Fantastyka to doskonałe tło dla skradanek. Niby mogłem wpaść na ten wniosek dużo wcześniej, przecież zarówno moja pierwsza skradanka, Thief, jak i ukochane przeze mnie Dishonored są osadzone w świecie fantasy. Mimo tego dopiero przy Styx zdałem sobie sprawę z tego, jak doskonałe jest to połączenie. Dzięki temu podczas wymyślania fabuły nie trzeba kurczowo trzymać się tego, co możliwe. Ta gra wykorzystuje to w sposób dość ciekawy, czym doskonale maskuje zaskakujący zwrot akcji. Niemniej jednak gry nie samą historią stoją, więc wypadałoby napisać także, czy Styx: Master of Shadows sprawdza się w swojej roli. Więc jak, dobra to gra?
Mroczne fantasy z mrocznym goblinem
Z pozoru to dość zwyczajna skradanka, w której wcielamy się w tytułowego bohatera. Styx jest goblinem, który zamierza dostać się do Drzewa-Świata i uratować schwytanego w magicznej fortecy przyjaciela. Problem w tym, że nie do końca wie, dlaczego zamierza to zrobić. Ma problem z pamiętaniem nawet najprostszych rzeczy ze swojej przeszłości, a do tego nieustannie towarzyszy mu ból głowy i słyszy głos, który każe mu przeć do przodu. Ja wiem, fabularny zabieg z amnezją jest oklepanym do bólu schematem, który ma skryć prawdopodobnie jakiś niskiej jakości zwrot akcji. Uwierzcie mi jednak, że choć fabuła w tej grze nie gra pierwszych skrzypiec, gwarantuję, że na pewno uda jej się Was zaskoczyć. Czego by o niej nie powiedzieć, nie jest ona napisana na kolanie i bez pewnej dozy fantazji.
Natomiast wątpię, by ktokolwiek w historii gier komputerowych uruchamiał Styx: Master of Shadows dla opowiedzianej tu historii. To przede wszystkim skradanka. W przeciwieństwie do coraz popularniejszych trendów, nie da się tutaj zastosować zdawałoby się uniwersalnej zasady “nikt nas nie zauważy, gdy nie będzie nikogo, kto mógłby zauważyć”. Jasne, Styx może posunąć się do skrytobójstwa, a i w bezpośrednim starciu nie jest zupełnie bezbronny. Natomiast nie da się tej gry ukończyć machając sztyletem na lewo i prawo. Wcielamy się tutaj w goblina, postać, która w najlepszym razie sięga przeciwnikom nieco powyżej pasa, a i siłą niespecjalnie grzeszy. Dużo bardziej skutecznym podejściem będzie skradanie się, chowanie w cieniu, omijanie przeciwników i wykorzystywanie kilku magicznych sztuczek, które Styx ma w swoim repertuarze. I tutaj właśnie gra błyszczy.
Po cichu i w cieniu, tak gobliny lubią
Każdy obszar, na którym będziemy zmuszeni działać, daje nam całkiem sporo swobody. Jasne, pełno wszędzie strażników i upierdliwych pochodni, które rozpraszają cień, ale gra nie narzuca nam konkretnych ścieżek. To od nas zależy, czy spróbujemy ominąć przeciwników chowając się w skrzyniach, gasząc światła i przemykając im za plecami, czy też postanowimy wspiąć się po ścianach pod sam sufit i tam szukać schronienia. Bardzo rzadko do celu prowadzi mniej, niż trzy ścieżki, co bardzo mocno przypominało mi rozwiązania z Dishonored. Nieco mniej jednak możemy się tutaj popisać kreatywnością, bo tak czy siak musimy się skradać. Na szczęście istnieją sposoby, by to ułatwić.
Goblinie sztuczki
Przede wszystkim, z racji na swój rozmiar, Styx potrafi schować się w nietypowych miejscach, w których człowiek by się nie zmieścił. Za pomocą mieszanki piasku i śliny (eww) potrafi z odległości gasić pochodnie. Rzucany z niesamowitą precyzją sztylet może pozbawić wścibskiego strażnika życia. Jest on też niezwykle zwinny, więc doskonale skacze i się wspina. Będąc stworzeniem z natury magicznym, może też wykorzystać kilka mniej konwencjonalnych sztuczek. Styx potrafi na kilka sekund zwyczajnie zniknąć, widzieć, co znajduje się za ścianami, oraz – co najbardziej użyteczne – stworzyć swojego klona, którego może kontrolować. Z jego pomocą dostanie się w miejsca tak ciasne, że on sam by w nie nie wszedł, czy też wybrać się na zwiad w miejsce podwyższonego ryzyka. Wreszcie klon doskonale sprawdzi się w odciąganiu uwagi strażników, umożliwiając swojemu panu przejść niezauważonym.
Walka? Nie dziękuję.
Warto się chować, bo zwykle wystarczy nawet chwila nieuwagi, a zostaniemy wykryci przez czujnych strażników. W ułamku sekundy musimy zadecydować więc, co robić: uciekać, czy walczyć. Zwykle ucieczka jest lepszą opcją. Styx ma marne szanse wygrać walkę wręcz, może tylko parować wrogie ciosy tak długo, aż wytrąci przeciwnika z równowagi. Wtedy i tylko wtedy może zaatakować. O ile starcia jeden na jeden da się wygrać przy odrobinie skupienia, tak w przypadku choćby minimalnej przewagi liczebnej mamy przerąbane. Inni przeciwnicy nie zawsze poczekają grzecznie na swoją kolej, ale będą też w nas rzucać nożami czy kamieniami. Każde trafienie zabiera nam odrobinę życia, a także wytrąca nas z równowagi, co niemal na pewno skończy się zgonem. Dlatego w Styx: Master of Shadows nigdy nie należy stawiać na frontalny atak. Ma to jednak jakiś sens, w końcu gra nie nazywa się Styx: Master of Swords.
Goblin tkwi w szczegółach
Niestety w czerpaniu frajdy ze skradania się nieco przeszkadza toporne sterowanie. Pomimo wielu godzin spędzonych w grze ani razu nie byłem pewny podczas oceny odległości. Czasami wystarczyło skoczyć pod lekkim kątem, aby spaść w przepaść. Zaskakująco łatwo było też skoczyć zdecydowanie za daleko i, cóż, spaść w przepaść. No, w najlepszym razie piętro niżej, prosto na patrolującego strażnika. Nieco psuło mi też immersję bardzo ograniczone pole widzenia przeciwników. Jasne, na odległość widzą doskonale, ale wszyscy bez wyjątku muszą mieć wadę wzroku, która sprawia, że nie posiadają w ogóle widzenia peryferyjnego. Mogą stać o włos od nas, ale nas nie zauważą, jeżeli tylko stoimy z boku. Zdarzało się też, że szukający mnie strażnik, wyglądający przez balustradę nie zauważał mojej postaci, choć zdawałoby się, że patrzy bezpośrednio na nią i tylko z szoku nie potrafi zdobyć się na reakcję.
Nieco niewykorzystany potencjał kryje się też za inspirowanym grami RPG systemem rozwoju postaci. Zależnie od tego, co osiągniemy w trakcie misji dostajemy na koniec pewną pulę punktów. Otrzymujemy je chociażby za znajdowanie ukrytych skarbów, wykonywanie zadań pobocznych, a także za pozostanie całkowicie niewykrytym czy nie zabijanie ani jednego przeciwnika. Dzięki tym punktom możemy nieco ulepszyć umiejętności Styxa. Dlatego opłaca się grać jak najbardziej skrycie i dokładnie badać mapy. Z drugiej jednak strony, dodatkowe umiejętności nie są zupełnie konieczne, a jedynie nieco ułatwiają grę. Plus, większość z nich ma dość niewielki efekt. Przykładowo, możemy nieco zwiększyć zasięg magicznego widzenia albo nauczyć się zabijać przeciwników, na których spadniemy z góry.
Styx: Master of Shadows brzmi i wygląda przyzwoicie
Oprawa graficzna, cóż, nie zachwyca jakością, a brązowo-złota kolorystyka szybko robi się nieco monotonna. Trzeba jednak oddać Styx: Master of Shadows, że ma bardzo miły dla oka styl artystyczny. Architektura latającego miasta, wielka biblioteka, czy nawet modele postaci, choć niespecjalnie szczegółowe, potrafią cieszyć oczy. Nieco przy tym psuje efekt brak choćby podstawowego lip-syncu podczas dialogów. Nawet przerywniki między misjami, kiedy to poznajemy większość fabuły, są bardzo ładnie zrealizowane w postaci monochromatycznych rysunków. To zdecydowanie najładniejszy fragment gry.
Za to oprawa audio stoi na bardzo wysokim poziomie. Odgłosy w grze są świetnie zrealizowane, co jest tu jednak dość ważne podczas skradania się. Łatwo rozpoznać po samych dźwiękach np. po jakiej powierzchni się poruszamy, co ma jakiś wpływ na naszą wykrywalność. Do tego muzyka, choć stosowana dość oszczędnie, pasuje do tego, co się dzieje, choć żaden indywidualny utwór nie utkwił w mojej pamięci. Ot, spełnia swoją rolę, ale nic ponadto. Bardzo przyjemnie natomiast słuchało się wszelkich dialogów. Tytułowy bohater ma dość proste i wulgarne poczucie humoru, a dzięki grze aktorskiej wyraźnie słychać, że Styx to postać prosta, choć nie prostacka. Pozostali aktorzy również spisali się na medal i nawet dialogi między postaciami, obok których się przekradamy, nagrano tak dobrze, że często zatrzymywałem się ich posłuchać.
Dobra, choć drewniana
Styx: Master of Shadows to gra, która zupełnie przeszła w moim otoczeniu bez echa. Szkoda, bo teraz bardzo mi się spodobała, a jestem pewny, że niemal dekadę temu byłbym nią zwyczajnie zachwycony. Fakt, ma ona pewne bolączki, ale nie są to problemy, które jakoś znacznie psułyby zabawę. Zwłaszcza, że odkrywanie fabuły gry daje ogromne poczucie satysfakcji, a końcowy zwrot akcji jest naprawdę imponujący. Przede wszystkim zaś to naprawdę świetna skradanka, a tych obecnie mamy jak na lekarstwo. Cierpliwi gracze, którzy uwielbiają planować swoje podejścia i obserwować trasy patroli przeciwników nie powinni być zawiedzeni, jeżeli tylko przymkną oko na lekko drewniane sterowanie.