Nie ma się co czarować, Star Wars: Outlaws hucznym sukcesem bynajmniej nie było. Wciąż jednak sporej grupie odbiorców — w tym mnie — tytuł ten przypadł do gustu, więc ucieszyć ich może, że przy okazji premiery dodatku Wild Card otrzymali świetną wymówkę, by po raz kolejny włożyć buty Kay Vess, wziąć pod pachę Nixa i ruszyć Śmiałkiem przez galaktykę w poszukiwaniu przygód. Mało tego, Massive Entertainment najwidoczniej wyciągnęło wnioski z krytyki (przynajmniej tak sobie wmawiam, bo prace nad DLC trwały najpewniej już od jakiegoś czasu), bo rozszerzenie zbiera sobie wszystko to, co w Outlaws najlepsze.
Kości zostały rzucone
Przede wszystkim rozpisana na jakieś cztery godziny historia po prostu bawi. Brak tu jakiegokolwiek napuszenia czy przesadnej dramaturgii, ot, to zgrabnie poprowadzona awanturnicza opowieść, w której Kay zostaje zmuszona przez Imperium szantażem do wzięcia udziału w elitarnym turnieju sabaaka i wygraniu dla gubernatora Thordena nagrody głównej – mapy gwiezdnej, prowadzącej do obfitującej w rzadkie surowce planety. Zadanie to stanowi okazję nie tylko do ponownego spotkania starych znajomych, ale też przede wszystkim bliższego poznania Lando Calrissiana, który wprawdzie pojawił się już w podstawce (zaliczenie jego misji jest wymagana do ukończenia Wild Card), ale tutaj odgrywa dużo większą rolę.
Nie tylko strzelanie
Dużym atutem dodatku jest jego różnorodność. Klasycznie zabraknąć nie mogło licznych strzelanin, gwiezdnych bitew oraz infiltracji wrogi baz. Jeżeli na widok ostatniego wymienionego punktu krzywicie się na myśl o konieczności pozostawania w ukryciu, to uspokajam, jest to wyłącznie jedna z opcji i nic nie stoi na przeszkodzie, by przestrzelać się przez cały garnizon szturmowców. Olbrzymim plusem okazuje się natomiast wątek samego turnieju, który przez większość czasu stroni od wartkiej akcji, romansując nieco z przygodówką.
Pozyskanie oficjalnego zaproszenia, bez którego nie zostaniemy dopuszczeni do rozgrywki, wymaga od nas bowiem poszwendania się nieco po pokładzie Morenii, na którym odbywa się turniej, by znaleźć na to sposób. To przy okazji szansa na znalezienie nowego, eleganckiego stroju, zwiększającego nasze szanse w sabaaku. Sam turniej, choć fabularnie emocjonujący i prześliczny wizualny, okazuje się natomiast śmiesznie krótki. Aż chciałoby się spędzić więcej czasu przy stole i powoli piąć się do finału. Zamiast tego całość kończy się zaledwie po kilkunastu minutach.
Makao i po makale
Czas trwania to zatem mój główny i w zasadzie jedyny zarzut do Wild Card. Trudno bowiem nie odczuć, że opowieść ta kończy się zdecydowanie zbyt szybko, przez co nie jest w stanie osiągnąć pełni swojego potencjału. Brak tu też nowych lokacji, całość ma kompletnie zamkniętą strukturę, więc fani eksploracji będą zawiedzeni. Niemniej, jeśli podobały Wam się strzelaniny w Star Wars: Outlaws i głodni jesteście zgrabnej, choć nieco przykrótkiej przygody w kasynowych klimatach, Wild Card powinno przypaść Wam do gustu.
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.