Tomb Raider III: The Lost Artifact Remastered – recenzja (PS5). Jak coś gubić, to z klasą

Gra dostępna na:
PC
PS4
PS5
XONE
XSX
SWITCH
The Lost Artifact - grafika główna

W życiu bywa tak, że czasami coś się zapodzieje. Telefon, słuchawki, klucze, takie tam… Każdy z nas doświadczył w którymś momencie swojego życia tego paskudnego uczucia i nawet tak renomowana archeolożka jak Lara Croft nie jest pod tym względem wyjątkiem. Wyobraźcie sobie, że podczas jej eskapad gdzieś zawieruszył się piąty starożytny artefakt zdolny do mutowania ludzkiego DNA. Sprawa to przykra, ale zamiast płakać nad rozlanym mlekiem, lepiej odpalić odświeżoną wersję dodatku The Lost Artifact do Tomb Raider III i zwyczajnie go odnaleźć, zanim dobiorą się do niego złoczyńcy, pracujący pod przykrywką firmy SLiNC.

Proszę sobie doczytać

Klasycznie dla rozszerzeń tej serii wszystkiego dowiecie się jedynie z dołączonej do gry instrukcji. No, przynajmniej w przypadku oryginalnego wydania. Jeżeli The Lost Artifact zamierzacie poznać w ramach kolekcji Tomb Raider I-III Remastered, to albo będziecie grali w ciemno, samemu dopowiadając sobie historię, albo zajrzycie do internetu. Szkoda, bo pod względem fabularnym jest to najbardziej rozbudowane rozszerzenie ze składanki. Pojawiają się tu chociażby starzy znajomi, którym poskąpiono niestety jakiegokolwiek przerywnika czy chociażby skrawka dialogu, tłumaczącego ich pojawienie się, a i sama opowieść miała potencjał stać się czymś interesującym, gdyby tylko nie potraktowano jej po macoszemu. Całe szczęście, że seria ta w czasach swojej świetności stała nie fabułą, a rozgrywką.

The Lost Artifact - panorama
Widoki potrafią zachwycić, nawet pomimo kanciastej grafiki.

pPo co zmieniać, jak jest dobrze?

Ta – podobnie jak w podstawowej wersji Tomb Raider III – jest wyśmienita nawet po latach, lecz nie należy spodziewać się żadnych nowych mechanik czy pomysłów. To po prostu zestaw nowych poziomów, których zaliczenie powinno zająć Wam jakieś 2-3 godziny. Twórcy wykazali się przy tym sporą pomysłowością, bo nowe lokacje mocno wyróżniają się na tle oryginału. Kampanię podzielono tym razem na 6 nieco krótszych misji, dzięki czemu zwiedzimy szerszy zakres miejscówek, niż w poprzednich rozszerzeniach. Udamy się zatem do ruin szkockiego zamku, zniszczonych tunelów metra pod Londynem, podwodnego laboratorium, a nawet paryskiego zoo, które skrywa mroczny sekret. Wszystkie miejscówki prezentują się przy tym absolutnie prześlicznie, co najwidoczniej wiedzieli również sami twórcy, bo notorycznie bawią się kamerą, umiejscawiając ją w taki sposób, by pokazać graczom przepiękną panoramę danej lokacji.

A teraz proszę się odprężyć

Narzekać można tak naprawdę wyłącznie na poziom trudności, który w przypadku The Lost Artifact jest wyjątkowo niski. Walki jest tutaj mało, zagadki w najmniejszym stopniu nie sprawią, że zaczniecie podważać swoją inteligencję, a wyzwania zręcznościowe są nimi w zasadzie wyłącznie z nazwy. Osobiście absolutnie nie mam z tym problemu, ba, po maratonie z całą oryginalną trylogią taki stan rzeczy był miłą odmianą, pozwalając mi odetchnąć i po prostu cieszyć się ślicznymi widoczkami oraz eksploracją delikatnie bardziej otwartych względem oryginału poziomów.

The Lost Artifact - mordowanie

Jak coś gubić, to z klasą

W efekcie pomimo fabularnych braków i wtórności mechanik, Tomb Raider III: The Lost Artifact jawi mi się jako idealny epilog oryginalnej trylogii. To taki Tomb Raider w pigułce, zawierający wszystkie najlepsze cechy oryginału oraz niestety jego bolączki, jeno kondensujący w je do mniejszej formy. Wciąż wspinamy się zatem po ścianach, czołgamy się w szczelinach i strzelamy do przeciwników, od czasu do czasu wskakując za stery jakiegoś pojazdu. Jeżeli spodobał Wam się Tomb Raider III, to z dużym prawdopodobieństwem zrobi to również The Lost Artifact.

Gameplay


Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), naszym Discordzie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!


Za dostarczenie gry do recenzji dziękujemy firmie Aspyr.
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.

Avatar photo
Moim ulubionym kolorem jest zielony, ale akceptuję też niebieski i czerwony. Choć preferuję siedzenie na kanapie, nie wzgardzę nawet taboretem. Staram się bowiem nie ograniczać i grać we wszystko, na wszystkim. Pasję do grania z radością łączę ze swoją drugą miłością – pisaniem.
Scroll to top