The Elder Scrolls Online: Dragon Bones – recenzja (PS5). Smocza namiastka

Gra dostępna na:
PC
PS4
PS5
XONE
XSX
Dragon Bones - grafika główna

Smoki w świecie The Elder Scrolls to widok niezwykle rzadki. Bestie te wygnano z Nirnu setki lat przed wydarzeniami z którejkolwiek z gier serii, by powrócić dopiero w The Elder Scrolls V: Skyrim. W efekcie brakuje ich również w TESO, będącym w końcu najwcześniejszą chronologicznie odsłoną sagi. Wyjątek stanowi dodatek Elsweyr, który przywrócił je na chwilę do Tamriel, a także będący tematem tej recenzji i znacznie mniejszy dungeon pack Dragon Bones, wprowadzający do The Elder Scrolls Online dwa nowe lochy – Fang Lair i Scalecaller Peak.

Moc zaklęta w kościach

Tytułowego smoka, a przynajmniej to, co po nim pozostało, odnajdziemy w pierwszym z nich. Fang Lair to starożytna dwemerska kopalnia, do której nekromanta Orryn the Black udał się wraz ze swoimi poplecznikami, by pozyskać moc pochowanego w niej gada imieniem Thurvokun. Paradoksalnie jest to jednak – w moim odczuciu – ten słabszy z obu dungeonów. Fang Lair nie zachwyca wizualnie, nużąc wszędobylską szarością, a i bossowie raczej mało zapadają w pamięci, wliczając w to samego smoka, który, choć wygląda świetnie, pozbawiony jest bardziej kreatywnych ataków, nie licząc faktu, że walczymy jednocześnie z nim i Orrynem.

Dragon Bones - Caluurion
Potyczki w Fang Lair potrafią wyglądać naprawdę świetnie.

Plaga nad Tamriel

Dużo ciekawiej wypada natomiast drugi z lochów – Scalecaller Peak – zabierający nas na szczyt jednej z gór w Stormhaven, gdzie czcący Peryite’a kultyści, jak głoszą plotki, eksperymentują nad nową zarazą, przy okazji próbując wskrzesić Zaan the Scalecaller, połączoną niegdyś ze znanym już nam Thurvokunem. Historie z obu dungeonów przyjemnie się zatem łączą, choć wciąż nie należy się tu spodziewać wyjątkowo wciągającej opowieści. Samo Scalecaller Peak jest przede wszystkim lochiem zdecydowanie bardziej zróżnicowanym od Fang Lair. W trakcie jego przemierzenia zwiedzimy nie tylko ruiny dawnych fortec, ale również prowizoryczne obozowiska kultystków oraz górskie ścieżki ozłacane promieniami wschodzącego słońca.

Także pod względem czekających na nas potyczek jest zdecydowanie lepiej, bo niemalże każda z nich oferuje jakiś twist mechaniczny. Ot, chociażby podczas batalii gigantką Matriarch Aldis uważać trzeba na otoczenie, bo zejście ze stanowiącej arenę kry do wody poskutkuje stopniowym ubywaniem siły witalnej, a gdy na naszej drodze stanie gargulec Doylemish Ironheart należy co jakiś czas przerzucić uwagę na wlatujące na arenę magiczne kule, zdolne do przemienia członków naszej drużyny w kamień. Sporo roboty będą tu mieli healerzy, bo większość walk lubi szybko lub powoli, ale pasywnie odbierać nam życie. Zwłaszcza jeżeli zdecydujecie się na spróbowanie swoich sił w wersji Veteran tego lochu (dostępnej zresztą również dla Fang Lair).

Dragon Bones - plaga

Smocza moda

Nagrodą lojalnością, przyznawaną za postawienie stopy po raz pierwszy w którymkolwiek dungeonie, jest świetnie wyglądająca maska Regengade Dragon Priest Mask. Jest to jednak wyłącznie element kosmetyczny, ale w Dragon Bones nie zabrakło również kilku zestawów uzbrojenia. Dla Fang Lair będą to raczej mało oszałamiające wizualnie Caluurion’s Legacy, Trappings of Invigoration i Ulfnor’s Fabor, Scalecaller Peak z kolei zaoferuje piękne, nieco bardziej „smocze” Jorvuld’s Guidance, Plague Slinger i Curse of Doylemish. Oprócz tego otrzymujemy jeszcze szansę zdobycia dwóch zestawów składających się z hełmu i naramienników, związanych wizualnie z Zann the Scalecaller i Thurvokunem. Kompletować zestawy warto, bo każdy dysponuje różnorakimi bonusami do statystyk.

Smocza namiastka

Przyznam, że Dragon Bones pozostawiło mnie dość rozdartego. O ile Scalecaller Peak wypada naprawdę świetnie i czuję olbrzymią ochotę, by do niego powrócić i pozbierać oferowane przez niego fatałaszki, ciesząc przy okazji oczy kapitalnymi wizualiami, o tyle Fang Lair okazało się doświadczeniem mało porywającym, rozczarowując przede wszystkim samym smokiem. Docenić należy natomiast fakt, że oba lochy są ze sobą ściśle związane fabularnie, co ucieszy wszystkich tych, których The Elder Scroll Online ujmuje przede wszystkim światem, choć wciąż jest to zaledwie malutki epizod w przepastnej kronice Tamriel, a nie pełnoprawna, rozbudowana opowieść. Jeżeli subskrybujecie ESO Plus, to sprawdzić jak najbardziej warto choćby ze względu na Scalecaller Peak. Za pełną cenę raczej poczekałbym na przecenę.


Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!


Za dostarczenie gry do recenzji dziękujemy firmie Bethesda Polska.
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.

Avatar photo
Moim ulubionym kolorem jest zielony, ale akceptuję też niebieski i czerwony. Choć preferuję siedzenie na kanapie, nie wzgardzę nawet taboretem. Staram się bowiem nie ograniczać i grać we wszystko, na wszystkim. Pasję do grania z radością łączę ze swoją drugą miłością – pisaniem.
Scroll to top