MCU mi zbrzydło. Kocham świat Marvela i nadal będę czytał komiksy. Jednakże, ta wielka machina Kevina Feige zwyczajnie przestaje mnie bawić. Uświadomił mi to Matt Reeves swoim The Batman oraz – tylko trochę – James Gunn i jego The Peacemaker . Przestałem mieć poczucie, że te produkcje robią ludzie. Odnoszę wrażenie, że to nic innego jak twory korporacji, idealnie rozplanowane tak, jakby pisał je specjalny algorytm. Nie można w nich pozwolić na zbyt wiele kreatywności ani na tematy zbyt trudne czy drażliwe. Ponadto, dość sztywny kalendarz wydawniczy sprawia, że bardzo często produkcje te wyglądają brzydko i nijako. To samo tyczy się najnowszej historii o bogu piorunów od Taiki Waititi — Thor Love and Thunder, do której mam jednak słabość.
Thor Love and Thunder to paskudny film
Prawie w całości zrobiony na tle szkaradnego CGI. Zdarzają się momenty z pomysłem, ale wykonanie jest naprawdę biedne. A szkoda, bo ta biedota przyćmiewa te naprawdę ładne rzeczy jak np. kostiumy czy charakteryzacja. Najazd na nowy Asgard to jedna z najbrzydszych scen walk, jakie widziałem w kinie wysokich budżetów. Jest tak ciemno, że w ogóle nie widać, z czym walczą bohaterowie.
Niestety, finałowe starcie wypada równie źle. To ogromny spadek jakości po poprzednim filmie tego reżysera, czyli Thor: Ragnarok (2017), który był przepięknym hołdem dla twórczości Jacka Kirby’ego. Jednakże nie obwiniam o to Taiki Watiti, a właśnie bardzo bym chciał, bo to by znaczyło, że twórcy mają coś jeszcze do powiedzenia w tej kwestii. Ostatnia nadzieja w Jamesie Gunnie. Jeśli Strażnicy Galaktyki Vol. 3 będą wyglądać jak tani render, to nie ma ratunku dla tego uniwersum.
Problemem jest złoczyńca
Bogobójca Gorr jest jednym z najlepszych złoczyńców, z jakimi Thor miał styczność na kartach komiksów. Jego motywacja nie tylko jest ważnym punktem w historii władcy gromów, ale też stanowi konkretną krytykę religii i idei stawiania bóstw na piedestale. Gorr w wykonaniu MCU jest… nie najgorszy. Christian Bale zagrał dobrze design białego krzyżowca jest nawet lepszy niż oryginał (szkoda tylko, że przez fatalny obraz tego nie widać), a charakteryzacja wygląda upiornie.
Problem w tym, że jego krucjata prawie w ogóle nie wybrzmiewa. Sama jego geneza jest naprawdę mocna, ale pośrodku czegoś brakuje. Jakby nie pasował do opowiadanej w filmie historii. Oczywiście spodziewałem się, że na szerszą krytykę wiary nie ma co liczyć. Nie jest to coś, w czym Disney chciałby się babrać. Czuję jednak, że dałoby się lepiej rozłożyć te akcenty. Aczkolwiek muszę pochwalić samo zakończenie jego wątku, ale do tego jeszcze wrócę.
Absolutnie uwielbiam postać Thora
Ponarzekałem, więc teraz przejdę do rzeczy, które mi się podobały. Taika Waititi rozumie ją doskonale i bardzo podoba mi się kierunek, jaki obrał w Love and Thunder. Gromowładny znalazł się w nowej sytuacji i musi na nowo odkryć samego siebie, i na nowo nauczyć się kochać, co jest naturalną konsekwencją po wcześniejszych wydarzeniach. Stracił już tylu bliskich, że ma już serdecznie dość wizji utraty kolejnych.
Pomimo komediowej konwencji, to wciąż ludzka postać, która ma te same potrzeby co zwykły śmiertelnik. Oczywiście film nie pozwala nam zapomnieć, że skubaniec jest potężnym bogiem. Na początkowej sekwencji ze Strażnikami Galaktyki bawiłem się jak prosię, ale cała jego droga w filmie podobała mi się tak bardzo, że jestem w stanie wiele wybaczyć. A to przecież nie jedyny Thor, który ratuje ten film.
Jane Foster w poprzednich filmach była jak była
Marvel nigdy nie specjalizował się w wątkach miłosnych. Prawda jest taka, że te pojawiały się często na doczepkę, a i sami twórcy nie byli specjalnie nimi zainteresowani. Tym razem jednak Taika postawił na komedię romantyczną i przywrócił zapomnianą już pani doktor, czyniąc z niej pełnoprawną postać. Pod nieobecność Odinsona, podnosi skruszonego Mjolnira i staje się nowym Thorem. Jej nowe moce pozwalą ukryć jej fakt, że cierpi na raka czwartego stadium i wkrótce umrze.
Nie jest możliwe, aby tę historię rozpisać tak dobrze, jak zrobił to Jason Aaron w Mighty Thor (który to jest adaptowany). Uważam jednak, że twórcy wyszli z tego obronną ręką. Wątek walki z chorobą wybrzmiewa wystarczająco, a relacja kochanków nareszcie działa. W jedną minutę naprawiane jest to, co nie wyszło w poprzednich częściach, a dalej dostajemy świetną przygodę pełną miłości i humoru. Zakończenie zaś jest prawdopodobnie jednym z moich ulubionych w filmach Marvela. Nie obyło się bez błędów, ale to bardzo satysfakcjonujące zwieńczenie wątku Jane oraz rzeźnika bogów. Natomiast Odinsona stawia w takim miejscu, że pomimo mojej niechęci do MCU, będę wyczekiwał piątej części
Podsumowanie
Faktem jest, że Thor (ten od Marvela) jest moją ulubioną postacią z popkultury. Gdyby nie to, z pewnością dużo gorzej odbierałbym film. Bawiłem się super. Gromowładny został poprowadzony w dobrym kierunku, a humor Taiki Waititi cały czas mnie bawi, chociaż ci, którzy za nim nie przepadają, zapewne będą się męczyć.
Ponadto swoje cameo ma Sean Gunn, a to już podnosi moją ocenę. Niestety jest zbyt wiele grzybów, których nie powinno się ignorować. Chociażby reklamowanie filmu najbardziej tęczowym w MCU. Technicznie to prawda, ale nie dajcie się zwieść. Nawet Eternals (2021) podeszło do tego odważniej. Niezależnie od tego, jak bardzo film mi się podobał, utwierdził mnie w przekonaniu, że w Marvel Studios muszą zajść zmiany. Kiedy nastąpią? Nie wiem.
A na koniec powiem, że Russel Crowe jako Zeus jest przecudowny.