Kącik Retro: The Ultimate DOOM (PC). Frajda ostateczna

Gra dostępna na:
PC
PS4
X360
XONE
SWITCH
iOS
MAC
The Ultimate DOOM - grafika główna

The Ultimate DOOM klasyfikuję jako dodatek, ale jest to w pewnym sensie uproszczenie. Tytuł ten to w zasadzie rozszerzona wersja oryginalnego DOOM-a, a obecnie praktycznie jedyna możliwa do zakupienia wersja. The Ultimate DOOM ukazał się jednak w 1995 roku, dwa lata po premierze oryginału, i dodawał do zabawy jeszcze jeden, zatytułowany „Thy Flesh Consumed” epizod, toczący się bezpośrednio po rozniesieniu przez Doomguya zastępów piekielnych. Co ciekawe, miał to być w zamyśle pomost „fabularny” między częścią pierwszą a drugą. Dlaczego użyłem cudzysłowu? Cóż, mówimy w końcu o DOOM-ie.

A komu to potrzebne?

Zarys fabularny teoretycznie rzeczywiście się tutaj znajduje, ale w rzeczywistości nie ma on żadnego znaczenia, ani nie niesie ze sobą jakiejkolwiek wartości. W zasadzie jedynym wartym odnotowania faktem jest to, że to właśnie w „Thy Flesh Consumed” po raz pierwszy pojawiła się Daisy, czyli króliczek głównego bohatera, bestialsko zamordowany przez oblegające Ziemię hordy piekielne. Nic więc dziwnego, że po powrocie do zniszczonego domu, Doomguy postanawia kontynuować swoją krucjatę, zapewniając nam kolejnych kilkanaście minut doskonałej zabawy.

The Ultimate DOOM - komnata

no images were found

To samo, ale lepiej

The Ultimate DOOM nie zmienia absolutnie niczego w formule DOOM-a. Brak tu niepotrzebnych udziwnień, po które czasami sięgają twórcy przy odświeżeniach bądź reedycjach swoich gier, więc przejście z pierwotnych trzech epizodów do nowego jest absolutnie bezbolesne. Mało tego, śmiem twierdzić, że poziomy zaprojektowane na potrzeby rozszerzonej wersji są najlepszym, co pierwszy DOOM ma do zaoferowania. O ile w oryginale każdy z epizodów przez wszystkie swoje poziomy trzymał się konkretnego motywu, o tyle „Thy Flesh Consumed” pozwala sobie na nieco więcej świeżości, przerzucając gracza pomiędzy kamiennymi zamkami, pełnymi drewnianych wstawek budynkami, a nawet wąskimi kanionami. Na plus zaliczyć trzeba także projekt lokacji, bo zdecydowanie mniej jest tu teraz chamskich labiryntów.

Frajda ostateczna

Odczuwalnie w górę poszedł natomiast poziom trudności. Widoczne jest to zwłaszcza na samym początku przygody, kiedy to z zaledwie pistoletem rzucani jesteśmy na żer piekielnych bestii, które niekiedy teleportowane są z miejsca na miejsce. Później, kiedy zbierzemy już konkretny arsenał, robi się nieco łatwiej, ale wciąż, w przeciwieństwie do oryginału, musiałem mieć się bezustannie na baczności. Mimo wyższego poziomu trudności praktycznie nie czułem, że twórcy grają nieczysto. Do minimum ograniczono chociażby uporczywe wypuszczanie przeciwników za plecami gracza, więc finalnie The Ultimate DOOM, choć początkowo odrobinę się go obawiałem, pozwolił mi zakończyć przygodę z pierwszym DOOM-em w najlepszy możliwy sposób.

Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!

Avatar photo
Moim ulubionym kolorem jest zielony, ale akceptuję też niebieski i czerwony. Choć preferuję siedzenie na kanapie, nie wzgardzę nawet taboretem. Staram się bowiem nie ograniczać i grać we wszystko, na wszystkim. Pasję do grania z radością łączę ze swoją drugą miłością – pisaniem.
Scroll to top