Moje pierwsze wrażenia ze Starship Troopers: Terran Command mogliście poznać w zeszłym tygodniu. Spisałem je po pierwszych dziesięciu godzinach. Czy dłuższe obcowanie z tym RTSem mogło zmienić moje zdanie na jego temat? Im dalej, tym lepiej, czy gorzej? Czy Johny Rico pojawi się w grze? Nie będę Was trzymał w niepewności. Odpowiedzi na te pytania to, kolejno: tak, lepiej i nie. A po szczegóły zapraszam do dalszej części recenzji!
I’m doing my part!
W tej strategii czasu rzeczywistego nie skupiamy się na zbieraniu surowców ani budowaniu baz. Co prawda, możemy zdobywać zasoby i wsparcie Federacji, to nie ma tutaj klasycznego wydobywania ani jednostek zajmujących się takimi zadaniami. Na mapach mogą być porozrzucane skrzynie z zaopatrzeniem, a zdobycie ich pozwala nam na wezwanie większej liczby oddziałów. Za walkę z robalami i wykonywanie zadań pobocznych dostajemy z kolei wsparcie Federacji, dzięki któremu możemy stawiać wieżyczki strzeleckie i silniejsze jednostki. To tyle.
Jeżeli idzie o rozbudowę bazy, to możemy odnajdywać już istniejące, ale opuszczone bazy i nadajniki. To do nich możemy przyzywać jednostki, a także możemy szybko przerzucać oddziały między punktami, które są w naszym posiadaniu. Dzięki takiemu prostemu systemowi możemy się skupić na tym, co najważniejsze: taktycznym i sukcesywnym eliminowaniu arachnidów.
Come on, you apes, you wanna live forever?
Gra wydaje się bardzo prosta. Mamy zaledwie kilka rodzajów jednostek i podobnie niewielkie zróżnicowanie występuje wśród przeciwników. Każdy oddział ma swoje wady i zalety. Podstawowi żołnierze piechoty z karabinami Morita są skuteczni w walce z nieopancerzonymi wojownikami robali, snajperzy radzą sobie lepiej z latającymi odmianami, żołnierze z wyrzutniami rakiet są nieodzowni walce z ciężko opancerzonymi tankerami, i tak dalej. Kluczem do sukcesu jest więc odpowiednie zróżnicowanie oddziałów pod swoją komendą.
Jednocześnie należy zwracać uwagę na teren, na którym toczy się walka. Podwyższenia i dachy budynków pozwalają atakować z większych odległości, a liczne korytarze czy wzniesienia mogą ograniczać widoczność, zwiększając ryzyko wejścia w zasadzkę. Co więcej, żołnierze nie potrafią strzelać przez swoich towarzyszy, więc każdy musi mieć nieprzerwaną linię wzroku do przeciwnika. Inaczej będą spokojnie przyglądali się, jak ich koledzy giną w szczękach i szponach arachnidów. Wymaga to dość sporego zaangażowania i kombinowania, aby jak najlepiej wykorzystać dostępne siły. Chwila nieuwagi może nas słono kosztować.
Na szczęście gra jest dosyć pobłażliwa i nawet całkowita utrata jednostek nie oznacza końca gry. W każdej chwili możemy wezwać wsparcie, jeżeli tylko mamy dostępne statki transportowe i choć jedną bazę. Dzięki temu pierwsze misje są bardzo proste i pomagają nauczyć się wszystkiego metodą prób i błędów.
If we ain’t dying, we ain’t trying!
Starship Troopers: Terran Command nie jest bardzo długą grą. Główna kampania to dwadzieścia jeden misji, z których najkrótsze można przejść nawet w kwadrans. Ukończenie całości zajęło mi mniej-więcej dwadzieścia godzin. Na tę chwilę niestety nie ma dużo więcej do roboty po wygraniu ostatniej bitwy. Możemy ponownie przejść misje kampanii lub rozegrać jedną z dwóch dodatkowych rozgrywek. Nie ma żadnego trybu dla wielu graczy ani nawet zwykłej potyczki. To odrobinę rozczarowujące, bo choć gra nie jest wolna od wad i błędów technicznych, jest też zaskakująco przyjemna i wciągająca.
Starcia są wciągające i ciągle coś się dzieje. Nie ma czasu na nudę, a przeciwnicy cały czas testują naszą obronę. Likwidowanie gniazd, choć nie jest tak widowiskowe, jak filmowe wystrzelenie głowicy nuklearnej, wymaga trochę wysiłku, ale jest też bardzo satysfakcjonujące, zwłaszcza w końcowych misjach. Nawet fabuła, choć nijak nie dorównuje tej filmowej, ma swój urok. Trochę jednak psuje go niesamowicie drętwa gra aktorska. Serio, ja wiem, że dialogi tutaj są naprawdę niskich lotów, a fabuła to ledwie pretekst do eksterminacji przeciwników. Mimo tego bardzo wyraźnie słychać, że akurat na doborze aktorów bardzo zaoszczędzono. Tak jak w innych miejscach wyraźna budżetowość produktu nie rzuca się w oczy, tutaj nie da nie zwrócić na nią uwagi.
Everybody figths, no one quits.
Dopiero co wspomniałem o błędach. Tak, występują one dość licznie, ale to błędy z gatunku, który nie wpływa na odbiór gry ani samą rozgrywkę. Czasami model postaci zawiesza się na ostatniej animacji zamiast zginąć. Zdarza się, że jednostki potrafią się zablokować na przeszkodzie. Po ukończeniu misji gra potrafi spóźnić się z pół minuty z pokazaniem ekranu podsumowania.
Najbardziej irytujący okazał się błąd, który sprawiał, że jednostki zamiast wykonać ruch z atakiem po prostu wykonywały zwykły ruch. Różnica jest taka, że w pierwszym przypadku oddział porusza się z punktu A do punktu B i jeżeli napotka przeciwnika, zaczyna walkę. W tym drugim, ignoruje go i daje się atakować bez odwetu. Nie jest trudno wyobrazić sobie moją frustrację, gdy połowa oddziałów zamiast strzelać wbiega prosto w szczękoczułki arachnidów.
Would you like to know more?
Muszę się Wam jednak do czegoś przyznać. We wstępie nie byłem zupełnie szczery. Sam Johny Rico wprawdzie nie występuje osobiście w grze, ale dialogi między postaciami sugerują, że bohater filmu doczekał się kolejnego awansu i obecnie służy w stopniu generała więc można powiedzieć, że jakoś jednak tu się pojawił.
Podczas rozgrywki bawiłem się wyśmienicie i nie żałuję ani minuty spędzonej na planecie Kwalasha. Błędy przy zaletach tytułu są prawie nieistotne, a niektóre bardziej lub mniej subtelne nawiązania do filmu potrafią wywołać uśmiech wśród fana. Nawet fani książki mogą znaleźć jedno lub dwa nawiązania! Myślę, że nie trzeba jednak darzyć filmu specjalnym uczuciem, aby grę uznać za naprawdę przyjemną! Podsumowując, Starship Troopers: Terran Command to zaskakująco porządny kawałek RTSa. Budżetowy, to prawda, ale warto dać mu szansę.