudzić. Miło, że w końcu zadbano o ten aspekt, bo ciągłe przemierzanie kolejnych poziomów bez odpowiedniego tła stało się niewystarczające, stąd też platformówki muszą dostarczać nieco więcej zawartości niż kiedyś. Tutaj nowy Sonic nie zawodzi.

Arcade w dobrym wydaniu

Moja przygoda z niebieskim jegomościem rozpoczęła się wraz z nabyciem konsoli Dreamcast. To właśnie na niej było mi dane sprawdzić Sonic Adventures 2. Tytuł, który według mnie jest numerem jeden całej serii w 3D. Smutna wiadomość dla niektórych, nie lubię gier 2D, jeżeli chodzi o wspomnianego bohatera. Nigdy nie mogłem się do nich przekonać, ale te w trójwymiarze, to inna bajka. Nie jest też tak, że kocham wszystkie. Raptem kilka, a do czołówki trafiły jedynie wcześniej wymienione oraz Sonic Frontiers. Nie byłem gotów na to, co przygotowała dla mnie SEGA i miło było się pozytywnie zaskoczyć.

Sonic Frontiers - Zielony poziom

Od pierwszych minut można być lekko zdezorientowanym, ale z każdą następną gra staje się coraz ciekawsza. Człowiek chętnie poznaje nowe mechaniki, sprawdza poziomy, szuka ukrytych przedmiotów i nawet nie wiadomo kiedy mija kilka godzin. Wszystko w takim specyficznym stylu, który poczułem wraz z pierwszym podejściem do serii. Uśmiech nie mógł zniknąć mi z twarzy, a ja wyciskałem z siebie siódme poty, aby zaliczyć dane lokacje na 100%. Niebywałe pozytywne emocje, których brakowało mi w marce od czasów Generations, a to był zaledwie początek. Twórcy przygotowali kilka wysp, wyśmienite levele i doskonale wiedzieli, co chcą osiągnąć, szkoda tylko, że marketing nie umiał tego przekazać.

Nie do końca otwarty świat

To nie Zelda: BOTW, to nie GTA czy Assassin’s Creed. Omawiana produkcja oddaje nam do dyspozycji pięć wysp o całkiem sporych rozmiarach, więc to żaden open-world. Nie zrozumcie mnie źle, terenu do eksploracji, zabawy, odkrywania i wykonywania różnych zadań Wam na pewno nie zabraknie. Chcę tylko jasno wyjaśnić, z czym macie do czynienia. Na każdej z dużych miejscówek znajdziecie mnóstwo różnorakich aktywności, przy których spędzicie wiele miłych chwil. Jedne posłużą do zdobywania kolejnych umiejętności, drugie pchną całą historię do przodu, a inne nadadzą się idealnie do szaleństw, zdobywania trofeów oraz szukania znajdźek. Najważniejsze jednak, jak to w serii, będą oczywiście Szmaragdy Chaosu.

Sonic Frontiers - pojedynek

Dużą nowością w Sonic Frontiers jest system walki. Skok, uderzenie oraz przyspieszenie to już za mało. Mamy więc drzewko umiejętności, możliwość zwiększenia siły oraz defensywa bohatera, prosty system parowania, a nawet i combosy. To wszystko zostało wprowadzone, aby potyczki z metalowymi przeciwnikami oraz wielkimi Tytanami były ciekawsze. Zabieg ten się udał i otrzymaliśmy naprawdę rozbudowaną, jak na grę z Soniciem, produkcję, gdzie wymaga się od nas czegoś więcej. Nie oznacza to jednak, że nagle poziom trudności — ten możemy wybrać — został zwiększony. Po prostu należy się nauczyć nowych rzeczy. Tutaj pomocne będą oraz rodzima lokalizacja. Tak, Frontiers posiada polskie napisy, co na pewno ucieszy spore grono osób z naszego kraju.

Sonic z Koko

Kiedy już opanujecie podstawy nic nie stoi na przeszkodzie, aby kopać metalowe zadki, zbierać przedmioty, które pozwolą uratować przyjaciół Sonica i wiele więcej. Wszystkie wyspy należy najpierw odkryć, w tym sensie, że ich zawartość jest z początku ukryta. Dochodzą do tego rozmowy z NPC-kami, starcia z bossami, poziomy przeplatające perspektywę 2D z 3D, dziesiątki mniejszych oraz większych aktywności, a także pierścienie. Te jak zawsze są istotne, nie tylko pozwalają przeżyć, ale również dzięki nim będziecie mogli się jeszcze szybciej poruszać. Szybciej niż kiedykolwiek!

Artur Janczak
Cześć! Mam na imię Artur i uwielbiam gry wideo niezależnie od platformy. Mimo 30 lat na karku cały czas sprawiają mi radość i liczę, że to się nie zmieni.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Scroll to top